Andrzej Sikorski:
> Moze by wprowadzic system australijski? Uczestnictwo w wyborach
> federalnych i stanowych jest tutaj obowiazkowe, kto nie glosuje, ten placi
> $50 grzywny. Punktow wyborczych jest mnostwo, mozna tez glosowac poczta,
> wiec jedyne usprawiedliwienia jakie sie uznaje, a i to po przestawieniu
> stosownych dokumentow, to ze ktos byl obloznie chory albo byl w podrozy
> lub za granica w dniu wyborow.
Nie wiem jak z tymi obloznie chorymi. Jak znam Australijczykow, to
podejrzewam, ze w kazdym szpitalu jest okreg wyborczy, a moze i do
lozka chorego sie komisja pofatyguja - taki obchod szpitala ;-).
Oczyiwscie nie wiem, tylko domniemywam..
Ale pobyt za granica absolutnie nie zwalnia z glosowania. Dla tych
sa ambasady, glosowanie przed terminem i poczta. Sadze jednak, ze
zakladnicy (przepraszam za taki ponury przyklad) sa jednak zwolnieni.
> 50-dolarowa grzywna zostala specjalnie ustawiona w takiej wysokosci po
> gruntownym namysle i licznych dyskusjach. Jesli ktos nie chce glosowac z
> przyczyn zasadniczych, to grzywna jest wystarczajaco niska, zeby ja bez
> slowa zaplacic jako przystepna cene posiadania takich zasad. Natomiast ta
> sama grzywna jest za wysoka, zeby ja zlekcewazyc z czystego lenistwa. Ci,
> ktorym sie zwyczajnie nie chce ruszyc tylka - natychmiast kojarza sobie,
> ze 50 dolarow, ktore beda musieli wydac na grzywne, to jest przyzwoity
> obiad w knajpie, albo 48 puszek dobrego piwa w sklepie, wiec wola pojsc
> glosowac niz stracic dwa kartony piwa. A jak juz pojda glosowac, to chocby
> z nudow sie nieco zastanowia, na co i na kogo glosuja...
Dokladnie.
Ewa