POROZMAWIAC O DEPRESJI

                (po co i do kogo o niej mowic)




"Jaki  postawilas sobie cel, piszac owa ksiazke, do kogo przede
wszystkim ja adresujesz?"

    Pytasz,  jaki byl cel tego pisania. Wlasciwie, przynajmniej
z  poczatku, nie bylo zadnego celu, a jedynie jakis  wewnetrzny
przymus.  "Krzywe  zwierciadlo" napisalam  doslownie  na  zywo.
Powstalo   ono,  do  dzis  nie  rozumiem,  w  zaduchu   kliniki
psychiatrycznej w czasie mojego tam pobytu. Pamietam,  jak  nie
majac   nawet  papieru  do  pisania  (dwa  tygodnie  kompletnej
izolacji  od  otoczenia - kuracja snem), gryzmolilam  w  jakims
zapamietaniu i z absolutnym przeswiadczeniem, ze tylko to  moze
mnie  jeszcze uratowac moje obserwacje i odczucia  na  rozowych
karteluszkach  toaletowego papieru. Zebralo  sie  tych  chorych
gryzmolow przepastne pudlo i zdrowa juz glowa musiala je  tylko
troche  uporzadkowac,  uladzic, by  "Krzywe  zwierciadlo"  bylo
gotowe.  Chyba wlasnie dzieki tym wariackim warunkom, w  jakich
powstala,   ksiazka   niezle   oddaje   atmosfere   kliniki   i
autentycznosc tamtych przezyc.

    W  swietnie zorganizowanej, prywatnej klinice, w jakiej sie
znalazlam  goraco  zachecano  do roznych  terapii  zajeciowych:
rzezba,  malarstwo,  basen,  gimnastyka.  Nic  mi  z  tego  nie
pasowalo. Jedyne, co umialam robic, pozostajac zreszta wciaz  w
samotnosci,  co  wtedy  bylo jeszcze bardzo  wazne,  to  pisac,
przelewac na papier wszystko, co przewijalo sie w mojej  chorej
glowie. Rozprawiac sie z sama soba, ale i natlokiem szokujacych
obserwacji  i  wrazen, ktore atakowaly mnie z zewnatrz  -  inni
pacjenci, personel, cala atmosfera prawdziwego "wariatkowa".

    Te potrzebe pisania tak wspominam:

    "Kontaktow  towarzyskich nie mam wiec zadnych,  czytac  nie
moge, obowiazuje mnie zakaz wizyt, nie zabralam radia ani  kart
do  ukladania  pasjansa.  Wisielcza beznadzieja.  Pozostaje  mi
tylko  jedno, co mnie jeszcze jakos wciaga, zajmuje i  jest  to
pisanie.  Chociaz i tu podobnie jak z lektura mam  dosyc  spore
trudnosci. Tworcza impotencja, jak nic.
    Pisze  troche  w ciemno. Formulowanie mysli  przychodzi  mi
z  oporem, czesto sie gubie, powtarzam. Nie baczac na skladnie,
bazgrze  byle  co. Przelewam na cierpliwy papier po  prostu  to
wszystko,  co akurat przewija mi sie w glowie. Zadnej  obrobki,
nic.  Nie  mowiac  juz  zreszta o  ortografii  i  desperackich,
usilnych  staraniach,  aby chociaz mniej  wiecej  zmiescic  sie
w niklych liniach pokratkowanego papieru.
    Tyle  tylko,  ze  mnie wlasciwie nic nie obchodzi,  czy  to
bedzie  odczytywalne,  czy nie. Mam w nosie  odbiorce,  chocbym
miala nim byc tylko ja sama. Po prostu czuje potrzebe, a raczej
jest  to  jakis  wewnetrzny przymus, aby dac  upust  skolatanym
myslom,  meczacemu klebowisku uczuc w jakiej  by  to  nie  bylo
formie. Musze je gdzies przekazac, przeslac, tak jakby z siebie
wypluc.  Dorazna wiwisekcja, amatorska psychoterapia na  wlasny
uzytek. Ktos powie - swoisty egzorcyzm i tez bedzie mial racje.
Wlasnie  jak  zlego ducha wypedzam tym pisaniem  czarne  mysli,
rozpraszam mroczne nastroje. To naprawde przynosi mi  ulge.  To
tak  jakby zwerbalizowanie pewnych przezyc, czy odczuc w jakims
sensie  je  unicestwialo, a w kazdym razie wyciszalo,  tlumilo.
Jak  gdyby te bolesne aktualne przezycia odsuwaly sie, oddalaly
sie  ode  mnie  w  dosc  smutna wprawdzie,  ale  juz  niegrozna
przeszlosc.  Podobnie  jak  w  gramatyce  zastosowanie  pewnych
regul,   uzycie  odpowiednich  koncowek  pozwala  forme   czasu
terazniejszego zmienic na tryb dokonany w czasie przeszlym.
    Daj  Boze, aby spelnilo taka role to moje bazgranie.  Niech
dzieki  niemu  cala  smutna  terazniejszosc,  wszystko  to   co
doprowadzilo mnie pod drzwi tej kliniki rozwieje sie, przebrzmi
juz  wreszcie  jako  nieaktualna,  dokonana  przeszlosc.  Niech
stanie  sie  wspomnieniem,  dajac szanse  przyszlemu,  lepszemu
wreszcie  zyciu. I oby jak najpredzej, bo jestem  juz  u  kresu
sil."

    Samo   wiec  pisanie  wyniknelo  z  czysto  egocentrycznych
pobudek.  Podzielenie sie z innymi tym bolesnym doswiadczeniem,
jakby mnie wyzwolilo i przynioslo niespodziewana ulge. Widac za
dlugo  zylam  w izolacji i w wewnetrznym zakleszczeniu,  duszac
sie jednoczesnie takim problemem, bedacym niemal tabu. I wiesz,
co  Ci powiem? Odkad przerwalam te bariere milczenia, nagle sie
okazalo,   ze   jest  niespodziewany  odzew.  Zewszad   zaczeli
manifestowac  sie rozni ludzie, ktorzy blizej lub dalej,  mocno
lub  tylko  posrednio maja lub mieli do czynienia  z  depresja,
przezyli  to samo lub wciaz borykaja sie jeszcze z ta  choroba,
zyjac  w przekonaniu, ze tylko im przytrafia sie ta druzgoczaca
niesprawiedliwosc.

    A  jestem ja, i jest jeszcze wielu, ktorzy tylko po  prostu
nie  smia,  obawiaja  sie lub moze nawet  sie  wstydza  do  tej
choroby  przyznac.  I to by byli, zgodnie  z  moja  dzisiejsza,
zdrowa  juz na szczescie swiadomoscia, adresaci tego  przekazu.
Cos  w  tym stylu - popatrz na mnie, bylam w szambie po uszy  i
mimo  wszystko  z niego wylazlam, mozesz i ty.  Bo  ta  choroba
istnieje  i zagraza, moze w dzisiejszym trudnym zyciu  bardziej
niz  kiedykolwiek dotad? Trzeba wiec o niej mowic, nazywac  zlo
po  imieniu, bo inaczej byloby to troche jak chowanie  glowy  w
piasek, czyz nie?...





Magdalena Nawrocka
http://www.geocities.com/Paris/9627

Odpowiedź listem elektroniczym