Kilka dni spedzonych na odwiedzanej przeze mnie od kilku lat Bialorusi
utwierdzilo mnie w przekonaniu, ze kraj ten stanowi swoista enklawe,
w ktorej czas sie zatrzymal. Jest to szczegolnie zauwazalne na sennej
i coraz biedniejszej prowincji, opuszczonej przez inwestorow i co bardziej
aktywnych przedstawicieli bialoruskiego spoleczenstwa.

Tak jak i w innych panstwach, przenosza sie oni do duzych miast, skazujac
tym samym wies na wegetacje. Wszechobecne tu nadal kolchozy i sow-
chozy w wiekszosci stoja na krawedzi bankructwa, co nie dziwi w sytuacji,
gdy brakuje pieniedzy na maszyny i nawozy. Z uwagi na cel mego pere-
grynowania po Bialorusi tym razem odwiedzilam przede wszystkim male
miasteczka i wioski. Podobne do siebie nie tylko ze wzgledu na nadal
urokliwa architekture drewnianych domkow, otoczonych ogrodkami, ale
i panujaca w nich ospalosc, witaly nas pomnikami Lenina na centralnym
placu i odchodzaca od niego ulica 17 wrzesnia. Data ta w swiadomosci
Bialorusina kojarzy sie z tzw. wyzwoleniem zachodniej Bialorusi spod
polskiego panowania.

Lata zapomnianej tu pierestrojki nie sklonily bowiem miejscowych wladz
nie tylko do weryfikacji wiedzy o historii, ale i nazw zwiazanych z komu-
nistyczna przeszloscia. Przeszloscia, ktora przez starszych - otrzymu-
jacych rente o rownowartosci 10-12 USD - jest nadal gloryfikowana.
Pamietaja oni z minionych czasow przede wszystkim to, ze wszyscy
poza partyjna "wierchuszka" mieli mniej wiecej tyle samo pieniedzy,
a zycie nie bylo drogie.

Teskniac za tymi latami, ponad 60 proc. bialoruskiego spoleczenstwa,
w ktorym spora czesc stanowia Rosjanie, opowiada sie za zjednoczeniem
z Rosja, upatrujac w tym nadzieje na lepsze jutro. Pytani przeze mnie
o konsekwencje procesow integracyjnych ze znacznie silniejszym sasia-
dem, przygodni rozmowcy zdawali sie nie widziec zagrozen dla niepodle-
glosci Bialorusi. Czasem moglo sie nawet wydawac, ze kategoria ta nie
ma dla nich wiekszego znaczenia. Najwazniejsze jest bowiem przezyc,
zapewnic wyzywienie swej rodzinie, zwlaszcza dzieciom, z ktorych wiele
odczuwa skutki czarnobylskiej katastrofy.

Problem ten znajduje swe odbicie w bialoruskich srodkach masowego
przekazu, dosc otwarcie piszacych o niedostatecznej opiece panstwa
nad poszkodowanymi. Na Bialorusi bowiem na wszystko, poza utrzyma-
niem struktur wladzy, brakuje pieniedzy. Odbija sie to szczegolnie na
funkcjonowaniu publicznych sluzb, takich jak lecznictwo czy komunikacja
publiczna.

Obecnie, poza okolicami duzych miast, bialoruskie drogi sa niemal puste,
z uwagi na brak pieniedzy na remonty autobusow i na benzyne oraz
zubozenie potencjalnych pasazerow. Tylko nielicznych prywatnych wlas-
cicieli aut stac na ich uzytkowanie.

Nieumiejetne zarzadzanie i korupcja najwyzszych urzednikow panstwo-
wych oraz stale rosnace ceny sprawily, ze dotychczas dosc abstrakcyjne
dla mieszkancow prowincji hasla opozycji staja sie im coraz blizsze.
Przekonalam sie o tym nie tylko przysluchujac sie rozmowom w sklepach,
ale i zachodzac w poszukiwaniu miejscowej prasy do klubokawiarni
w sercu Polesia.

Gazet, oprocz opozycyjnych "Nowin", nie dostalam, jako ze na wies
nie sa one przywozone. Mieszkancom ma wystarczyc proprezydencka
telewizja i radio. Rozpoznajac we mnie Polke, kierownik klubu otwarcie
mowil o swym poparciu dla Zenona Pazniaka i cieszyl sie, ze coraz wiecej
dotychczasowych zwolennikow prezydenta Lukaszenki traci do niego
zaufanie. Bialorusini nie moga mu darowac stalego wzrostu kosztow
utrzymania i wszechobecnych podwyzek cen.

Nie dotyczy to jednak chyba cen alkoholu, ktory relatywnie do innych
towarow jest tani. O czym wymownie swiadczy fakt, ze butelka wodki
kosztuje tyle, co dwa nieco ladniejsze szkolne zeszyty. Natomiast za
kilogram najtanszych cukierkow trzeba zaplacic wiecej niz za litr alkoholu.

Rosnace niezadowolenie musialo zostac odnotowane przez sztab cie-
szacego sie nadal poparciem ponad 30 proc. spoleczenstwa Lukaszenki,
ktory doslownie w ostatnich dniach wydal decyzje o zamrozeniu cen.
Prezydent bowiem wydaje sie byc ostatnio nieco zaniepokojony rozwojem
sytuacji w kraju.

Co prawda efekt zorganizowanych przez opozycje wyborow prezydenc-
kich zostal oslabiony poprzez wzajemne oskarzania sie kandydatow i wy-
cofanie Pazniaka, jednak sam fakt ich przeprowadzenia stanowi istotny
etap w walce o demokratyzacje zycia politycznego. Wydaje sie, ze fakt,
iz wladza chcac nie chcac, musiala chociazby w sposob przesmiewczy
- jak to czynila - informowac o glosowaniu, spelnil swa role.

W tym roku, w przeciwienstwie do poprzedniego, nie spotkalam bowiem
ludzi, ktorzy by nie wiedzieli, ze istnieje opozycja, badz wypowiadali sie
o jej przedstawicielach z lekcewazeniem, jako o osobach dbajacych tylko
o swa kariere i interesy. Konstatacja ta, obok spostrzezenia o poglebiaja-
cej sie biedzie ludnosci, najlepiej oddaje to, co zaszlo w ostatnim roku
na bialoruskiej prowincji. Nie oznacza to jednak, ze jej mieszkancy sklonni
byliby do masowego uczestnictwa w akcjach protestacyjnych. Wierzac
plynacej z panstwowych srodkow przekazu propagandzie, mowiacej,
ze wszelkie demonstracje powoduja zamet i pogorszenie warunkow zycia,
boja sie oni utraty dosc regularnie wyplacanych niskich emerytur i pensji
oraz nadal przyslugujacego im jeszcze dobrodziejstwa niskich czynszow
i oplat za prad i gaz.

O trudno wyobrazalnych dla Polakow ciezkich warunkach przecietnej
bialoruskiej rodziny opowiadaly spotkane na trasie pielgrzymki siostry
katechetki i ksieza.

Pokora i ufnosc, z ktora wiekszosc Bialorusinow znosi swe zubozenie,
zadziwia jednak wszystkich odwiedzajacych ten kraj. Mozna by rzec,
ze jest to slynny poleszucki spokoj. Ale przeciez ogromna wiekszosc
obecnej ludnosci tych ziem to ludnosc naplywowa.

Ziemie te byly bowiem swiadkiem wielu stalinowskich wywozek i wielkiej,
zaplanowanej przez komunistow, powojennej migracji ludnosci. Powojenne,
nieumiejetne przeprowadzone osuszanie Polesia doprowadzilo do kata-
strofy ekologicznej i spowodowalo niemal dokumentne jego zestepowienie.
Swiadcza o tym tumany kurzu, unoszace sie niemal bez przerwy ponad
polami. Rodzi to wielkie trudnosci nie tylko dla zarzadzajacych kolchozami,
ale i zwyklych pracownikow. Posiadaja oni bowiem prawo do dzierzawy
kawalka ziemi, na ktorej uprawiaja ratujace ich od glodu warzywa, przede
wszystkim: ziemniaki i kapuste.

Dzierzawa danego kawalka mozliwa jest tylko przez 12 miesiecy, jako ze
wladze kolchozu chca, aby co roku dzierzawcy trudzili sie nawozeniem
i uzyznianiem coraz to nowych - nieurodzajnych dzialek. W ten sposob
dosc skutecznie zniechecaja uzytkownikow do planowanej i przemyslanej
dzialalnosci. Przywykli do niezbyt dobrego traktowania Bialorusini ciesza
sie jednak z mozliwosci uprawy wlasnej ziemi. Owoce ich pracy nie tylko
ratuja ich od chorob i glodu, ale i zapewniaja zarobek za sprzedawane
na targu warzywa.


(C) Marzenna Piasecka, "Nasz Dziennik", 29/30 maja 1999 r.

Reply via email to