Zawsze brakowalo mi cierpliwosci,
  cnoty zreszta nie tylko chrzescijanskiej
 a szkoda gdyz  malo co cwiczy tak duchowo
jak na przyklad wysluchiwanie gaduly, w
 dodatku uszczypliwego, ktory nie pozwala
aby mu cokolwiek wtracic do jego watku
ciagnietego w nieskonczonosc,a jeszcze
 w dodatku upstrzonego tu i owdzie
osobistymi upszypliwosciami w rodzaju:
"Pan nic nie rozumie…" , "Tlumaczylem
Panu wiele razy ale bez skutku", "Jak
 mozna  nie polapac sie w tak oczywistej
 prawdzie ?"itd.

 Malo co tak sprzyja umoralnioeniu samego
siebie jak wlasnie zachowanie chlodno-
spokojnej postawy wobec rozmowcy
bezceremonialnie  dyktujacemu swoje
apelacyjnie wszystkie kontragumenty,
 osmieszajacemu nasze wlasne prawdy,
 po prostu nie dopuszczajacemu do slowa.
Zostac pokonany po prostu przez cudze
zagadanie oczywiscie nie jest bynajmniej
 chwalebne. A jeszcze gorzej gdy to ma
 miejsce w naszym wlasnym domu bo jak
tutaj uciec od  kontrowersji wymawiajac
sie tym lub innym? Pozostaje li tylko
 traktowac te cale wydarzenie jako
cwiczenie duchowe w milosci blizniego
i poblazliwosci w stosunku do cudzych
przywar.

 Sa przeciez ludzi mniej lub bardziej
nieznosni, ktorzy uwielbiaja slowne
pokonanie przeciwnika i dla nich spieranie
 sie jest swoista rozkosza nieustannie
 poszukiwana przez nich. A przeciez
zubozejemy nas samych jesli bedziemy
za wszelka cene unikali takiego wlasnie
 prysznica  argumentow trudnych lub
niemozliwych do przyjecia przez nas,
 ktore podwazaja wartosci uznane przez
nas jako swiete. Co wiecej, wyraznie
 nieraz nie chcemy kontrowersji ktora
 moglaby naruszyc porzadek w nas
 tkwiacy, traktowany przez nas jako
 oczywisty a zupelnie lekcewazony przez
 naszego adresarza.

        Ale z drugiej strony jak mozemy
sprawdzic trwalosc tego, co jest nasza
 postawa zasadnicza, jesli nie pozwolimy
 komus innemu spierac sie z nami? To my
mamy przeciez promieniowac tym co w nas
 jest podstawowe  i ani nie uciekac od
 przeciwnika, ani nie zatkac sobie uszu
na to co on/ona mowi, ani wreszcie nie
 czmychnac pod lada pozorem. Tylko spokoj
 moze nas uratowac i zachowanie jego
 wlasnie jest tarcza ochraniajaca nas
przed cudzym mieczem. Poza tym adwersarz
 musi zostac przez nas w pelni zrozumiany:
 o co mu wlasciwie chodzi? Jakie sa
przeslanki jego argumentacji? W czym
jest tak naprawde cala rzecz? Jak dalece
on/ona faktycznie rozumie nasze wlasne
 przeslanki? Na ile jego/jej argumenty
 w czyms wzbogacaja i rewiduja nasza
 znajomosc i rozumienie danej sprawy?
Czy i jaka slusznosc kryje sie w tym
co on/ona mowi?

O ile potraktujemy dana kontrowersje
li tylko jako wzajemna demonstracje
sil i stanowisk to wlasciwie nic z
tego nie zyskujemy. A przeciez poznanie
swiata jest procesem nieustannym az do
 naszego konca i kazde zyciowe zdarzenie
 ma nas wiele uczyc. Jesli zamkniemy sie
li tylko w gronie ludzi zdecydowanie
zgadzajacych sie wzajemnie to bardzo
ograniczymy nasze i cudze horyzonty.
 A przeciez nasza rola przewodnia jest
nieustannie poznawac swiat w calym
 jego skomplikowaniu, Dlatego kazdy
adwersarz napotykany przez nas na
sciezce zycia jest mniej lub bardziej
znakomita okazja aby skorygowac prawde
o swiecie i o nas samych.

To oczywiscie nie znaczy, ze trzeba
 zmieniac poglady i afiliacje jak
rekawiczki. Ale kazdy nie zgadzajacy
 sie z nami a spotkany na sciezce zycia
 jest proba ogniowa czy aby nie
przestalismy szukac prawdy zadowalajac
 sie pol- lub cwierc-prawdami, Pamietam
czlowieka bardzo wyksztalconego ktory
chwalil sie przede mna ze on pogladow
nigdy nie zmienil od dziecinstwa. Sadze
 ze bardzo duzo on stracil stojac na
takim wlasnie niewzruszonym stanowisku.
 Zyjemy tutaj na ziemi nie po to aby
zostac tacy sami,ale aby rozwijac
 sie poprzez konfrontacje ze swiatem
przez nas poznawanym, ale tez i dzieki
nam jakos  zmienianym  mniej lub
 bardziej udatnie.

    Ludzie wladzy, nie tylko tej na
gorze ale takze tej skromnie umiejscowionej
na dole, niestety nie grzesza cierpliwoscia:
przerywaja grubiansko komus mniej od nich
 waznemu  na zasadzie "prosze sie
streszczac!" , nie maja czasu dla
 kazdego kto jest mniej wazny, sa bardzo
 wyrachowani w udzielaniu sie innym,
 roszcza sobie wyjatkowosc.Przymilny
usmiech jest dla srodkow przekazu masowego
i osob zgromadzonych na masowce, na
fotografii i przede wszystkim w telewizji.

 A szkoda, gdyz  dobry przyklad dawany
 w kontaktach bezposrednich  bylby
bardzo budujacy i chwalebny. Dygnitarz
ludzki na codzien to jest przeciez
rarytas godny podziwu i powielenia na
skale ogolna. Od zarania ludzkosci
podziwiano i zachowywano we wdziecznej
 pamieci wszystkich tych na gorze,
 ktorym nie uderzyla woda sodowa do glow .

        Polscy nowobogaccy powinni to wlasnie
 wziac sobie bardzo do serca bo zly pan
 to  codzienne wydarzenie a dobry pan
to  cos wyjatkowego.Tylko,ze dobrych
panow pamieta sie zawsze a innych tylko
gdy  szczegolnie  dokuczyli. Marsowa mina
dlatego byla i jest powszechna cecha
 kierownikow nizszego szczebla,ze ich
autorytet  jest chwiejny i trzeba go
 na gwalt czyms podeprzec( nie bez
kozery jest tu fakt,ze sposrod miliona
polskich kierownikow  w PRL ponad 90%
nalezalo do PZPR  -podobno musieli aby
zyc i wyzywic swe dziatki oraz zaspokoic
 pazyrnych wspolmalzonkow). Przelozony
nadrabiajacy mina niedostatki fachowe i
obyczajowe  to nie jest zaden autorytet
i to bardzo powaznie odbija sie na stanie
organizacyjnym kraju. Od kogo ci pomniejsi
 maja brac budujacy przyklad ?  Zreszta
i gdzie indziej nie jest najlepiej w
tym wzgledzie.

 Alexander J.Matejko
University of Alberta
 fax (403)4927196

Odpowiedź listem elektroniczym