Waldemar Glaz wrote: > W zwiazku z troche beznadziejna dyskusja na temat reprywatyzacji > (bezndziejna nie ze wzgledu na poziom, tylko ze wzgledu na > brak nadziei na dojscie do jakiejs produktywnej konkluzji) > przypomnial mi sie pewna autentuczna anegdotka. Otoz od jakiegos > czasu przez Knade przewalaja sie sprawy sadowe, w ktorych > tzw. First Nations (nonPC: Indianie) domagaja sie zwrotu terytoriow, > ktre kiedys im bezprawnie zagarnieto, albo przejeto na mocy oszukanczych > umow. Miedzy innymi pare lat temu FN zglosili pretensje cos chyba > do 90% pieknej prowincji British Coulumbia. Gdyby uznac ich rzadania, > to Kandzie zostaloby sie pare ulic w Vancouver i terny narciarskie > wokol miasta. W czasie rozprawy prawnik Indian argumentowal, ze > 'ziemie te im sie naleza, poniewaz historia przyznala je ich dziadom'. > Sedzia wniozsek odrzucil w czlosci, zas w uzasadnieniu wyroku > stwierdzil: 'Moze i moj szlachetny kolega ma racje, twierdzac, ze ziemie > te zostaly przyznane dziadom jego klientow przez Historie. Pragne > jednak zwrocic uwage, ze ta sama Historia odebrale je ich ojcom.' > > Rozne rozglosnie kanadyjskie w newsach z duzym upodobaniem odtwarzaly > pozniej ten fragment mowy sedziowskiej. > > Any comments? Ano sprobuje... Mieszkam ci ja w tej Kanadzie i, powiem szczerze, nie slyszalem ani powyzszego stwierdzenia Mr. Justice w mediach, ani nawet zadnej tamze reakcji na ten temat. A spodziewalbym sie, ze byloby glosno, bo, biorac pod uwage totalna impotencje kanadyjskiego systemu sadowniczego, tego typu statement with teeth nie przeszedlby bez echa. Co piszac wcale nie twierdze ze Mr. Wademar of Poznan fantazjuje, bo przyznac musze, ze pisze z centralnej Kanady, ktora w swej arogancji rzadko zauwaza, ze istnieje cos poza trojkatem sferycznym roughly zdefiniowanym na globusie przez Montreal, Ottawe i Toronto. Prawda jest, ze zadania terytorialne tzw. First Nations sa ogromne. W przypadku BC moga rzeczywiscie siegac 90% jej terytorium. Blizej mojego domu Algonquini roszcza sobie prawa do nieomalze calej Ottawy - z kompleksem parlamentarnym wlacznie (jak na razie okupuja tylko od czasu do czasu drobna wysepke na rzece just across wzgorza parlamentarnego, szczegolnie w okresie wokol Swieta Kanady 1 lipca). Prawda jednak jest taka, ze caly ten plik zadan rozbijany jest na mniejsze sprawy, czy to po linii terytorialniej, czy szczepowej. I przyjmuje najrozniejsze formy, od pozwow w sadach (ktore nota bene juz chyba niczym z wyjatkiem land claims sie nie zajmuja), poprzez blokady drog, na zbrojnych insurekcjach skonczywszy (na szczescie na razie nielicznych). Kolumbia Brytyjska jest w "awangardzie" tego calego ruchu zwracania "prawowitym wlascicielom" tego, co "bywalo ich" w epokach tak dalekich jak wczesny mezozoik. Z tego co wiem, odbywa sie to na zasadzie negocjowania najrozniejszych form tzw. self-government, czyli samorzadu z szerokimi uprawnieniami - do pobierania podatkow wlacznie, tyle tylko, ze w wiekszosci finansowanego przez rzad prowincjonalny. Dobrym przykladem, ktory stal sie niejako "rozwiazaniem modelowym" dla wielu spraw jest wynegocjowany okolo rok temu (jeszcze nie ratyfikowany) tzw. Nisga'a Treaty. Moze ktos z BC moglby cos wiecej na ten temat napisac - ja z mojego puktu siedzenia zlokalizowanego w centralnej Kanadzie slyszalem o tym pakcie jedynie rzeczy negatywne - np. self-government tzw. Nisga'a nation ma prawo opodatkowania kazdego, kto mieszka na ich terytorium, podczas gdy czynne prawo wyborcze przysluguje tylko statutowym Nisga'a. Kto to powiedzial ze "taxation without representation is a tyranny"? Andrzej