http://kiosk.onet.pl/1129884,1,3,239,druk.html

    Głodna Polska
    WŁODZIMIERZ SZCZEPAŃSKI



Popsujemy Ci urlop! Kraj tylko z okien auta ładnie wygląda, bo
za oknem ludzie
nie mają co jeść

W Polsce kradną żywność! Przybywa niedożywionych i głodnych. To
już kilka
milionów osób. Tego zjawiska nie da się wytłumaczyć tylko
niezaradnością
życiową.


Czy w Polsce jest głód? Na pewno - uważa mieszkanka Chełmży.
Pani Małgorzata wygląda jakby wróciła z Auschwitz. Aby wykarmić
rodzinę, kradnie ziemniaki z plantacji w pobliskich
Zegartowicach. Nie otrzyma wsparcia z ośrodka pomocy. Rodzina ma
dochód. Kilkaset złotych pensji nie uprawnia ich do zasiłku.
Ludzi w podobnej sytuacji jest w Polsce kilka milionów.
Zarabiają za dużo, aby umrzeć, ale za mało, aby żyć. Dlatego
kradną. Tylko urzędnicy, od gminnych po ministerialnych, wciąż
zapewniają, że w Polsce nie ma problemu głodu. Ci, którzy nie
mają co jeść, w statystykach zapisani są w rubryce niedożywieni,
czyli źle odżywiający się. A to są na przykład także ci, którzy
nieprawidłowo dobierają składniki. W sumie to ich wina, tych
wszystkich wegetarian i innej maści eksperymentatorów...

Ale na przymusową dietę wegetariańską w Polsce przeszło już
kilka milionów ludzi. Podstawą ich wyżywienia jest mąka i
ziemniaki. Według lipcowych badań Fundacji Banku Żywności,
wykonanych przy pomocy organizacji pozarządowych i ministerstwa
pracy, z pomocy żywnościowej korzysta ponad trzy miliony ludzi.
W fundacji podkreślają, że to sporo zaniżone dane.

- Z pojawiającą się w mediach liczbą osób niedożywionych
polemizowałbym. My badaliśmy to zjawisko na podstawie wpływu na
organizm. Z medycznego punktu widzenia uważam, że grono
niedożywionych jest mniejsze. W Polsce większym problemem jest
otyłość - twierdzi tymczasem Lucjan Szponar, dyrektor
warszawskiego Instytutu Żywności i Żywienia. Tak medycznie widzą
problemy głodnych niektórzy polscy naukowcy. I właściwie mają
rację, w końcu o etiopskich dzieciach z rozdętymi z głodu
brzuszkami też można powiedzieć, że są niedożywione. 

W Pisanicy w województwie warmińsko-mazurskim patrole Stacji
Hodowli Roślin pilnują plantacji ziemniaków. Nocami na pole
spada szarańcza ludzi. Kradną ziemniaki.

Pochwała złodziejstwa 

- A jak myślicie, dlaczego kradną? Czy gdyby byli syci, to
kradliby? - pyta mieszkaniec Pisanicy. Składa worek w kostkę i
wsuwa pod bagażnik roweru. - I dobrze, że kradną. Gdyby nie
mieli takiej możliwości, to weszliby do domu. Ucięliby łeb i
tyle. Głód jest sprzymierzeńcem szaleństwa.

Posiadacze niewielkich działek, przede wszystkim pracownicy
Stacji Hodowli Roślin, oburzeni są, że złodzieje zakradają się
też do ich warzywników. Najchętniej powiesiliby tych kradnących
na sprzedaż. Pobłażają zabierającym kilka ziemniaków, bo ci
kradną z biedy. Pracownicy pisanickiego gospodarstwa zarabiają
po 600 złotych. Swoimi pensjami budzą politowanie pozostałych
mieszkańców wsi. Czynsze w blokach sięgają 400 złotych
miesięcznie. Na życie zostaje im 200. Czy to wystarczy na
utrzymanie rodziny?

- Może usprawiedliwiam tych złodziei. Ale jak nie będę miał co
jeść, to sam pójdę na pole - dodaje kombajnista.

W blokach dawnego Punktu Obsługi Maszyn, remontującego sprzęt
rolniczy Stacji Hodowli Roślin, gdzie jest największa liczba
osób pozbawionych stałego dochodu, twierdzą, że nie chodzą na
kartoflisko.

- Widziałam, jak jeden z pracowników ośrodka zatrzymał się w
pobliżu pola i zbierał ziemniaki - opowiada bezzębna kobieta.

Nie wyjaśnia, dlaczego była wtedy na kartoflisku. Tymczasem na
osiedlu Stacji Hodowli Roślin lokatorka najwyższego piętra
przekonuje, że widziała POM-owców, jak "szli" na ziemniaki.

Eugeniusz Falaciński należy do grona osób, które mają już
emeryturę. Pokazuje okno sąsiedniego domu: - Na przykład ten
sąsiad nie ma pracy, własnej działki, to musi kraść.

To ironia losu, głód w XXI wieku.

W pobliskiej szopie siedzi Stanisław Łukaszewicz: - Nie mam
żadnych dochodów. Usiłowałem złapać jakąś robotę. Ostatnio gmina
szukała kierowców. Zgłosiło się 90 chętnych. Pracę wylosowało
15. Jak się więc żyje? Kombinuje się!

Ciemna strona

Pracownicy Stacji Hodowli Roślin w Pisanicy odstraszają tylko
złodziei. Patrole mają unikać zatrzymywania kradnących, a tym
bardziej strzec się tych agresywnych. Policja rzadko zagląda w
te okolice. Niewiele można zrobić złodziejom, bo nie popełnili
przestępstwa. lup złodzieja nie przekracza kwoty 250 złotych,
czyli dopuścił się on wykroczenia. Na kradzież zdobywają się
często nieletni. Dla nich kara skończy się na pogrożeniu palcem.
Stacji nie może pomóc sąd. Większość zatrzymanych jest tak
biedna, że nie byłoby z czego ściągnąć kary. Patrole pracowników
nie wchodzą do lasów, bo bez broni strach. Nielegalni drwale
przewrócili drzewo na jeden z samochodów pisanickiego ośrodka
hodowli roślin. Pojazd na szczęście zatrzymał się przed
spadającą kłodą. Z lasów należących do ośrodka zostały resztki
drzew. Wojciech Bury, dyrektor Stacji w Pisanicy niechętnie mówi
o kradzieżach: - Kiedy raz opowiedziałem dziennikarzom o naszym
problemie, to po paru dniach spalono mi samochód. 




Pisanica nie przypomina popegeerowskiej wioski. Większość domów
jest zadbana. Przy każdym ogródki warzywne. Pozostałe wioski w
gminie są podobne. Ale na 7,5 tysiąca mieszkańców gminy z pomocy
społecznej korzysta 3,5 tysiąca. Kto może, wyjeżdża stąd za
pracą.

- Złodziei podzieliłbym na dwie kategorie: na tych, co mają
kradzież we krwi i tych, co kradną z głodu. Niestety, tych
drugich jest więcej. Znam nawet bezrobotnego, co kupił samochód
i teraz przyjeżdża na nasze plantacje. Wywozi ziemniaki, zioła,
co tylko da się spieniężyć - opowiada pracownik gospodarstwa.
Prosi o anonimowość.

Zorganizowani złodzieje przyjeżdżają samochodami. Nocami
rozkopują grządki, niszcząc przy okazji sąsiednie. Ziemniaki
sprzedają na targowisku w Ełku. Aby ograniczyć złodziejstwo,
gospodarstwo oferowało każdemu chętnemu mieszkańcowi Pisanicy po
pięć arów ziemi. Mieli tylko zadbać o ziemniaki. Nie wszyscy
mieszkańcy wsi zdecydowali się na to. Zwłaszcza ci z bloków
należących do dawnego POM-u. Oni są najdłużej bez pracy. Z pól
stacji masowo przy użyciu maszyn kradziona jest kukurydza.
Wkrótce też zniknie większość sprasowanej słomy. Na czarnym
rynku sprasowana bela słomy kosztuje około 20 złotych. Dyrektor
Bury, mimo uciążliwości kradzieży, potrafi dostrzec ich
przyczynę: - Na górze nie pomyślano o skutkach transformacji, a
strasznie dotknęła mieszkańców tych regionów. Czy nie lepiej
było utrzymać PGR-y, niż płacić na opiekę społeczną - zastanawia
się.

Gorzka "Słodka chwila" 

Problem z kradzieżą żywności jest nawet w Warszawie. Wystarczy
pojechać na działki za Okęciem. Dotychczas z altan znikało
wyposażenie. Teraz działkowicze obserwują nowe zjawisko. -
Złodziej wszedł przez okno. Zabrał nam tylko żywność. Mieliśmy
kilka puszek konserw - twierdzi Tadeusz Krzemiński, działkowicz.

Popularnością wśród złodziei cieszą się też kwiaty. Sprzedawane
są na warszawskich bazarach. Wycinane są także krany. Na
złomowisku taki kran kosztuje 10 groszy. Kilka wystarczy na
chleb. Niemal każdego dnia są włamania do altanek. Najczęściej
złoczyńcy wchodzą do domków, niszcząc łomem zamki. Niedawno
złodzieje włamali się do domu Urszuli Kolasińskiej: - Zabrali
kawę, cukier, zupy w proszku, puszkę pasztetu. Pokusili się
nawet na budyń "Słodką chwilę". Kręcą się tu też młodzi. Nie
wyjechali na wakacje. To chodzą i kradną jedzenie, a pewnie też
to, co można spieniężyć.

Kolejny działkowiec dodaje: - Nie ruszają napoczętego jedzenia.
Nie pokusili się na otwartą konserwę czy na resztkę wódki.
Podobnie było u sąsiada. Czy złodzieje boją się, że ktoś
zostawia zatrutą żywność?

W warszawskich hipermarketach jest podobnie. W Auchan przy ulicy
Modlińskiej złodzieje kradną kosmetyki i żywność. - Pewnie na
handel, chociaż przypuszczam, że część do własnego użytku. Teraz
zatrzymujemy mniej osób. Jest lato, nie mają gdzie ukryć towaru.
Od września zatrzymujemy średnio pięć osób dziennie. Kradnący
nie wyglądają na meneli - opowiada jeden z ochroniarzy.

Objawy po wakacjach

Chełmża. Miasteczko położone wśród urodzajnych pól. W dotkniętej
bezrobociem Chełmży nie wszyscy posiadają własne działki
warzywne. Od dwóch lat samorząd dokarmia dzieci także w wakacje.
W tym roku jest ich 80. Nie wszystkie pochodzą z rodzin
patologicznych. Tych, których do korzystania z darmowych obiadów
zmusiła sytuacja, może być nawet 20 procent.

- We wrześniu dzieci wracały do nas z objawami choroby głodowej.
Szczególnie częste było to wśród dzieci ze środowisk
popegeerowskich. Teraz nie widzę głodujących dzieci, bo dużo im
się pomaga. Słyszałem opinię, że przyzwyczajamy ludzi do pomocy,
ale my robimy to ze względu na dzieci - mówi Marek Wierzbowski,
nauczyciel miejscowej szkoły specjalnej.

Jeden z mieszkańców przypomina sobie sytuację sprzed ponad roku:
- Do sklepu przyszła kobieta. Zamówiła artykuły spożywcze. Na
koniec podała dowód i oświadczyła, że nie zapłaci. Stwierdziła,
że sklepowa może wezwać policję, ale ona musi wziąć jedzenie dla
dzieci. Podobno zapłacił za nią policjant.

Niedaleko Chełmży znajduje się gospodarstwo rolne Zegart-Farms.
Plantacja ziemniaków zajmuje 600 hektarów. Tutaj pola są także
patrolowane.

- Gdyby nie patrole, to straty byłyby większe. Najgorsze jest
to, że przy okazji kradzieży wiele ziemniaków zostaje
zniszczonych. Rocznie tracimy 5-10 hektarów plantacji - mówi
Stanisław Machaj, dyrektor Zegart-Farms w Zegartowicach.

Aby zobaczyć kopaczy, należy pojechać około godziny trzeciej na
zegartowickie pola. Część złodziei opanowała sztukę jazdy
rowerem obładowanym workami ziemniaków.

- Do Zegartowic jeżdżą ludzie, którzy potrafię jeszcze
zakombinować. Najpierw ktoś przywozi ziemniaki dla siebie, a
potem dla sąsiadów za parę złotych. Okazja czyni złodzieja. To
jednak państwo nie zadbało o ludzi z marginesu. Ci ludzie
sięgają więc po najłatwiejsze rozwiązanie swojego problemu,
kradzież - twierdzi Wiaczesław Jarmulski, który od lat
organizuje pomoc miejscowym rodzinom bez dochodów. 


To tylko niedożywienie 

W Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej w Chełmży nie słyszeli o
problemie głodu. Nie dotarły także pogłoski, że ich podopieczni
kradną ziemniaki. Podobnie jest w gminie Kalinowa, do której
należy Pisanica.

- Gdyby pracownicy socjalni słyszeli o takich przypadkach, to
zgłosiliby na policję. Kradzież to kradzież. Nie mam pojęcia,
czy mieszkańcy Ełku jeżdżą na ziemniaki - mówi Maria Ścierańska,
kierownik Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Ełku.

Nic dziwnego, że pracownicy socjalni nie słyszeli o procederze.
Kradną ci, co jeszcze mają niewielki dochód. Bo nie podlegają
pomocy społecznej. Nikt też nie zwierzy się, że kradnie.
Obawiają się kary.

Socjolog, profesor Elżbieta Tarkowska z Polskiej Akademii Nauk,
także uważa, że w Polsce nie ma problemu głodu. Istnieje
niedożywienie. Zaskoczona jest jednak, że mimo częstych w
mediach informacji o tym zjawisku, społeczeństwo dalej
niechętnie porusza problem niedożywienia dzieci. - Zjawisko to
nie wynika z tego, że rodzice nie dają im jedzenia. Oni nie mają
co dać - twierdzi profesor Tarkowska. - Wygląd domostwa nie musi
świadczyć, że w tej posesji nie ma co jeść. Może tam być
telewizor, nawet jakiś samochód i brakować pieniędzy na
jedzenie.

Według badań Głównego Urzędu Statystycznego w 2001 roku, ponad
połowa Polaków żyła poniżej granicy niedostatku. Rodziny te
zarabiały poniżej 400 złotych miesięcznie na osobę. Z tego grona
niedostatku 5,8 miliona mogło starać się o pomoc społeczną, a z
tej liczby uprawnionych do pomocy 3,7 miliona żyło poniżej
granicy ubóstwa. W 2002 roku liczba ubogich rodzin zwiększyła
się. Smutną statystykę uwidocznił Narodowy Spis Powszechny. Spis
pokazał, że z własnej pracy utrzymuje się tylko 32,3 procent
Polaków. Z zasiłków, rent i emerytur żyje 28 procent.

Najuboższe rodziny odżywiają się potrawami na bazie mąki,
warzyw, jak chociażby gotowaną cebulą. Zdaniem badaczy, ich tryb
życia prowadzi do wyniszczenia organizmu.

- Niedożywienie skutkuje zaburzeniami rozwoju fizycznego, a
nawet psychicznego. Ważnym elementem w diecie jest ilość białka.
Szczególnie u osób młodych - wyjaśnia profesor Stanisław Berger
z warszawskiej SGGW. - Moim zdaniem, w Polsce jest niewielu
niedożywionych, a w tym jest procent głodujących. Ale to i tak
jest powód do wstydu.

Według lekarzy, niedożywienie to stan kliniczny, na który
składają się skutki przedłużonego niedoboru składników
żywieniowych. Dopiero profesor Henryk Domański, socjolog z
Polskiej Akademii Nauk mówi wprost: - W Polsce zjawisko głodu
istnieje. W Polsce głodni byli tuż po wojnie, a potem zjawisko
to zanikało. Pojawiło się znów w latach 90.

Sumienie poczeka 

Na pole w Zegartowicach jeździ pani Małgorzata. Kradnie
ziemniaki. Kobieta waży z 40 kilogramów. Zapadnięty brzuch,
wystają żebra, podkrążone oczy. - Gdyby nie te ziemniaki, to
głodowalibyśmy - przyznaje.

W mieszkaniu panuje półmrok. Trudno o miejsce do siedzenia.
Jedenastoosobowa rodzina mieszka na 28 metrach kwadratowych.
Głównym żywicielem rodziny jest mąż pani Małgorzaty. Miesięcznie
zarabia 800 złotych. Dorosłe córki nie mają pracy. Najstarsza po
szkole handlowej chciała się uczyć dalej. Jej nauka kosztowałaby
rodzinę zbyt dużo, miesięcznie 60 złotych.

- Podejmuję się każdej roboty. Ostatnio pracowałam po 10 godzin.
Zbierałam fasolę, za kilogram płacili 25 groszy, a 15 groszy za
cebulę - opowiada wychudzona kobieta.

Najgorzej jest zimą, gdy trzeba kupić opał i buty. Pani
Małgorzata nie wierzy, że będzie lepiej. Czy ma wyrzuty
sumienia, że kradnie?

- Owszem, dręczy sumienie - na chwilę spuszcza głowę. - To jest
takie upokarzające, szczególnie jak złapią. Co jednak pozostaje?

Odpowiedź listem elektroniczym