Re: Maliny i borowki
Sliwka Prunka wrote: > >Ale zawsze robic bedzie > > > >To co tylko bedzie chcial" > > > > > >Przytupujac sobie leciutko do taktu... > > > >Andrzej > > > > Na litosc boska, byle tylko nie na mojej wycieraczce > > Przerazona SLiwka Prunka No prosze, a przeciez nawolywalem, zeby nie bylo zadnych anormalnych skojarzen... he, he, he. Andrzej
Re: Maliny i borowki
Az dziw bierze, ze jeszcze nikt nie przytoczyl: W malinowym chrusniaku, przed ciekawych wzrokiem Zapodziani po glowy, przez dlugie godziny Zrywalismy przybyle tej nocy maliny. Palce mialas na oslep skrwawione ich sokiem. [...] Boleslaw Lesmian Dalej az strach sie wczytywac w ociekajace erotyzmem wiersze tego cyklu. Powiem tylko tyle, ze o malinach jest niewiele. Irek
Re: Maliny i borowki
>Ale zawsze robic bedzie > >To co tylko bedzie chcial" > > >Przytupujac sobie leciutko do taktu... > >Andrzej > Na litosc boska, byle tylko nie na mojej wycieraczce Przerazona SLiwka Prunka
Re: Maliny i borowki
-Original Message- From: dorota rygiel <[EMAIL PROTECTED]> To: [EMAIL PROTECTED] <[EMAIL PROTECTED]> Date: Tuesday, May 18, 1999 10:33 AM Subject: Re: Maliny i borowki >H. Przypominam sobie wakacje na Yukon, jednym z trzech obszarow >terytorialnych Kanady. Komary byly tam wielkosci malych pieskow. Chyba >tyle zachety wystarczy. Poza tym Yukon przepiekny. > >dorota E tam. Mieszkalam na 496 mile Alaska Highway (po drugiej stronie ulicy od goracych zrodel) przez piec miesiecy i zadnych komarow nie bylo. Natomiast byly misie, wiewiorki, wilk (jeden), losie jaszczurki i cala ferajna roznych ptakow. No i grzyby, ale to juz blizej Watson Lake... Izabela
Re: Maliny i borowki [bylo: Rugova w Rzymie]
On Tue, 18 May 1999, Katarzyna Zajac wrote: > > Dobrze miec takiego psa. I takiego Typa z workiem. Bez typa pies nie bylby taki. A swoja droga ladni to rodzice, co juz od malenkosci wpuszczja swa progeniture w maliny! No i potem widzi sie na ulicach i w tramwajach i w ufach No dobra oj bardzo dobra - juz nie gderamy, juz zniii A nie, tym razem nie... Na liczne prosby, zeby nie powiedziec blagania, jednej takiej A. z K.C. (adres i imie do wiadomosci) dzisiaj znikamy mniej gwaltownie. Njpierwww czubek oooloka..., potem odnnza i mcki i tuuuloow i szyje ,i czlki nadawczo-odbiorcze, narzady wiyjne i oddechowe i na koncu uuu (to troche potwrwa - usmiechy (mamy po dwa) znikaja najdluzej) ssmieee Skarcajac sobie czas oczekiwania na znikniecie usmiechu zastanawiamy sie jak to jest ze sloniem. Otoz ze sloniem jest zupelnie odwrotnie. Slon ma trabe. Po co slon ma trabe? Zeby sie tak gwaltownie nie zaczynal. Wlasciwie dlaczego my , zielone nie mamy trab (moglibysmy miec po dwie)? Wszystko mamy jak nalezy i na miejscu, a trab nie! H, byloby nam do twarzy (liczba mnoga). Cos dawno nie robilismy zadnych eksperymentow z mutacjami genetycznymi, warto by poprobowac. No to tylko doznikamy usmiechy i zabieramy sie do roboty. Ale beda jaja jak nas PanieWaldku zobaczy, kiedy juz sie przestanie wyglupiac i wroci. chhhy. Pstrytk > > > Katarzyna > Grtxy W celu przezwyciezenia problemu znikania oraz pozbycia sie pypcia na nosie zaleca sie przyspieszenie tempa prywatyzacji. A takze podwoic czas trwania interwencji na Balkanach.
Re: Maliny i borowki
Katarzyna Zajac wrote: > Zbieranie malin czy borowek, to bywa rzeczywiscie bardzo przyjemne > zajecie, szczegolnie w pogodny dzien gdzies w gorach. Zabiera sie > walowke i idzie na caly dzien do lasu. Ptaszki spiewaja, gorskie > potoki szumia, mozna sie objadac do woli... Ech, lato... E, tam... Ja juz po trochu zapominam jak to bywalo w starym kraju, wiec wierze, ze to sama przyjemnosc. W Ontario, szczegolnie dalej na polnocny zachod, gdzie klimat jest raczej, hmmm, surowy, okres dojrzewania (owocow, jakby kogos jakies mysli niekonwencjonalne napadly) krotki te maliny, jagody i poziomki sa rzeczywiscie mniam-mniam, palce lizac. Tyle, ze... Trzeba naprawde dobrze zdesperowanego wariata, zeby do lasu wejsc. I naprawde nie glownie w powodu niedzwiedzi, ktore tez sobie te owoce ziemi upatruja, ale przeciwnika daleko bardziej niebezpiecznego, choc fizycznie znacznie slabszego. Mowie tu o stworzeniu bozym, ktore doczekalo sie honoru bycia narodowym ptakiem Ontario, mianowicie o komarze. Co? Ktos mowi, ze blue jay? Bzdura!! Narodowym ptakiem Ontario jest komar i basta! Sa jeszcze tzw. czarne muszki, ktore z upodobaniem wchodza do wlosow i uszu zanim zasiada do krwawej uczty, ale te robia to tylko by zwiekszyc swoja potencje, i po jakichs 2-3 tygodniach przestaja. Komar zas gryzie dla sportu (choc niektorzy twierdza, ze to tez jakis seksualny rytual), gryzie nie przebierajac gdzie - reka, noga, czolko, plecki. nawet jesli mosi to zrobic przez malo smakowita warstwe utworzona przy pomocy mnogosci najrozniejszych sprajow i masci, ktorych jedynym zadaniem jest chyba robienie dwunoznej ofiary w konia. Rzeczywistosc jest wiec taka, ze najrozniejsze "berries" spokojnie dojrzewaja w lesie, podczas gdy supermarkety sprzedaja jakies genetycznie skonstruowane "jumbo berries" z wygladem, ale bez smaku. > Tymczasem z lasu od dolu polany wyszedl jakis typ z ciemnym workiem na > plecach i skierowal sie w gore polany. Zauwazylam go jak wszedl juz na > glowna wydeptana sciezke. Czasem sie po lesie snuja rozni tacy, ale > lepiej im w droge nie wchodzic. Zbieralam wiec dalej, starajac sie nie > pokazywac mu na oczy. > > Przeszedl jakies 200-300 m do polowy polany i wtedy prawdopodobnie > zauwazyl plecaki pod drzewem. Rozgladnal sie dokokola, i musial zauwazyc > Malgoske okolo 100 m od plecakow, na skraju polany. Zostawil przy drodze > swoj worek i ruszyl w kierunku naszych plecakow. O skubany, pomyslalam, > chyba chce je nam podwedzic... E tam, zaraz podwedzic... To pewnie jeden z tych co "Grosza nie mial i nie bedzie Nigdy swego domu mial Ale zawsze robic bedzie To co tylko bedzie chcial" Przytupujac sobie leciutko do taktu... Andrzej
Re: Maliny i borowki
At 11:55 AM -0400 5/18/99, Andrew Golebiowski wrote: >Trzeba naprawde dobrze zdesperowanego wariata, zeby do lasu wejsc. I >naprawde nie glownie w powodu niedzwiedzi, ktore tez sobie te owoce ziemi >upatruja, ale przeciwnika daleko bardziej niebezpiecznego, choc fizycznie >znacznie slabszego. Mowie tu o stworzeniu bozym, ktore doczekalo sie honoru >bycia narodowym ptakiem Ontario, mianowicie o komarze. H. Przypominam sobie wakacje na Yukon, jednym z trzech obszarow terytorialnych Kanady. Komary byly tam wielkosci malych pieskow. Chyba tyle zachety wystarczy. Poza tym Yukon przepiekny. dorota
Re: Maliny i borowki [bylo: Rugova w Rzymie]
Andrzej Szy straszy : > > Uwielbialam zbieranie malin. > > To moze byc niebezpieczne zajecie, zwlaszcza jak sie zbierze > wiecej od siostry. Uwazajcie Wy tam w Krakowie. Zbieranie malin czy borowek, to bywa rzeczywiscie bardzo przyjemne zajecie, szczegolnie w pogodny dzien gdzies w gorach. Zabiera sie walowke i idzie na caly dzien do lasu. Ptaszki spiewaja, gorskie potoki szumia, mozna sie objadac do woli... Ech, lato... Ale moze byc tez niebezpiecznie. Ale nie z tego powodu ;-) Trzy lata temu bylysmy na wakacjach w Gorcach i pewnego pieknego po- ranka wybralysmy sie z mama i Malgoska na borowki. Daleko, bo z Lubo- mierza przez Kudlon na polane Stawieniec. Pol. Stawieniec polozona jest na zupelnym odludziu, daleko w starym lesie, na poludniowym stoku Kudlonia. Tam, zaraz po wojnie, miescilo sie obozowisko Kurasia, zwanego na Podhalu Ogniem. Wokol w promieniu 7-8 km nawet w sezonie trudno kogos spotkac. Ale za to borowki i maliny bywaja dorodne. Pycha. Mama troche dluzej zostala na szczycie, a my zbieglysmy na Stawieniec (okolo 1/2 godziny w dol) i zabralysmy sie do zbierania. Byl z nami piesek lesniczego Pinek, taki zwykly kundel pasterski, ale wspanialy towarzysz roznych naszych wypraw, madrzejszy niz niejeden rasowy pies. Byl poludniowy upal. Zostawilysmy nasze plecaczki gdzies pod drzewem na trawie i zabralysmy sie za zbieranie. Pinek swoim zwyczajem legl sobie w wysokiej trawie kolo plecakow. Wszak w plecakach czekal obiad, takze dla niego. Czas mijal przyjemnie. Tymczasem z lasu od dolu polany wyszedl jakis typ z ciemnym workiem na plecach i skierowal sie w gore polany. Zauwazylam go jak wszedl juz na glowna wydeptana sciezke. Czasem sie po lesie snuja rozni tacy, ale lepiej im w droge nie wchodzic. Zbieralam wiec dalej, starajac sie nie pokazywac mu na oczy. Przeszedl jakies 200-300 m do polowy polany i wtedy prawdopodobnie zauwazyl plecaki pod drzewem. Rozgladnal sie dokokola, i musial zauwazyc Malgoske okolo 100 m od plecakow, na skraju polany. Zostawil przy drodze swoj worek i ruszyl w kierunku naszych plecakow. O skubany, pomyslalam, chyba chce je nam podwedzic... Na chwile mnie zamurowalo. Ale tylko na chwile, bo z trawy wyskoczyl Pinek rzucil sie na tego typa. Bylam zaskoczona. Pies byl zawsze nadzwyczaj spokojny i potulny. Mozna z nim bylo robic wszystko. Wszystko cierpliwie znosil. Nie mialam zielonego pojecia, ze moze sie tak nagle przeistoczyc we wscieklego harcownika. Przepychanka trwala moze okolo minuty, Pinek rozerwal mu rekaw u koszuli i spodnie. Facio mnie zauwazyl i zaczal w pewnej chwili do mnie wolac, zeby zabrac psa, bo nie reczy za siebie i ze go zabije. A ja mu odkrzy- knelam, zeby najpierw odszedl od plecakow. Watpie czy uslyszal, bo Pinek robil taki jazgot, ze echo nioslo go po calych Gorcach. Wycofal sie z 10 m do tylu i zastanawial co zrobic. Pies obszczekiwal go nadal, ale juz z pewnego dystansu. I w takich warunkach trwal przez chwile moj dalszy dialog z tym panem. W koncu cos tam pomamrotal pod nosem, wrocil z powrotem na droge, zabral swoj worek i poszedl w swoja droge. Dobrze miec takiego psa. Katarzyna