http://info.onet.pl/1,15,11,7449907,22281381,1174220,0,forum.html

Jeszcze o Kwestii Honoru
Rozmawiala: Ewa Wierzynska


- Jak to sie stalo, ze to nie Polak, lecz dwoje autorow bez kropli polskiej krwi i polskich powiazan napisalo ksiazke o 5 bohaterskich lotnikach, ktorzy zestrzelili najwiecej niemieckich bombowcow w bitwie o Anglie?

Stanley Cloud: - Zamoyski opisal czesc tej historii, lecz bardzo niewielka...

Lynne Olson: - Uznalismy, ze jest to tak ciekawy temat, ze az trudno bylo nam uwierzyc, ze nikt tego jeszcze nie opisal dla amerykanskiego czytelnika. Zbieralismy materialy do naszej poprzedniej ksiazki "Chlopcy Murrowa" o korespondentach wojennych w Londynie i wypozyczylismy film pod tytulem "Bitwa o Anglie". Jest tam scena o polskich lotnikach. Pomyslalam, "dziwne, nigdy nie slyszalam o Polakach, ktorzy walczyli w bitwie o Anglie". Pare miesiecy pozniej, podczas kolacji w Waszyngtonie, siedzialam obok corki polskiego pilota. Swietnie pamietala opowiesci swojego ojca. Przegadalysmy caly wieczor, i nadal czulam, ze jest to wspaniala historia do opisania. Ale, szczerze mowiac, nie bylo wowczas zainteresowania. Nasza agentka powiedziala, ze czytelnik amerykanski nie czyta ksiazek o tematyce "zagranicznej".

Pare lat pozniej to sie zmienilo i nastapil renesans zainteresowania historia II wojny swiatowej. Kiedy 3 lata temu zlozylismy do ponad dwunastu wydawcow propozycje naszej ksiazki, reakcja byla natychmiastowa, pelna zainteresowania i zdziwienia zarazem. Nigdy o tym nie slyszelismy! Zainteresowanie bylo na tyle duze, ze nasza agentka zorganizowala przetarg wsrod 8 wydawcow. W koncu wydalismy ksiazke u Knopfa. Strasznie jej sie podobal temat.

- Oczywiscie byliscie juz znani jako autorzy. Wasza poprzednia ksiazka o amerykanskich korespondentach wojennych w Londynie spotkala sie z fantastycznym odzewem.

L.O.: - To prawda, mielismy wyrobione nazwiska, ale gdy proponowany temat nie wydaje sie wydawcy interesujacy, to niewiele pomaga. Po prostu zmienily sie czasy.

- Pozostaje pytanie, dlaczego nikt w oczytanym i wyksztalconym kregu wydawniczym nie slyszal o Polakach, ktorzy odegrali tak wielka role w bitwie o Anglie. Wsrod Polakow czesto mowi sie o antypolskiej zmowie milczenia.

L.O.: - Wydaje mi sie, ze jednym z powodow bylo to, ze Polska w kontekscie zimnej wojny byla postrzegana jako jeden z wielu krajow Europy Wschodniej. Ludzie tu nie rozumieli, jak szczegolne byly zaslugi wojenne Polakow. Stad brak bylo zrozumienia, jak wiele Polsce zawdzieczano. Drugi powod - prawica w Stanach atakowala wtedy mocno - i czesto nieodpowiedzialnie - i ludzie ktorzy sie z prawica nie identyfikowali, bali sie, zeby ich nie posadzono o to, ze krytykuja Roosevelta lub Churchilla. Nawet dzis, kiedy mowimy o czym jest nasza ksiazka, niektorzy nasi rozmowcy doszukuja sie podtekstow politycznych, podejrzewaja nas o prawicowe sklonnosci. Tymczasem oboje ze Stanem jestesmy cale zycie liberalami. Uwazamy, ze Roosevelt i Churchill to byli wielcy przywodcy pod wieloma wzgledami, ale w trakcie pracy nad ksiazka stalo sie dla nas jasne, ze jesli chodzi o dotrzymanie obietnic i zobowiazan wobec Polski, obaj strasznie zawiedli.

S.C.: - Jako amerykanski liberal musze przyznac, ze czescia problemu jest fakt, ze liberalowie dominowali w historiografii powojennej. Swiadomie, a do pewnego stopnia nieswiadomie, w sprawach dotyczacych Polski byli pod wplywem propagandy sowieckiej. Na ich opinie wplynely tez pamietniki pisane przez tworcow historii, m.in. Churchilla. Churchill kiedys przewidzial, ze historia o nim bedzie mowic dobrze, bo on ja napisze. Polacy nie mieli okazji napisac swojej historii, bo zrobili to za nich Sowieci. Stad wiele nieporozumien. Do dzisiejszego dnia niektorzy uwazaja, ze rzad Pilsudskiego byl faszystowski, podobnie jak rzad Sikorskiego na wygnaniu. A to jest calkowita bzdura. Sa nawet tacy, co uwazaja, ze skoro obozy smierci i wiele obozow pracy miescilo sie na terenie Polski, to miala ona z ich powstaniem cos wspolnego. Ja sadze, ze wyrazem nienawisci Hitlera do Polski i Polakow, Zydow oraz nie-Zydow, byl fakt, ze umiescil tam swoje obozy.

L.O.: - Tak czy inaczej, prawda o Polsce zagubila sie gdzies w tym wszystkim. I dopiero teraz wasz kraj doczekal sie sprawiedliwej oceny. Niedawny artykul w "Financial Times" byl o tym, ze Tony Blair przeprosil Polakow za to, ze ich zaslugi wojenne nie zostaly odpowiednio uznane i docenione po wojnie.

S.C.: - Jednoczesnie ustanowil specjalna komisje, ktora ma wreszcie zbadac i potwierdzic fakty o roli Polakow w zlamaniu kodu Enigmy. Mamy w naszej ksiazce cytat jednego z czolowych kryptografow brytyjskich, ktory powiedzial, ze bez Polakow nie udaloby im sie tego zrobic.

- To bardzo dobra wiadomosc, bo skoro od ponad 60 lat nie udalo nam sie o nich nikogo na swiecie przekonac, zaczynalam juz watpic w nasze polskie zaslugi w tej kwestii.

S.C.: - Film o Enigmie z pewnoscia nie pomogl ujawnieniu prawdy...

- Nie widzialam filmu, bo nie lubie pograzac sie w poczuciu krzywdy, jak to swiat wobec nas Polakow jest niesprawiedliwy. Bardziej mobilizujace wydaje mi sie przekonanie, ze byc moze jest w tym troche naszej winy, bo nie dosc przykladamy sie do pracy, by to zmienic. Co prowadzi mnie z powrotem do mojego pierwszego pytania - dlaczego takiej ksiazki jak Wasza nie udalo sie opublikowac autorowi polskiemu lub z polskim pochodzeniem, wychowanemu na opowiesciach o Dywizjonie 303?

L.O.: - Po pierwsze polscy autorzy pisali o Dywizjonie. Pisal Arkady Fiedler i Adam Zamoyski, chociaz w przypadku Zamoyskiego to byla ogolniejsza praca o polskich silach lotniczych. Obie ksiazki wyszly w Anglii po angielsku. Ale jezeli pyta pani o to, czemu to nie-Polakowi udalo sie "sprzedac" pomysl wydawcy w Stanach, to szczerze powiedziawszy nam bylo chyba latwiej. Dokonania Dywizjonu 303 byly tak niesamowite, a jednoczesnie tak calkowicie nieznane tutaj, ze Polaka przynoszacego taka propozycje wydawca mogl podejrzewac o jakies dodatkowe, nie calkiem dziennikarskie motywy.

- Wasza perspektywa, Wasz stosunek do tematu, nawet Wasz jezyk wydal mi sie nieslychanie "polski", pelen zarliwosci, pasji. Polski autor lepiej by nie potrafil.

L.O.: - Mysle, ze oboje z czasem wciagnelismy sie emocjonalnie w temat, w miare jak odkrywalismy, ile Polacy zrobili, bysmy mogli wygrac te wojne i jak niewiele doczekali sie uznania. Jest jasne, ze spotkala ich wielka niesprawiedliwosc, i to na wielu poziomach, i ze trzeba o tym bylo mowic jezykiem mocnym i zdecydowanym. I to nie jest tylko nasza opinia, gdyz ksiazka podparta jest wieloma faktami, wydobytymi ze zrodlowych dokumentow zarowno brytyjskich, jak i amerykanskich.

S.C.: - Prowadzilismy z Lynne powazne spory w trakcie zbierania materialow do ksiazki. Glownie dotyczyly one mojego przekonania, ze na miejscu Roosevelta i Churchilla zrobilbym dokladnie to samo. Ktoregos wieczoru w Chicago przy kolacji, w koncowce naszej pracy nad zbieraniem materialu, powiedzialem Lynne, ze chcialbym jednak myslec, ze nie podjalbym takiej decyzji jak oni, bo juz teraz wiem, ze mieli wybor. Nadal jest dla mnie oczywiste, ze nie wchodzilo w gre wypowiedzenie Stalinowi wojny o Polske, ale jest tez jasne, ze mogli byc twardsi, wywrzec na niego presje, wykazac "charakter". Mogli wiecej od Stalina w sprawie Polski wytargowac.

- Skoro spekulujemy na temat, co moglyby byc, to jak sadzicie, jaki element moglby wtedy zmienic stosunek Roosevelta do sprawy polskiej?

L.O.: - Wiecej wiedzy o Zwiazku Sowieckim. Wiecej uwagi poswieconej doradcom z Departamentu Stanu, ktorzy bez przerwy mowili Rooseveltowi, ze nie moze Stalinowi we wszystkim ulegac. Ale on nie sluchal, mial niesamowita osobowosc i byl swiecie przekonany, ze potrafi kazdego o wszystkim przekonac. Zanim spotkal Stalina, i nie wiedzac nic o Zwiazku Sowieckim, myslal, ze ze Stalinem tez mu sie uda. Mial w sobie te niezwykla arogancje.

S.C.: - Ja zawsze "kupowalem" argument, ze Rosja sowiecka czy carska, czy jakakolwiek, potrzebowala buforu przeciwko Niemcom. I ze te role mogla spelnic tylko Polska. Tak wiec zadanie Stalina, zeby mu ten bufor oddac, wydawalo mi sie sensowne. W trakcie pisania ksiazki Lynne przekonala mnie jednak, ze sie mylilem. W koncu Rosja miala bufor i w 41. roku nie mialo to najmniejszego znaczenia, gdy wojska Hitlera ruszyly na Moskwe.

Roosevelt mogl sie wiec targowac ze Stalinem w Teheranie i w Jalcie. Mogl powiedziec: nie zgadzam sie, jak chcesz to idz gadaj z Hitlerem. Prawdopodobienstwo, ze Stalin zawrze osobny pokoj z Hitlerem, bylo rowne zeru.

- Wasza ksiazka bardzo interesujaco opisuje polityczne i dyplomatyczne uwarunkowania, ktore doprowadzily do decyzji pieczetujacych losy Polski. Jednoczesnie bardzo poruszajacy jest osobisty watek, losy 5 mlodych lotnikow. Ta scena, ktora otwieracie ksiazke, kiedy podczas Parady Zwyciestwa w 46 r. w Londynie mlody pilot stoi wsrod widzow i patrzy, jak maszeruja obok Brytyjczykow, Marokanczycy, Australijczycy, Kanadyjczycy, a zolnierze polskich sil zbrojnych na Zachodzie do udzialu w paradzie nie zostali dopuszczeni, wciaz wyciska lzy z oczu.

L.O.: - Trudno sobie wyobrazic, co ci ludzie przeszli. Nasi bohaterowie nie tylko stracili swoj kraj, wielu jeszcze czekaly lata upokorzen na emigracji. Jeden jezdzil taksowka, inny pracowal w biurze.

S.C.: - Byly wyjatki, pilot o nazwisku Martel, ktory znal wszystkich naszych bohaterow, zdobyl znaczna czesc rynku Rotor Rooter w jakiejs brytyjskiej prowincji i stal sie bardzo zamozny.

- Czy rzad na wygnaniu mogl byc bardziej przekonujacy, skuteczny w tej kwestii? Roosevelt, jak piszecie, nie mial dla nich krztyny cierpliwosci.

S.C.: - Podobnie jak Churchill...

L.O.: - Z jednej strony Polacy byli zadra. Ciagle wchodzili im w droge, nie dawali za wygrana. W moich poszukiwaniach znalazlam taki raport amerykanskiego korespondenta, ktory opisuje, jak to Czesi sa skuteczni w dzialalnosci - jak by sie to dzis powiedzialo - PR. Wszyscy zgodnie kochaja wolnosc i sa za demokracja, podczas gdy Polacy sa absolutnie tragiczni w przedstawianiu swoich argumentow.

S.C.: - Efekt jest taki, ze glowna postac w filmie "Casablanka", jest Czechem. Czesi zrobili nawet film o ich pilotach w RAF-ie pod tytulem "Ciemnoniebieski swiat". Sporo materialu jest oczywiscie pozyczonego od Polakow, bo choc Czesi mieli kilku pilotow, to Polakow byly tysiace.

- Czy jakis moment w pracy nad ksiazka uwazacie za szczegolnie wazny?

L.O.: - Moment, kiedy dotarlismy do dziennika Miroslawa Ferica. Oparlismy na nim bardzo wiele osobistych watkow naszej ksiazki. Bylam bardzo wzruszona, gdy po raz pierwszy zobaczylam te ksiazeczke oprawiona w skore, do ktorej mlody zawadiacki pilot wlepil malutkie zdjecia swoich kolegow z dywizjonu i kazdego dnia nagabywal ich, by cos do tego dziennika wpisali. Zumbach celowal w nabijaniu sie z kolegow, gdy ktorys w uniesieniu wpadal w patos. Po smierci Ferica dziennik stal sie wlasnoscia dywizjonu i rozrosl sie do siedmiu tomow. Fragmenty i wpisy dziennika cytujemy w ksiazce czesciej niz jakiekolwiek inne zrodlo.

- Czemu zdecydowaliscie sie nazywac Dywizjon Kosciuszkowski, a nie 303, tak jak byl znany w Polsce?

L.O.: - 303 to byla oficjalna nazwa nadana przez Anglikow. Lotnicy uzywali "Kosciuszko". Nazwa miala tradycje i zawierala wazny dla nas amerykanski watek...

- Meriana Coopera, pilota z Poludnia, ktory przyjechal do Polski pomoc budowac lotnictwo wojskowe, a ktorego pradziadek podobno trzymal Pulaskiego, gdy ten umieral na statku niedaleko Savannah. Ostatnio wyszla w Polsce ksiazka biologicznej wnuczki Coopera. Czy wiedzieliscie, ze synem Coopera byl Maciej Slomczynski, znany tlumacz Joyce1a?

L.O.: - Dowiedzielismy sie wlasnie kilka dni temu. Szkoda, bo napisalibysmy o tym.

- Co w pracy nad ksiazka bylo dla was najwieksza niespodzianka?

L.O.: - Dla mnie rozmiar i zasieg inspirowanej przez nasz rzad kampanii tuszowania informacji o tym, co Sowieci wyprawiali w Polsce. Polska zostala spisana na straty, no tak, ale po co te niewybaczalne klamstwa!

S.C.: - Ja nie bylem przygotowany na to, czego dowiedzialem sie o falszowaniu historii Katynia. To bylo doprawdy szokujace. Najogolniej, jako typowi Amerykanie startowalismy do naszej ksiazki z pozycji prawie totalnej ignorancji o historii Polski. Np. o tym, ze Polska byla kiedys wielkim mocarstwem wiedzialem z lektury "Piotra Wielkiego", ale wiekszosc to byly dla mnie fakty nieznane. Praca nad ksiazka byla fascynujaca lekcja historii i tak jak powinno byc, kiedy sie uprawia dobre dziennikarstwo.

- Najwazniejsze wspomnienia z pierwszej wyprawy do Polski...

L.O.: - Podejrzliwosc, z jaka traktowali nas ludzie starsi. Pytali, czemu sie tym tematem zajmujecie, czy po to, zeby sie z nas wysmiewac?

S.C.: - A z drugiej strony indyferentyzm mlodszego pokolenia. Zycie idzie naprzod, dajmy juz sobie spokoj z ta martyrologia. Taki stosunek mial nasz znakomity tlumacz, po czym stal sie najwiekszym pasjonatem tematu i nieslychanie nam pomogl.

- Zastanawiam sie, jak nosny jest dzis wsrod mlodziezy typ bohatera, ktorego prezentujecie. Nieustraszony, pelen fantazji, krnabrny, gotowy umierac dla ojczyzny.

L.O.: - Lepszy taki wzor niz ten ze sfalszowanego stereotypu, wylansowanego zreszta przez hitlerowcow po to, zeby Polakow zdyskredytowac - na koniku, z szabelka, przeciwko czolgom. Nasi piloci sa nieustraszeni, sa niesforni i krnabrni, ale to, co robia, robia najlepiej. To sa powazni fachowcy, najlepsi piloci tamtych czasow.

- A takze romantyczni patrioci, ktorych ofiara na nic sie nie zdala.

L.O.: - Nie powiedzialabym. Zobacz, Polakom nikt nie pomogl w 81. i 89. roku, a oni wykorzystali szanse i znow sa wolni.

S.C.: - Polskie wojsko bylo jedynym, ktore bralo udzial w wojnie z faszyzmem od pierwszego do ostatniego dnia tej wojny. Nikt inny nie moze tego o sobie powiedziec. Mam wielki podziw dla waszego ducha.

- To bardzo przyjemne, co mowicie. Zapewniam Pana, Stanley, ze wielu Polakow, szczegolnie Polakow w Ameryce, jest Wam bardzo wdziecznych za ksiazke, ktora odklamuje nasza historie i pokazuje nas w tak korzystnym swietle.

L.O.: - Czy mysli pani, ze ja kupia?

- Ja kupie na pewno dla moich amerykanskich przyjaciol. Niech wiedza. Sadze, ze wielu emigrantow i ludzi pochodzenia polskiego zrobi podobnie. Ale ciekawa jestem, czy znajdziecie uznanie wsrod krytykow i czytelnikow amerykanskich.

S.C.: - Za wczesnie, by prognozowac. Dotad recenzje byly dobre. Czasem mysle, czy nasza krytyka Roosevelta nie okaze sie jednak zbyt trudna do przelkniecia.

***

Brytyjskie wydanie ksiazki Stanleya Clouda i Lynne Olson pod tytulem "Za wasza i nasza wolnosc", bedzie w Anglii promowane haslem: "5 lotnikow, ktorzy walczyli o Anglie, 5 mezczyzn, zdradzonych przez kraj, ktory pomogli uratowac".

A oto recenzja tej ksiazki - rowniez warte przeczytania.

Nowa, niezwykle cenna książka o Dywizjonie 303

Tekst przytaczamy za: Przeglądem Polskim (24 października 2003) - tygodniowy dodatek literacko-społeczny "Nowego Dziennika"

Kwestia honoru" Lynne Olson, Stanley Cloud "A Question of Honor. The Kosciuszko Squadron: Forgotten Heroes of World War II"

Zdawać by się mogło, że o bitwie o Anglię z jesieni 1940 r. napisano już wszystko, co o tym przełomowym wydarzeniu drugiej wojny światowej można było napisać. Wydano kilkanaście książek, nakręcono parę telewizyjnych filmów dokumentalnych, zrealizowano świetny, pełnometrażowy film fabularny, w którym polscy piloci nie tylko mówią po polsku, ale odgrywają drobną, acz zasadniczą rolę w zwycięstwie nad Niemcami. Okazuje się jednak, że dotychczas nie powiedziano na ten temat ostatniego słowa - aż do chwili obecnej, kiedy para amerykańskich autorów, Lynne Olson i Stanley Cloud, opublikowała potężny tom zatytułowany A Question of Honor, noszący podtytuł The Kosciuszko Squadron: Forgotten Heroes of World War II.

Na pisownię podtytułu warto od razu zwrócić uwagę: mimo że książka napisana jest po angielsku i dla amerykańskiego przeznaczona czytelnika, wydawca zadbał o najstaranniejszą, prawidłową pisownię polskich nazw i nazwisk. Wszystkie "ą" i "ę" są na swoich miejscach, tam gdzie być powinny. Co więcej, tegoż czytelnika mając na uwadze, redakcja dodała króciutkie wprowadzenie do wymowy słów pisanych z polskimi znakami diakrytycznymi, podając ich fonetyczną transkrypcję. W ten sposób - zamiast na ogół używanych dziwolągów w rodzaju Deblin, Lokuciewski czy Walesa - mamy wyjaśnienie, jak należy wymawiać słowo Dęblin i nazwiska Łokuciewski, Wałęsa. Oby więcej wydawców przyjęło tę pożyteczną praktykę!

Nazwisko Łokuciewskiego przytoczyłem tu nieprzypadkowo, autorzy bowiem, wziąwszy za temat dzieje sławnego Dywizjonu 303, wybrali pięciu pilotów tej jednostki i skoncentrowali się na opisie ich osiągnięć, zarówno we wrześniu 1939 r., jak we Francji, a potem - i przede wszystkim - w Anglii. Pierwszy dowódca Dywizjonu Zdzisław Krasnodębski, po nim Witold Urbanowicz, Miroslaw Ferić, Jan Zumbach i ostatni dowódca Witold Łokuciewski reprezentują niejako losy wszystkich pilotów, a ich dzieje układają się w klasyczny niemal wzór polskich losów. Poległy śmiercią lotnika Ferić, ciężko poparzony w strąconym samolocie Krasnodębski, ranny w powietrznej walce i po skoku na spadochronie wzięty do niemieckiej niewoli Łokuciewski, służący w amerykańskim lotnictwie w Chinach Urbanowicz i awansowany do służby przy biurku Zumbach (później stał się międzynarodowym awanturnikiem) - oto dzieje tych pięciu wybranych, którzy we wrześniu 1939 r. z powietrza bronili Polski, a w rok później znaleźli
się w elicie obrońców Anglii, wśród tych, o których Winston Churchill powiedział, że "nigdy w dziejach konfliktów ludzkości tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak nielicznym".

Nie jest też przypadkiem, że od razu wprowadzam tu nazwisko Churchilla, jeśli bowiem Polacy ukazani są jako niewątpliwi bohaterowie bitwy o Anglię, dominująca postać brytyjskiego premiera, twórcy wspólnego zwycięstwa, ciąży nad ich losem jak coraz bardziej ponury cień, w końcu zwycięstwo to pokrywający zapomnieniem, co dla Polaków jest bolesną niesprawiedliwością. Toteż autorzy słusznie rozpoczynają swa dramatyczna opowieść prologiem o dumnej defiladzie zwycięstwa w roku 1946, kiedy to ulicami Londynu maszerowali żołnierze wszystkich państw sprzymierzonych, "Czesi i Norwedzy, Chińczycy i Holendrzy, Francuzi i Irańczycy, Belgowie i Australijczycy, Kanadyjczycy i Południowo-Afrykańczycy. Byli tam Sikhowie w turbanach, wysoko podnoszący nogi greccy evzoni w butach z pomponami i w plisowanych spódniczkach, Arabowie w fezach i kaffijach, grenadierzy z Luksemburga, artylerzyści z Brazylii" (s. 3). Wszyscy - z wyjątkiem Polaków, którym na udział w uroczystościach nie pozwolono z
obawy urażenia potężnego sowieckiego sojusznika, czule przez anglosaskich polityków zwanego Wujaszkiem Joe. "Jeden polski pilot patrzył w milczeniu na przechodzącą defiladę. Potem odwrócił się i odszedł. Stojąca obok starsza kobieta spojrzała na niego pytająco. Dlaczego pan płacze, młody człowieku? - spytała" (s. 6).

Pierwsza część książki, zatytułowana "Exodus", rozpoczyna przypomnienie historii prawdziwej Eskadry Kościuszkowskiej, stworzonej przez grupę młodych amerykańskich pilotów w 1919 r. z zamiarem przyjścia Polsce z pomocą w walce z najazdem bolszewickim. Pomoc ta, nawiasem mówiąc, była tak skuteczna, że nawet kronikarz Pierwszej Konnej Armii Budionnego, sowiecki pisarz Izaak Babel, uznał za stosowne wprowadzenie do swej opowieści sceny rozpędzenia czerwonoarmistów przez nadlatujące koszącym lotem amerykańskie samoloty (opowiadanie "Dowódca szwadronu Trunow"), co zresztą zawsze zdumiewało moich amerykańskich studentów. "Skąd Amerykanie w wojnie polsko-bolszewickiej?" - pytali. Kierowałem ich wtedy do Muzeum Lotnictwa w pobliskim Dayton, gdzie na ścianie wisi płat sowieckiego samolotu strąconego przez tych właśnie amerykańskich pilotów. Żałować jedynie wypada, że wśród licznych w książce Olson i Clouda fotografii zabrakło znanych zdjęć Marszałka Piłsudskiego, gdy dekoruje Ameryk
anów krzyżami Virtuti Militari i zburzonego przez sowieckie władze pomnika ku czci trzech amerykańskich pilotów poległych w obronie Lwowa i pochowanych na tamtejszym cmentarzu Łyczakowskim.

Tradycje Eskadry Kościuszkowskiej przejął 1. Pułk Lotniczy w Warszawie, gdzie służyli późniejsi bohaterowie Kościuszkowskiego Dywizjonu 303. I tu należy się szczególna pochwała autorom, którzy nadzwyczaj zręcznie wpletli najkrótszy zarys historii Polski, z postacią Kościuszki na czele, doprowadzając swą opowieść do 1 września 1939 r. Dawno, bardzo dawno nie zdarzyło mi się czytać książki tak serdecznie propolskiej, napisanej z taką nie tylko znajomością rzeczy, ale i z prawdziwym uznaniem dla naszej historii, jej osiągnięć, jej twórców. Dzieje Dywizjonu 303 stają się w rezultacie kanwą, na której autorzy rozwijają szeroki, imponujący obraz Polski, a miesiące bitwy o Anglię pojawiają się jak wspaniała kulminacja. W rozmowie z przedstawicielką Nowego Dziennika, Ewą Wierzyńską, Stanley Cloud powiedział m.in.: "Najogólniej, jako typowi Amerykanie, startowaliśmy do naszej książki z pozycji prawie totalnej ignorancji historii Polski. [...] Praca nad książką była fascynującą lekcją historii" (N.Dz., 27-28 września br.). A po paru dniach, na spotkaniu autorskim w Konsulacie Generalnym RP w Nowym Jorku, dodał: "Bardzo niewielu Amerykanów wie, jak ogromny był wkład Polski w zwycięstwo aliantów w II wojnie światowej: Monte Cassino, Enigma, bitwa o Anglię". Nie ulega wątpliwości, że autorzy doskonale opanowali lekcję historii tego "środkowoeuropejskiego kraju o zachodnioeuropejskiej mentalności" (s. 23) i że umieli ją przekazać tysiącom czytelników w Stanach Zjednoczonych, a wkrótce w Anglii i w Polsce, gdzie z pewnością ukaże się tłumaczenie "Kwestii honoru".


Zasadnicza, jeśli nie zdecydowanie decydująca rola pilotów Dywizjonu 303 przedstawiona została w książce z wieloma szczegółami dotychczas albo nieznanymi, albo zapomnianymi przez lata. Tak na przykład Witold Urbanowicz, który już 8 sierpnia 1940 r. walczył nad kanałem La Manche, wspominając o dywanowych niemieckich nalotach, na widok tak ogromnej liczby samolotów z czarnymi krzyżami na skrzydłach, powiedział później: "Czułem się, jakbym znalazł się na powietrznym cmentarzu" (s. 106). Po 1 września, gdy cały Dywizjon 303 wszedł do walki, ogółem w bitwie o Anglię wzięło udział 142 polskich pilotów myśliwskich, a w decydującym jej dniu, 15 września, we wszystkich dywizjonach Royal Air Force walczyło ponad 70 polskich pilotów, co stanowiło ponad 20% ogólnego stanu brytyjskich lotników broniących wyspy. Dziewięciu z nich otrzymało tytuł asa za strącenie pięciu lub więcej nieprzyjacielskich maszyn, a pięciu otrzymało najwyższe odznaczenie RAF - "Distinguished Flying Cross". W ok
resie sześciu tygodni między 1 września a 31 października 1940 r. w sumie strącili oni 126 niemieckich samolotów, "ponad dwukrotnie więcej niż jakikolwiek inny dywizjon RAF-u w tym samym okresie" (s. 158). W rezultacie spowodowało to odwołanie przygotowywanej przez Hitlera inwazji, co z kolei odwróciło koleje wojny. Dotychczas niepowstrzymana Luftwaffe doznała pierwszej klęski.
Piloci Dywizjonu Kościuszkowskiego stali się wkrótce ulubieńcami Anglii (i Angielek), a autorzy przytaczają mnóstwo zabawnych anegdot na temat przygód, jakie bohaterów bitwy o Anglię spotykały nie tylko w walce (s. 140), ale i po bitwie. Trudności językowe nie stanowiły tu przeszkód, bo chociaż np. angielski słownik Krasnodębskiego ograniczał się do zamówienia "Four whiskeys, please" (s. 118), piloci byli rozrywani przez najlepsze angielskie towarzystwo. Jeden z nich, gdy zestrzelony w walce ratował się skokiem ze spadochronem, wylądował w pobliżu ekskluzywnego klubu tenisowego. Gdy oczekujący na czwartego partnera do debla dżentelmeni ściągnęli uratowanego Polaka z drzewa i na pytanie, czy umie grać w tenisa, usłyszeli odpowiedź twierdzącą, zaopatrzyli go w odpowiedni strój, rakietę i zaprosili do gry. W ten sposób Polak wkroczył do angielskiego "Najświętszego ze Świętych" przybytku, klubu tenisa na trawie, ściśle zamkniętego dla wszystkich oprócz "przyjemnych ludzi", s.
174).

Pod koniec wojny personel latający i naziemny Polskich Sił Powietrznych w Anglii liczył ponad 17 tys. ludzi, była to wiec obecność widoczna i odczuwalna. Ale idylla nie miała trwać długo. Nic więc dziwnego, że drugą, większą część książki zatytułowano po prostu "Zdrada". Mówi ona więcej o polityce niż o bohaterskich pilotach, ich miejsce bowiem zajmują dwaj główni, bynajmniej nie bohaterscy, politycy - Churchill i Roosevelt. Od chwili ataku Niemców na Związek Sowiecki w czerwcu 1941 r. ciężar walki przesunął się na wschód, a odciążona od obawy inwazji Anglia zaczęła robić wszystko dla nowego sojusznika, począwszy od podpisywania paktów, dostaw militarnych i gospodarczych aż po zdyskredytowanie Polaków, zwłaszcza po odkryciu grobów katyńskich w kwietniu 1943 r., kiedy rząd polski ujawnił prawdę o obliczu "sojusznika". Zmienia się przede wszystkim stosunek do Polski Churchilla, dla którego militarna pomoc Rosjan staje się ważniejsza od zasad, od solennych obietnic pomocy w odzyskaniu niepodległości Polski, w obronie której Anglia przystąpiła do wojny w 1939 r. "Churchill wielokrotnie przyrzekał pomoc w odzyskaniu tej niepodległości. Teraz szukał sposobu, żeby
złamać przyrzeczenie, ale zachować honor" (s. 289). Znalazł też wiernego towarzysza w osobie amerykańskiego prezydenta, którego postać autorzy określają bezkompromisowo, cytując jego odpowiedź na pytanie o głębszy cel jakiejkolwiek jego działalności: "Tylko jeden. Utrzymać się na stanowisku" (s. 241). Podczas konferencji jałtańskiej w lutym 1945 r. Roosevelt, chcąc przypodobać się Stalinowi, oświadczył, że Polska "jest źródłem kłopotów od ponad pięciuset lat" (s. 367), a stanowisko Churchilla niewiele różniło się od amerykańskiego.

Nic zatem dziwnego, że w takiej atmosferze stosunek Anglików do niedawnych bohaterów bitwy o Anglię zmienił się zupełnie krańcowo. Już w początkach 1944 r. niedawni ulubieńcy publiczności mogli usłyszeć na ulicy okrzyki "Go home, you dirty Pole!" (s. 301), a w miarę wzmożonej propagandy sowieckiej niechęć do nich zaostrzała się coraz bardziej. Wybuch powstania warszawskiego, o którym autorzy piszą z najwyższym uznaniem i szacunkiem dla bohaterstwa walczących, stosunek ten zmienił tylko nieznacznie, toteż przyobiecana uprzednio pomoc Anglików nigdy nie doszła do skutku, a podejmowane przez polskich lotników zrzuty szybko zostały odwołane, podobnie jak przelot amerykańskiej floty powietrznej nad Warszawą stał się pustą demonstracją. Polska, spisana na straty już w listopadzie 1943 r. podczas konferencji w Teheranie, przez dziesięciolecia nie odzyskała należnego miejsca w polityce niedawnych aliantów. Dumne zwycięstwa polskiego żołnierza powodowały najwyżej komentarze polityk
ów tak Polsce przychylnych jak Harold Macmillan, który po bitwie o Monte Cassino powiedział: "Stracili kraj, ale utrzymali honor" (s. 375) - co z goryczą odwrócić można, gdy myśli się o ówczesnej postawie Anglików. Słowa te przywodzą na myśl tytuł jednej z najwybitniejszych prac o powstaniu warszawskim, książki prof. Janusza K. Zawodnego "Nothing But Honor", opublikowanej w 1978 r., jest to bowiem kluczowe pojęcie pozwalające zrozumieć skomplikowaną i niejednokrotnie tragiczną historię Polski.

Tak jak dzieje Dywizjonu 303 zapomniane zostały na długie lata, tak zapomniani zostali jego bohaterowie i podobnie potoczyły się ich różnorodne losy. Mirosław Ferić zginął podczas wojny w niewyjaśnionym wypadku lotniczym. Łokuciewski, jako jeden z nielicznych, zaraz po wojnie wrócił do kraju, gdzie przez dziesięć lat z trudem wegetował, a po przyjęciu do Ludowego Wojska Polskiego w 1956 r. oddelegowany został do Londynu jako attaché lotniczy Ambasady PRL. Dawni koledzy i przyjaciele odmawiali podawania mu ręki. Po powrocie do Polski na stałe zdążył jeszcze zrehabilitować się za swoją polityczną naiwność, zostając członkiem Komitetu Budowy Pomnika Armii Krajowej - jego nazwisko umieszczono na pomnikowej tablicy. Krasnodębski i Urbanowicz pozostali na emigracji, ale po 1990 r. odwiedzali Polskę, gdzie podejmowano ich z najwyższymi honorami. Natomiast Zumbach, który osiadł we Francji, związał się z międzynarodowymi kołami lotniczych przemytników i poszukiwaczy łatwego zarobku
, walczył jako najemnik w Afryce, a w końcu zamordowany został w niewyjaśnionych okolicznościach, prawdopodobnie w wyniku jakiejś afery finansowej.

Olson i Cloud cytują setki źródeł - historycznych, parlamentarnych, pamiętnikarskich, dziennikarskich i innych. Wszystkie przytaczane cytaty zidentyfikowane są starannie w zamieszczonych na końcu książki przypisach. Bibliografia przedmiotu imponuje nie tylko ilością, ale i kompletnością. Jakkolwiek w zasadzie obejmuje ona pozycje opublikowane po angielsku, wymienia jednak także dwie książki ogłoszone w Polsce, a mianowicie dwa tomy wspomnień Urbanowicza z lat 1966 i 1971. Tym bardziej żałować wypada, że autorzy najwidoczniej nie dotarli do znakomitej powieści W.S. Kuniczaka "Valedictory" (Doubleday and Co., 1983 r.), w całości poświęconej polskim pilotom w bitwie o Anglię. Mimo że jest to fikcja literacka, książka zawiera te same podstawowe prawdy, które tak wydatnie ukazane zostały w pracy Olson i Clouda.


"Kwestia honoru" wydana została nadzwyczaj starannie w nakładzie 75 tys. egzemplarzy, a nadchodzące wydanie brytyjskie liczbę tą powinno znacznie powiększyć. Uważam, że ta książka może być najlepszym prezentem świątecznym dla naszych amerykańskich krewnych i przyjaciół, którzy dowiedzą się z niej niczym nie skażonej prawdy o Polsce.

Aut. Jerzy R. Krzyżanowski


~Dana, 2004-09-01 19:04





Odpowiedź listem elektroniczym