On Fri, 29 Sep 2000 10:17:13 MET, Andrzej Szymoszek <[EMAIL PROTECTED]> wrote: >> Robert Korzeniowski zdobyl zloty medal >> [...] >> >> -- Wlodek > > No to Wlodek mnie uprzedzil jako zwiastun dobrego :) Ale > gdy Korzeniowski dochodzil do mety, u nas byla glucha noc. > W moim przypadku zarwana, oczywiscie. > > Dorzuce zatem pare uwag, aby wszyscy nalezycie docenili > wydarzenie. Napisalem krotko, bo jak Korzeniowski, tez sie spieszylem, czujac oddech na plecach jednego z Wrocclawia! :-) Za to mogles juz spokojnie napisac wiele ciekawych rzeczy. A z Kamila/ i tak mnnie wyprzedziles!! Co za frustracja!!! :-) > 5. Robert Korzeniowski poszedl dzisiaj jak wielki mistrz. > Od poczatku prowadzil, dyktowal tempo, stawial warunki. > Rywale po kolei sie wykruszali, a on jak maszyna. > Od poczatku, mozecie wierzyc, bylem pewien zwyciestwa > i gdzies po 10 km projektowalem sobie, co o nim napisze na > poland-l ;) Jedyne co macilo moja pewnosc, to zdarzajace > sie przeciez dziwne acz nieublagane decyzje sedziow. Szczerze mowiac, to chod sportowy jest konkurencja sztuczna. Po prostu bym ja/ skasowal. Chodzi o to, ze wbrew anatomii zawodnicy przymuszaja sie do posuwaniu w sposob, ktory z tego powodu powoduje kontuzje. Kazdy sport powinien nagradzac za lokalnie optymalna metode poruszania sie. "Lokalnie" znaczy w tym kontekscie, ze na to by uzyskac poprawe, nalezaloby zmienic sposob tak zasadniczo, ze bez watpienia mielibysmy juz inna dziedzine sportu. Tymczasem w wypadku chodu, minimalna roznica w poruszaniu sie wyprowadza z chodu w bieg, ktory jest [przy takich szybkosciach o wiele ekonomiczniejszym i latwiejszym sposobem pokonywanmia przestrzeni (gdy wytrenowany zawodnik nie jest niczym objuczony). Nic dzienego, ze sedziowanie jest tak niestabilna/ operacja -- nie ze zlej woli, lezcz z powodow obiektywnych. > 8. Jak juz jestesmy przy temacie "sport a polityka": czesto > sarkajac na dzisiejsza rzeczywistosc podkresla sie > osiagniecia sportowcow doby PRL. Szczesliwie te osiagniecia byly mniejsze niz w Sojuzie i innych demoludach, zwlaszcza w NRD. W Polsce komunizm byl mniej komunistyczny, wiec bylo mniej sportowego zdegenerowania, moze wcale. Polskie medale olimpijskie byly w tym sensie autentyczniejsze, bardziej ludzkie, mozna bylo z nimi sympatyzowac na calego. > 9. Pozytywne uczucia w stosunku do krakowian wzmacnia fakt > z innej beczki acz sportowy: pilkarze Wisly dokonali wczoraj > czegos niemozliwego. Ogladalem mecz Real Saragossa- Wisla > o puchar UEFA 2 tygodnie temu, wprawdzie Polacy pierwsi > strzelili gola, ale pozniej Hiszpanie ich zdeklasowali > i wygrali 4:1, az przykro bylo patrzec. W krakowskim > rewanzu pierwsza bramke zdobyl Real- normalka. Ale > w drugiej polowie wislacy najpierw strzelili jedna > bramke, pozniej druga, trzecia, wszystko w 10 minut, > a pod koniec meczu- czwarta! W dogrywce 0:0, w karnych > lepsza Wisla. Piekne preludium do sukcesu Korzeniowskiego! > > Andrzej Chcialbym taki mecz obejrzec!!! Tv nie posiadam, ale w pokoiku osiedlowym z maszynami do cwiczen szedl w tv mecz USA-Japonia. Wiec usiadlem na siodelku stacjonarnego rowerka i gapilem sie, nawet staralem sie caly czas pedalowac. Gdy zaczalem ogladac Japonczycy prowadzili 1:0. Naturalnym bylo dla mnie kibicowac Amerykanom, ale wzglednmie filigranowi Japonczycy grali o wiele ladnie. Druzyny byly wyrownane. Tyle, ze w akcjach Japonczykow bylo cos bardzo pilkarsko poetycznego. Panuja stereotypy o zawzietosci Azjatow, zwlaszcza Japonczykow. Tymczasem Amerykie "kundle", wygladajace od Sasa do lasa, potrafia byc nie mniej zawziete od innych, moze bardziej. Wydawalo mi sie, ze juz wysiedli kondycyjnie. Jednak napierali i napierali. Umieli mniej wiecej tyle pilkarsko, co Japonczycy, choc nie mieli ich finezji. Za to byli wieksi fizycznie. W koncu wyrownali. Teraz z kolei ozywili sie Japonczycy, pieknie atakowali i zdobyli gola po slicznej akcji. I znowu napierali Amerykanie, a Japonczycy jednak tez kondycyjnie byli slabi. Wszak mieli nauczke, Amerykanie wyrownali. Czyli powinni byli sprobowac zdobyc jeszcze jednego gola na zapas. Ale nie mieli sily. W koncu jeden z Japonczykow sfaulowal Amerykanina w poblizu japonskiej bramki, karny, i juz jest 2:2. Japonczycy faulowali fachowo, maskujac faule, a przy tym nie czyniac fizycznej krzywdy Amerykanom. Amerykanie tez troche faulowali. Sedziowie nie nabierali sie, przyznawali rzuty wolne, a nawet decydujacego karniaka. Po dogrywce bylo dalej 2:2. Zdecydowaly karne. Amerykanie strzelili 5 na 5. Amerykanski bramkarz, wielki chlop, za kazdym razem poruszal sie w poprzek, wzdluz linii bramkowej, wykonujac tajemnicze ruchy. W poprzek poruszac sie wolno, natomiast wybiega mozna dopiero po momencie kopniecia pilki (gdy juz jest za pozno :-) -- chyba sie nie myle, chyba zaraz po gwizdku nie jest dozwolonym. Uwazam, ze w wypadku strzelaniny, majacej po remisowym wyniku czesci glownej zdecydowac o ostatecznym wyniku, powinno sie dac wiecej szansy bramkarzowi, byloby ciekawiej (co innego karny -- za kare/ szansa gola powinna byc wysoka). Tak wiec wygrali Amerykanie. Dzieki mnie -- przynioslem pecha Japonczykom :-) Dzieki Andrzeju, Wlodek