Re: Maliny i borowki

1999-05-19 Wątek Andrew Golebiowski

Sliwka Prunka wrote:

> >Ale zawsze robic bedzie
> >
> >To co tylko bedzie chcial"
> >
> >
> >Przytupujac sobie leciutko do taktu...
> >
> >Andrzej
> >
>
> Na litosc boska, byle tylko nie na mojej wycieraczce
>
> Przerazona SLiwka Prunka


No prosze, a przeciez nawolywalem, zeby nie bylo zadnych anormalnych
skojarzen... he, he, he.

Andrzej



Re: Maliny i borowki

1999-05-18 Wątek Irek Zablocki

Az dziw bierze, ze jeszcze nikt nie przytoczyl:

W malinowym chrusniaku, przed ciekawych wzrokiem
Zapodziani po glowy, przez dlugie godziny
Zrywalismy przybyle tej nocy maliny.
Palce mialas na oslep skrwawione ich sokiem.
[...]
Boleslaw Lesmian

Dalej az strach sie wczytywac w ociekajace erotyzmem wiersze tego
cyklu. Powiem tylko tyle, ze o malinach jest niewiele.

Irek



Re: Maliny i borowki

1999-05-18 Wątek Sliwka Prunka

>Ale zawsze robic bedzie
>
>To co tylko bedzie chcial"
>
>
>Przytupujac sobie leciutko do taktu...
>
>Andrzej
>

Na litosc boska, byle tylko nie na mojej wycieraczce

Przerazona SLiwka Prunka



Re: Maliny i borowki

1999-05-18 Wątek Izabela J. Bozek

-Original Message-
From: dorota rygiel <[EMAIL PROTECTED]>
To: [EMAIL PROTECTED] <[EMAIL PROTECTED]>
Date: Tuesday, May 18, 1999 10:33 AM
Subject: Re: Maliny i borowki



>H. Przypominam sobie wakacje na Yukon, jednym z trzech obszarow
>terytorialnych Kanady. Komary byly tam wielkosci malych pieskow. Chyba
>tyle zachety wystarczy. Poza tym Yukon przepiekny.
>
>dorota

E tam. Mieszkalam na 496 mile Alaska Highway  (po drugiej stronie ulicy od
goracych zrodel) przez piec miesiecy i zadnych komarow nie bylo. Natomiast
byly misie, wiewiorki, wilk (jeden), losie jaszczurki i cala ferajna roznych
ptakow. No i grzyby, ale to juz blizej Watson Lake...

Izabela



Re: Maliny i borowki [bylo: Rugova w Rzymie]

1999-05-18 Wątek Male Zielone

On Tue, 18 May 1999, Katarzyna Zajac wrote:

>
> Dobrze miec takiego psa.

I takiego Typa z workiem. Bez typa pies nie bylby taki.

A swoja droga ladni to rodzice, co juz od malenkosci wpuszczja
swa progeniture w maliny! No i potem widzi sie na ulicach i w
tramwajach i w ufach

No dobra oj bardzo dobra - juz nie gderamy, juz zniii
A nie, tym razem nie... Na liczne prosby, zeby nie powiedziec
blagania, jednej takiej A. z K.C. (adres i imie do wiadomosci)
dzisiaj znikamy mniej gwaltownie.

Njpierwww czubek oooloka..., potem
odnnza i mcki i tuuuloow i szyje ,i
czlki nadawczo-odbiorcze, narzady wiyjne i oddechowe i
na koncu uuu
(to troche potwrwa - usmiechy (mamy po dwa) znikaja najdluzej)

ssmieee

Skarcajac sobie czas oczekiwania na znikniecie usmiechu zastanawiamy sie
 jak to jest ze sloniem. Otoz ze sloniem jest zupelnie odwrotnie.
Slon ma trabe. Po co slon ma trabe? Zeby sie tak gwaltownie nie
zaczynal.



Wlasciwie dlaczego my , zielone nie mamy trab (moglibysmy miec po dwie)?
Wszystko mamy jak nalezy i na miejscu, a trab nie! H, byloby nam
do twarzy (liczba mnoga). Cos dawno nie robilismy zadnych eksperymentow
z mutacjami genetycznymi, warto by poprobowac. No to tylko doznikamy
usmiechy i zabieramy sie do roboty. Ale beda jaja jak nas
PanieWaldku zobaczy, kiedy juz sie przestanie wyglupiac i wroci.

chhhy. Pstrytk

>
>
> Katarzyna
>



Grtxy


W celu przezwyciezenia problemu znikania oraz pozbycia sie pypcia na nosie
zaleca sie przyspieszenie tempa prywatyzacji. A takze podwoic czas trwania
interwencji na Balkanach.



Re: Maliny i borowki

1999-05-18 Wątek Andrew Golebiowski

Katarzyna Zajac wrote:

> Zbieranie malin czy borowek, to bywa rzeczywiscie bardzo przyjemne
> zajecie, szczegolnie w pogodny dzien gdzies w gorach. Zabiera sie
> walowke i idzie na caly dzien do lasu. Ptaszki spiewaja, gorskie
> potoki szumia, mozna sie objadac do woli... Ech, lato...

E, tam...

Ja juz po trochu zapominam jak to bywalo w starym kraju, wiec wierze, ze to
sama przyjemnosc. W Ontario, szczegolnie dalej na polnocny zachod, gdzie
klimat jest raczej, hmmm, surowy, okres dojrzewania (owocow, jakby kogos
jakies mysli niekonwencjonalne napadly) krotki te maliny, jagody i poziomki
sa rzeczywiscie mniam-mniam, palce lizac.

Tyle, ze...

Trzeba naprawde dobrze zdesperowanego wariata, zeby do lasu wejsc. I
naprawde nie glownie w powodu niedzwiedzi, ktore tez sobie te owoce ziemi
upatruja, ale przeciwnika daleko bardziej niebezpiecznego, choc fizycznie
znacznie slabszego. Mowie tu o stworzeniu bozym, ktore doczekalo sie honoru
bycia narodowym ptakiem Ontario, mianowicie o komarze.

Co? Ktos mowi, ze blue jay? Bzdura!! Narodowym ptakiem Ontario jest komar i
basta! Sa jeszcze tzw. czarne muszki, ktore z upodobaniem wchodza do wlosow
i uszu zanim zasiada do krwawej uczty, ale te robia to tylko by zwiekszyc
swoja potencje, i po jakichs 2-3 tygodniach przestaja. Komar zas gryzie dla
sportu (choc niektorzy twierdza, ze to tez jakis seksualny rytual), gryzie
nie przebierajac gdzie - reka, noga, czolko, plecki. nawet jesli mosi to
zrobic przez malo smakowita warstwe utworzona przy pomocy mnogosci
najrozniejszych sprajow i masci, ktorych jedynym zadaniem jest chyba
robienie dwunoznej ofiary w konia.

Rzeczywistosc jest wiec taka, ze najrozniejsze "berries" spokojnie
dojrzewaja w lesie, podczas gdy supermarkety sprzedaja jakies genetycznie
skonstruowane "jumbo berries" z wygladem, ale bez smaku.


> Tymczasem z lasu od dolu polany wyszedl jakis typ z ciemnym workiem na
> plecach i skierowal sie w gore polany. Zauwazylam go jak wszedl juz na
> glowna wydeptana sciezke. Czasem sie po lesie snuja rozni tacy, ale
> lepiej im w droge nie wchodzic. Zbieralam wiec dalej, starajac sie nie
> pokazywac mu na oczy.
>
> Przeszedl jakies 200-300 m do polowy polany i wtedy prawdopodobnie
> zauwazyl plecaki pod drzewem. Rozgladnal sie dokokola, i musial zauwazyc
> Malgoske okolo 100 m od plecakow, na skraju polany. Zostawil przy drodze
> swoj worek i ruszyl w kierunku naszych plecakow. O skubany, pomyslalam,
> chyba chce je nam podwedzic...

E tam, zaraz podwedzic... To pewnie jeden z tych co

"Grosza nie mial i nie bedzie

Nigdy swego domu mial

Ale zawsze robic bedzie

To co tylko bedzie chcial"


Przytupujac sobie leciutko do taktu...

Andrzej



Re: Maliny i borowki

1999-05-18 Wątek dorota rygiel

At 11:55 AM -0400 5/18/99, Andrew Golebiowski wrote:

>Trzeba naprawde dobrze zdesperowanego wariata, zeby do lasu wejsc. I
>naprawde nie glownie w powodu niedzwiedzi, ktore tez sobie te owoce ziemi
>upatruja, ale przeciwnika daleko bardziej niebezpiecznego, choc fizycznie
>znacznie slabszego. Mowie tu o stworzeniu bozym, ktore doczekalo sie honoru
>bycia narodowym ptakiem Ontario, mianowicie o komarze.

H. Przypominam sobie wakacje na Yukon, jednym z trzech obszarow
terytorialnych Kanady. Komary byly tam wielkosci malych pieskow. Chyba
tyle zachety wystarczy. Poza tym Yukon przepiekny.

dorota



Re: Maliny i borowki [bylo: Rugova w Rzymie]

1999-05-18 Wątek Katarzyna Zajac

Andrzej Szy straszy :

> > Uwielbialam zbieranie malin.
>
> To moze byc niebezpieczne zajecie, zwlaszcza jak sie zbierze
>   wiecej od siostry. Uwazajcie Wy tam w Krakowie.

Zbieranie malin czy borowek, to bywa rzeczywiscie bardzo przyjemne
zajecie, szczegolnie w pogodny dzien gdzies w gorach. Zabiera sie
walowke i idzie na caly dzien do lasu. Ptaszki spiewaja, gorskie
potoki szumia, mozna sie objadac do woli... Ech, lato...

Ale moze byc tez niebezpiecznie. Ale nie z tego powodu ;-)

Trzy lata temu bylysmy na wakacjach w Gorcach i pewnego pieknego po-
ranka wybralysmy sie z mama i Malgoska na borowki. Daleko, bo z Lubo-
mierza przez Kudlon na polane Stawieniec. Pol. Stawieniec polozona
jest na zupelnym odludziu, daleko w starym lesie, na poludniowym stoku
Kudlonia. Tam, zaraz po wojnie, miescilo sie obozowisko Kurasia, zwanego
na Podhalu Ogniem. Wokol w promieniu 7-8 km nawet w sezonie trudno kogos
spotkac. Ale za to borowki i maliny bywaja dorodne. Pycha.

Mama troche dluzej zostala na szczycie, a my zbieglysmy na Stawieniec
(okolo 1/2 godziny w dol) i zabralysmy sie do zbierania. Byl z nami
piesek lesniczego Pinek, taki zwykly kundel pasterski, ale wspanialy
towarzysz roznych naszych wypraw, madrzejszy niz niejeden rasowy pies.

Byl poludniowy upal. Zostawilysmy nasze plecaczki gdzies pod drzewem na
trawie i zabralysmy sie za zbieranie. Pinek swoim zwyczajem legl sobie
w wysokiej trawie kolo plecakow. Wszak w plecakach czekal obiad, takze
dla niego.

Czas mijal przyjemnie.

Tymczasem z lasu od dolu polany wyszedl jakis typ z ciemnym workiem na
plecach i skierowal sie w gore polany. Zauwazylam go jak wszedl juz na
glowna wydeptana sciezke. Czasem sie po lesie snuja rozni tacy, ale
lepiej im w droge nie wchodzic. Zbieralam wiec dalej, starajac sie nie
pokazywac mu na oczy.

Przeszedl jakies 200-300 m do polowy polany i wtedy prawdopodobnie
zauwazyl plecaki pod drzewem. Rozgladnal sie dokokola, i musial zauwazyc
Malgoske okolo 100 m od plecakow, na skraju polany. Zostawil przy drodze
swoj worek i ruszyl w kierunku naszych plecakow. O skubany, pomyslalam,
chyba chce je nam podwedzic...

Na chwile mnie zamurowalo. Ale tylko na chwile, bo z trawy wyskoczyl
Pinek rzucil sie na tego typa. Bylam zaskoczona. Pies byl zawsze
nadzwyczaj spokojny i potulny. Mozna z nim bylo robic wszystko. Wszystko
cierpliwie znosil. Nie mialam zielonego pojecia, ze moze sie tak nagle
przeistoczyc we wscieklego harcownika.

Przepychanka trwala moze okolo minuty, Pinek rozerwal mu rekaw u koszuli
i spodnie. Facio mnie zauwazyl i zaczal w pewnej chwili do mnie wolac,
zeby zabrac psa, bo nie reczy za siebie i ze go zabije. A ja mu odkrzy-
knelam, zeby najpierw odszedl od plecakow. Watpie czy uslyszal, bo Pinek
robil taki jazgot, ze echo nioslo go po calych Gorcach.

Wycofal sie z 10 m do tylu i zastanawial co zrobic. Pies obszczekiwal
go nadal, ale juz z pewnego dystansu. I w takich warunkach trwal przez
chwile moj dalszy dialog z tym panem. W koncu cos tam pomamrotal pod
nosem, wrocil z powrotem na droge, zabral swoj worek i poszedl w swoja
droge.

Dobrze miec takiego psa.


Katarzyna