[...] Za kilkanascie minut bylismy na Montelupich. W kancelarii wiezie- nia spisano dane personalne i odebrano niektore rzeczy na prze- chowanie, miedzy innymi pieniadze, zegarki i pierscionki. Wypro- wadzono nas na korytarz. Tam stali juz inni ludzie aresztowani tej nocy, z twarzami przy scianie, z rekami wzniesionymi nad glowa. Nie wolno bylo odezwac sie, twarze musialy przylegac do muru. Jednego z aresztantow, ktory nie trzymal glowy przy scianie, wachman uderzyl piescia w potylice, rozbijajac mu nos o mur. Niemcowi wcale nie przeszkadzalo, ze po scianie poplynela krew z rozbitego nosa, byl przyzwyczajony. Potem rozprowadzil wiezniow do tak zwanych zugangszellen, czyli do cel dla nowo przybylych. Kazdego umiescil w innej. Mnie zamknieto w celi, w ktorej byl juz jakis czlowiek. Zgrzyt klucza w zamku spowodowal, ze dotychcza- sowy jej mieszkaniec stanal w postawie na bacznosc. W slabym swietle dochodzacym z korytarza zauwazylem, ze ten czlowiek nie ma ubrania i stoi owiniety w koc. Straznik przekrecil klucz w zamku i odszedl. Bylem wystraszony. Nigdy przedtem nie siedzialem w wiezieniu, ani tez nie mialem zadnego rozeznania, jak nalezy sie w takim wypadku zachowac. Zaczalem sie obawiac, ze zamknieto mnie we wspolnej celi z umyslowo chorym, a moze z prowokatorem. Ale dlaczego nie ma nic na sobie, tylko siedzi otulony kocem? Postanowilem, ze nie odezwe sie pierwszy. Wreszcie tamten zaczal mowic po polsku, ale z jakims wschodnim akcentem. Powoli rozkrecala sie rozmowa. Ma sie rozumiec, odpowiadajac na pytanie, stwierdzilem, ze nie mam pojecia, dlaczego mnie aresztowano. Okazalo sie, ze nieznajomy nie jest ani wariatem, ani prowokatorem, ale ministrem nielegalnego, zdaniem wladz niemieckich, rzadu ukrainskiego, ktory ukonsty- tuowal sie we Lwowie po opuszczeniu miasta przez Armie Czer- wona. Minister byl absolwentem polskiej uczelni. Po aresztowa- niu rzadu siedzial we Lwowie, potem w Krakowie, a teraz wywoza go gdzies do Rzeszy. Jest nagi, poniewaz zabrano mu ubranie i bielizne do dezynfekcji. Moj towarzysz pouczyl mnie, jak sie mam zachowac w wiezieniu. Z chwila, gdy uslysze zgrzyt klucza w zamku, powinienem stanac na bacznosc i czekac na pytania, inaczej moge dostac po mordzie. Przegadalismy reszte nocy, siedzac pod sciana. Nie obeszlo sie bez roznicy zdan na temat "swobodnej Ukrainy", ktora Niemcy jakoby mieli zamiar powolac do zycia. Rano zabrano ministra na transport, a mnie do kapieli. [...] Po kapieli przeprowadzono uwiezionych na drugie pietro i poza- mykano w roznych celach. Byla to stale stosowana przez gestapo zasada: wiezniow politycznych z tej samej tajnej organizacji trzy- mano w roznych celach. [...] Mnie zamknieto w celi nr 150, ostat- niej po prawej stronie korytarza, przed dodatkowa krata oddziela- jaca ten korytarz od cel malych, ktore nosily numery od 151 do 162 i przeznaczone byly w razie potrzeby na ciemnice, a takze dla wiezniow specjalnie waznych i groznych. Cale drugie pietro oddzielone bylo od klatki schodowej takze krata, w ktorej wejscie bylo kazdorazowo odmykane i zamykane przez pelniacego sluzbe wachmana z SD. Cela nr 150 nalezala do duzych, dwuokiennych. Przecietnie sie- dzialo w niej 17, 18 wiezniow. Okna otwierane do wewnatrz byly zakratowane. Kazde z nich oprocz kraty zaopatrzone bylo w bla- szany kosz, ktory uniemozliwial ogladanie tego, co sie akurat dzialo na podworcu wiezienia. Swiatlo doplywalo tylko z gory, kosz nie mial z tej strony przykrycia. W jednym kacie znajdowala sie drewniana budka klozetowa. Wchodzilo sie do niej przez drzwi. Byl to wlasciwie obudowany pojemnik metalowy w ksztalcie walca, zwany kiblem. Przy jednej ze scian celi stal stol i dwie lawy, dalej lezalo kilkanas- cie siennikow, zlozonych w czasie dnia w stos przykryty kocami. Przy mniejszym stanie osobowym celi kazdy wiezien mial jeden siennik i koc, przy wiekszych stanach rozkladano sienniki blisko siebie, tak ze trzy osoby spaly na dwoch siennikach. W siennikach byla niegdys sloma. Teraz byly to juz jakby trociny, wiec przy roz- kladaniu siennikow unosily sie tumany pylu. Kazdy wiezien mial lyzke, obita emaliowana miske lub emaliowany nocnik, ktore sluzyly do pobierania zupy w poludnie i kawy wieczo- rem. Mycie misek i lyzek nie stanowilo problemu, zupy nigdy nie byly tluste, a miski wylizywano do czysta. W celi znajdowala sie zreszta umywalnia, wyposazona w zbiornik na wode zaopatrzony w kurki. Pod zbiornikiem bylo blaszane koryto, w ktorym mozna bylo przeprac skarpetki, chustke do nosa, recznik, nawet koszule, a takze umyc nogi. Przy umywalni stawiano dwie konwie z woda. Cela nie miala indywidualnego pieca. Jeden piec weglowy ogrzewal dwa pomieszczenia, w tym wypadku cele numer 149 i 150. Drzwi- czki do paleniska i do popielnika byly umieszczone od strony kory- tarza. W zimie obslugiwali je arbeiterzy - wiezniowie pracujacy. Drzwi do celi, otwierane tylko z zewnatrz, mialy osiatkowany otwor zwany judaszem, przez ktory straznik mogl obserwowac z korytarza zachowanie sie wiezniow. Swiatlo elektryczne mozna bylo zapalac i gasic tylko z korytarza. Podloga byla zawsze bardzo czysta, zmy- wana dwa razy w tygodniu. Kazda cela miala swego komendanta. Byl to wiezien, ktory musial znac choc troche jezyk niemiecki. Do jego obowiazkow nalezalo meldowanie po niemiecku wchodzacemu wachmanowi stanu licze- bnego celi. W meldunku podawano zawsze jej numer, liczbe wiez- niow, ktorzy byli w danej chwili ujeci w stanie celi oraz liczbe nieo- becnych i powod nieobecnosci (na przyklad przesluchanie, u leka- rza, chory w celi, tzn. przewaznie pobity na przesluchaniu). Komendant byl odpowiedzialny za czystosc celi, porzadek, przestrze- ganie zakazu palenia, glosnego spiewu, stukania w drzwi itp. W za- sadzie nie otrzymywal nic za pelnienie tej funkcji. Czasem, ale raczej rzadko, wachman, bedac w dobrym humorze, kazal mu dac dolewke zupy. W razie jakiegokolwiek uchybienia panujacym w wiezieniu rygorom komendant pierwszy za to odpowiadal. Moglo sie to skonczyc nie tylko na mordobiciu. Wiezienny dzien zaczynal sie pobudka o godzinie piatej. Wiezniowie zrywali sie ze swych barlogow, myli sie, naciagali ubrania, ukladali sienniki pod sciana i przykrywali sterte kocami. Nastepnie wietrzyli i zamiatali cele, przenosili pelny kibel i puste konwie w poblize drzwi, a potem czekali na kiblowanie. Wachman otwieral cele i wrzeszczal: "Kubel raus!" Pierwszy stojacy w szeregu wiezien, z reguly najwyzszy, wynosil kibel i stawial go na korytarzu przy drzwiach celi, podobnie robil nastepny wiezien z pus- tymi konewkami. Wachman zamykal drzwi, a wiezniowie z celi kib- larskiej, zwani kiblarzami, wynosili pelne pojemniki do ubikacji. Tam wylewali zawartosc, plukali kible woda i ponownie odnosili pod cele. Stawiali tam rowniez konewki napelnione woda. Tak kible, jak i ko- newki byly oznakowane numerami posczegolnych cel. Po kiblowaniu byl okres czekania na sniadanie. Calodzienne utrzymanie wieznia skladalo sie z cwiartki chleba (kilo- gram na czterech), trzech czwartych litra rzadkiej zupy i pol do trzech czwartych litra erzacowej gorzkiej kawy. Jedzenie roznosili arbeiterzy, wiezniowie zgrupowani na kazdym pietrze w celi arbeiterow. Do ich obowiazkow nalezalo przynoszenie prowiantu z kuchni mieszczacej sie w suterenach budynku, rozdzielanie i wydawanie jedzenia do cel, roznoszenie kawy, zamiatanie i mycie korytarza, a w zimie takze pa- lenie w piecach. Po otwarciu drzwi celi w czasie wydawania jedzenia jeden z arbeite- row stawal w progu z konwia zupy lub kawy i nalewal porcje chochla do podstawianych misek. Wiezniowie podchodzili rzedem jeden za drugim. Przy wydawaniu zupy kazdy patrzyl zglodnialymi oczami, czy zupa jest gesta, czy rzadka i modlil sie w duchu, zeby przy jego misce arbeiter zaoral chochla po dnie konwi. Z reguly jednak zupy byly tak rzadkie, ze zadne oranie nic nie moglo pomoc. Chleb wkla- dano do wystawionych na korytarz dwoch lub trzech misek. Dzielenie chleba w celi bylo calym ceremonialem. Ze wzgledu na panujacy ustawicznie glod, wiezniowie patrzyli z zawiscia na kolege, ktorego porcja wydawala sie wieksza. Przy podziale chleba czesto wynikaly klotnie i spory. Najsprawiedliwszy sposob podzialu polegal na tym, ze najpierw dzielono bochenki na porcje, w przyblizeniu jed- nakowe. Nastepnie jeden z wiezniow - za kazdym razem ktos inny - odwracal sie, komendant wskazywal palcem porcje i pytal: "Komu?" Losujacy wypowiadal imie lub nazwisko tego, kto mial chleb otrzymac. W czasie obiadu z zazdroscia patrzono na kolege, w ktorego porcji znalazlo sie cos gestszego lub kawalki ziemniaka. Ciagly glod po- wodowal, ze kazde jedzenie bylo palaszowane od razu, bardzo rzad- ko trafiali sie tacy, ktorzy mieli na tyle silna wole, aby porcje chleba podzielic na dwa posiedzenia. Zadna kruszynka chleba nie marno- wala sie, starano sie jesc dlugo, zeby przedluzyc przyjemny okres napelnienia pustki w zoladku. Byli takze i tacy wiezniowie, ktorzy bardzo szybko polykali swoje porcje, jakby sie obawiali, ze ktos moze je im odebrac. Raz w tygodniu, we czwartki, RGO przekazywala na Montelupich paczki z serem, doprawionym cebula, a najczesciej tak zwane pajdki; byly to cwiartki chleba, przekrojone i przelozone serem lub pasta z podrobow, wymieszanymi z cebula. Przywozila je w rozklekotanym samochodzie pani Zazulowa, ktora wiezniowie nazywali ciotka. Byla jedna z najbardziej popularnych postaci na Montelupich. Paczki stanowily duza pomoc dla glodujacych, a samo oczekiwanie na to, co tez dzisiaj ciotka przywiezie, wywolywalo podniecenie i emocje w szarym i beznadziejnym zyciu wiezniow. Nieznanych dobroczyncow z RGO blogoslawiono za ich dary, dobroc, starania i prace. W celach modlono sie w ich intencji. Oprocz glodu bardzo dawala sie we znaki wiezniom bezczynnosc, niepewnosc co do dalszych losow, obawa przed przesluchaniem oraz troska o pozostalych w domu czy tez aresztowanych czlonkow rodziny. Na przesluchania wywolywano przede wszystkim przed polu- dniem, ale takze po poludniu, a nawet w nocy. Wiezien wywolany w nocy nigdy nie byl pewny czy wroci do celi. W nocy odbywaly sie tak zwane rozwalki, czyli rozstrzeliwania obok haldy wegla usypanej na podworcu. O tym wszystkim dowiadywalem sie od starszych stazem wiezniow z celi. Jednym z najwazniejszych problemow dla nowego wieznia bylo towa- rzystwo, ktore zastal w celi. Rozni to bywali ludzie. Wiekszosc stanowili wiezniowie polityczni, przewaznie czlonkowie tajnych organizacji z Krakowa lub terenu, ale takze duza grupa osob przypadkowych, podej- rzanych o czytanie podziemnej prasy, wypowiedzi przeciw Niemcom; byli ludzie wyznajacy poglady lewicowe lub posadzeni o nie, ludzie zadenuncjowani przez lajdakow, ktorych nie brakuje w kazdym spole- czenstwie. Siedzieli takze czlonkowie rodzin, ktorych obwiniano o to, ze musieli wiedziec o dzialalnosci oskarzonego; nadto ludzie z lapanek, a na koniec zupelnie niewinni, ktorym mozna bylo zarzucic wszystko, a udowodnic jedynie to, ze nalezeli do polskiej inteligencji. Niemalo bywalo tez pospolitych zlodziejaszkow, recydywistow wszelkiej masci, handlarzy walutami, zlotem czy drogimi kamieniami, byli tez ucieki- nierzy z robot i obozow pracy. Przewazala inteligencja, duzo bylo mlodziezy, przewaznie studentow. Aresztowani przychodzacy do celi, zwani zugan- gami, bali sie poczatkowo rozmawiac na jakiekolwiek tematy. Podobnie zreszta wiezniowie w celi obawiali sie nowego, czy przypadkiem nie jest on naslanym z Pomorskiej kapusiem. Pierwsze dni przebiegaly na obu- stronnym badaniu sie. -------- - Mieczyslaw Zajac: "Powrot niepozadany", Wydawnictwo Literackie, Krakow, 1986.