POROZMAWIAC O DEPRESJI ("wentyl") "Czy nie sadzisz, ze to Twoje pisanie pomoglo Ci w wyzdrowieniu?" Chyba masz racje. Kazda choroba, a juz szczegolnie psychiczna, rozwala czlowieka od srodka, dusi i przygniata. Konieczny jest wentyl. Psychotropy lagodza napiecie, niweluja leki - wspomagaja reorganizacje zaburzonej osobowosci, jednak cala "brudna robote" wewnetrznych porzadkow musi dokonac wczesniej czy pozniej sam pacjent. A zeby tego dokonac musi zaczac "gadac". Ze soba samym, z psychoterapeuta, z sasiadem wariatem, z milionami z podestu - niewazne, wazne tylko, by wreszcie puscil farbe.:-) I tu sie rodzi ekspresja - jaka by nie byla! Poeta wykrzyczy sie w metaforach, w naladowanych emocja myslowych skrotach, ten, ktory zlapie za pedzel odmaluje czarnego nietoperza zionacego ogniem, z oszalalymi slepiami i z ogonem zapetlonej spirali, "rzezbiarz" uwali kupe i zatytuluje swoje dzielo np. "ja" albo "swiat" - i to jest ta kwintesencja, ten psychiczny zadzior, ten bol wreszcie jakos tam z siebie wypluty. Forma krzyczaca symbolami. Ten wentyl. Wentyl - jakby przyzwolenie na dialog, a wiec szansa na poczatek konca? Rozmawialiscie tu niedawno o ekspresji ludzi psychicznie chorych. Padlo oskarzenie, a moze tylko argument - okropienstwo, brzydota. No tak, ale w tej brzydocie tkwi cala obnazona prawda. Prawda o chorobie i ludzkim cierpieniu. Mnie tez dawano wielokrotnie do zrozumienia, ze moj wizerunek z "Krzywego zwierciadla" nie jest wcale sliczniutki, ze moze byc wykorzystany przeciwko mnie. No pewnie, sliczniutki to ten moj autoportret nie jest, bo takim byc nie moze. Nie najsliczniejsza jest grzaska, smierdzaca studnia. Za to jest prawdziwa. Nawet nie mysle sie przed kimkolwiek usprawiedliwiac, a tym bardziej wstydzic, ze mialam niefart, by do tej studni wpasc. "A jak teraz patrzysz na ten tekst, jakie obecnie ma on dla Ciebie znaczenie?" Jesli o mnie chodzi, ten tekst pozostaje jedynie utrwalonym zapisem. Pisanie spelnilo swa role wtedy, gdy sie dokonywalo, teraz juz dla mnie samej nie ma wiekszego znaczenia. Tak czy inaczej pamiec tamtego koszmaru zbyt bolesnie i gleboko wdarla sie w moja psychike, bym mogla kontynuowac zycie, najspokojniej ignorujac cala te okaleczona przeszlosc. Zignorowac sie nie. Pamietam, i dobrze, ze pamietam. Bo nie jest to - wbrew wszelkiej logice - jedynie zla, czarnowrozbna, destruktywna pamiec. Pamiec tego, co mi sie przytrafilo i przez co juz w zyciu przeszlam okazala sie zupelnie niespodziewanie moim madrym przewodnikiem, doradca, akumulatorem i sojusznikiem. Moze trudno w to uwierzyc, ale tak jest naprawde. Nie raz sie smieje, ze Belzebubowi, temu diablo zlosliwemu bosowi piekielnych mocy wykrecilam wcale niezly numer. Zlapal mnie w te swoja studnie i po tylu latach musial byc butnie pewny, ze juz mu sie nigdy nie wykrece. A ja sie mimo wszystko wywinelam. Trzeba bylo zobaczyc jego wsciekla, zawiedziona gebe.:-) I chyba z tej wscieklosci wlasnie dal mi poteznego kopa w zadek na rozped. Czesto mowie, ze w moje zdrowe nareszcie zycie wyskoczylam jak wystrzelona z katapulty. To wrecz nieprawdopodobne jak wiele w tak krotkim czasie osiagnelam. Majac czterdziesci lat, wszystko zaczelam od poczatku, prawie od zera. Nauczylam sie francuskiego. Przez dwa lata z desperacja automobilowego beztalencia walczylam z tutejsza prefektura, by zdobyc francuskie prawo jazdy - zdalam za siodmym podejsciem!. Zaliczylam kilka kursow, kilka przygotowawczych stazy, by uwienczyc je zdobyciem pracy w moim umilowanym zawodzie. Pracuje we wspaniale zorganizowanym podparyskim osrodku z ludzmi uposledzonymi umyslowo, psychotykami, autystami. Praca jest moja pasja i chyba w tym wszystkim (poza dziecmi) moim najwiekszym zadoscuczynieniem. Jestem dumna z siebie. Nareszcie! Nareszcie pozwalam sobie na taka wobec siebie samej dobra ocene. A nauczyla mnie tego depresja, tego i jeszcze jakze wielu rzeczy. Przedtem bylam zbyt samokrytyczna, wrecz samo sie biczujaca - wszystko mialo byc (czytaj: musialo!) i we mnie, i w zyciu piekne, dobre, co tam, doskonale, doprowadzone nadzwyczajnym chocby wysilkiem, jak to nazywam - na zyle, niemal do perfekcji. A zycie nie chce byc wcale ani idealne, ani ze wszystkim cacusne, totez perfekcjonisci jak i wszyscy ze zbyt duzymi oczekiwaniami przy jednoczesnie zbyt sztywnych kryteriach oceny pierwsi dostaja zyciowego kopa i pekaja najlatwiej. Depresja to twarda szkola zycia, tak o niej powiem. Troche sie jej podlizuje, aby juz tylko zostawila mnie w spokoju,:-) ale i faktycznie tak tez mysle. Pewnie, ze nachodza mnie niekiedy niepotrzebne mysli typu jak w piosence Pietrzaka - stracone mozliwosci, zmarnowane szanse - albo, gdy mozg mi sie zakleszczy przy pisaniu lub trudnej krzyzowce, glupio zaczynam sie zastanawiac, ile to moich neuronow szlag trafil przez te wszystkie psychotropy czy wychlany w rozpaczy i z rozpaczy alkohol? Pewnie, ze niekiedy tak mysle, to silniejsze ode mnie, szybko jednak wyszukuje mocne, pozytywne strony tej mojej zyciowej bryndzy. Pomimo depresji dalam zycie mojej kochanej, super inteligentnej i w ogole super - Dorotce, w depresji zaczelam pisac, przedtem nawet nie wiedzialam, ze jestem w stanie cos sensownego sklecic, to juz osiem lat jak pozegnalam sie bez zalu choc na zawsze z alkoholem. Czy to malo? Depresja to twarda szkola zycia.:-) O tyle "zyciowych madrosci" jestem dzisiaj madrzejsza. Dojrzalsza, w calym znaczeniu tego slowa - zyciowa, bardziej wyrozumiala dla siebie i innych. Bardziej wnikliwa, chyba jeszcze bardziej wspolczujaca, ale i tez bardziej ostrozna. Entuzjastyczna w stosunku do zycia i innych ludzi. Optymistyczna jak nigdy, konsekwentna jak nigdy, zlakniona wciaz nowych, wciaz bogatszych doswiadczen - moze nadrabiajaca gorliwie te lata bezpowrotnie stracone? Czy to malo? Pewnie, ze szkola przez ktora z tak wielkim trudem sie przedarlam byla niesamowicie bezwzgledna i trudna, i moglam ja zawalic, dala mi jednak trwaly i mocny szlif. Magdalena Nawrocka http://www.geocities.com/Paris/9627