Ta dyskusja zaczela sie od czyjegos skomentowania zacytowanego przeze mnie aforyzmu J.W. Goethe'go stwierdzajacego, ze mielibysmy doskonale wychowane dzieci, gdyby ich rodzice byli dobrze wychowani. Jeden z dyskutantow mowi do mnie - "Sluchaj, Magda, prawde powiedziawszy, to maslo maslane. Bedziemy tak siegac do rodzicow, dziadow, pradziadow az do jaskiniowcow albo i jeszcze dalej? A gdzies przeciez musi byc poczatek?..." Ta watpliwosc, przyznaje, dala mi do myslenia i mysle sobie tak: Nie takie znow maslo maslane. Raczej sila uwarunkowan, konsekwencje takich, a nie innych czynnikow wplywajacych na wychowanie. Jak byli wychowywani rodzice naszych rodzicow? Zaleznie od obowiazujacego, "powszechnego" systemu edukacyjnego. Od czego zalezy system edukacyjny? Od aktualnej polityki i jej wytycznych. I to sie zmienia, niekoniecznie na lepsze, co latwo mozemy zauwazyc. Ale jest rowniez cos, co pozostaje stale lub, jesli sie zmienia to bardzo powoli - tradycja rodzinna - przekazywana z pradziada na dziada, ktora ksztaltuje charakter rodziny z jej etycznym kodeksem i wychowawczymi zalozeniami. Drugim, niemniej waznym i rownie stalym czynnikiem i wykladnikiem moralnego rozwoju czlowieka jest religia. Dlatego w okresach najwiekszego balaganu politycznego, dyktujacego edukacyjne byle co, wezmy chocby przyklad naszej rodzimej komuny, tylko rodzina i kosciol mogly stanac okoniem wobec modnych, modernych, nic nie wartych "tryndow wychowawczych" (to z Gomulki), stawaly w obronie zachwianych lub wrecz zdyskredytowanych etycznych wartosci. Rodzina slaba ulegnie i podda sie narzuconym "tryndom". Nawet kosciol wewnetrznie oslabiony zachwieje sie w swoich posadach i swoim zagubionym owieczkom nie bedzie mial wiele w sensie duchowego przewodnictwa do zaproponowania. Ale rodzina scalona tradycja, kosciol wewnetrznie spojny nawet w czasach najwiekszego chaosu pozostaja dla wychowania ostoja i baza. Tak to widze. Tradycja rodzinna, w szerszym ujeciu - kulturowa - oraz religia jako bastion ponadczasowych humanistycznych wartosci. Wartosci, ktore powinny byc wprzegniete w wychowanie kazdego kolejnego mlodego pokolenia. Nie mowilibysmy wtedy o degradacji, demoralizacji i etycznym marazmie, a wprost przeciwnie, zbieralibysmy owoce wiernosci, kontynuacji prastarym humanistycznym zasadom. I bylaby to wychowawcza ewolucja w calym tego slowa znaczeniu - kontynuacja i postep, a nie poczatek konca, ktorego dzisiaj przychodzi nam sie bac. No i tu sie rzucili na mnie dwaj powazni adwersarze. Jeden walil na kosciol - religia jest wlasnie najzdradliwsza przyczyna oglupienia, robi ludziom wode z mozgu, jest jedynie zrodlem zla i marazmu. Drugi na to, ze dzisiejsze zwyrodnienie swiata jest dzielem wychowania przez tradycyjne rodziny. Im sprawniejsza manipulacja tradycyjnymi idealami, tym wieksze zwyrodnienie. Krotko mowiac, wyszlo na to, ze jestem zacofanym koltunem, ze tesknie za dogmatem, ze jestem falszywa, jadowita, ze powinnam sie wstydzic, bo niby umiem sklecic poprawnie kilka zdan, a daje sie omamic "czarnej propagandzie". Tu mi zaczeli jeszcze opowiadac, jak to od wiekow humanizm walczy z kosciolem, a kosciol z humanizmem, wychodzilo na to, ze wzajemnie wyszarpuja sobie zwolennikow czy cos w tym rodzaju. Kazali mi zajrzec do encyklopedii lub szukac w teologicznych zrodlach, tam sie dowiem, jak to z tym humanizmem bylo naprawde. Tu sie troche przylamalam, przyznaje, bo do zapalonych szperaczy nie naleze, posluguje sie raczej obserwacjami i zdrowym rozsadkiem. Co z ta tradycyjna rodzina? Moj rozmowca dobitnie orzekl, ze wspolczesna rodzina, a raczej jej wrak jest konsekwencja zaklamania i demoralizacji naszej kultury wyroslej na wychowaniu chrzescijanskim. Zycie rodzinne powinno opierac sie na naturalnych prawach, na intuicji, nie byloby tego, co mamy. Tu bym sie nawet zgodzila. Niekiedy lubie sie zgadzac. Ale nie ze wszystkim. Dzisiejsze zwyrodnienie swiata jest dzielem wychowania nie tyle przez tradycyjne rodziny, co przez rodziny "zwyrodniale". Takie rodziny, ktore funkcjonuja tylko na zasadzie wspolnego albo juz nawet rozbitego dachu nad glowa i jakos tam wypelnionej michy z zarciem. Nie dajace dzieciakom milosci ani przejawiajace troski o ich psychiczne, a wiec i moralne zaplecze. Rodzina naturalna, oparta na zdrowej intuicji, jakie to ladne. Szkoda tylko, ze i te naturalnosc, i te intuicje szlak trafil. Ludzie pedza otumanieni za groszem - konsumowac! dorabiac sie! robic kariere! - mysle, ze czesto sa nawet nieswiadomi, ze tworza jakas rodzine i ze to, co robia powinno byc przede wszystkim w jej interesie. Tez jestem przeciwna mieszania sie jakichkolwiek zewnetrznych struktur w zycie rodziny - chyba, ze jest to znow swiadomym wyborem jakichs ludzi. Albo ewidentna koniecznoscia, jak w wypadku jawnych wykroczen. Jesli natomiast ojciec rodziny zagania swoja trzodke na niedzielne nabozenstwo i trzodka ten wybor ochotnie akceptuje, powiem - rowny gosc - trzyma rodzine w kupie i ida razem droga, ktora wybrali. Poniewaz "humanistyczne wartosci" az tak zadzgaly moich przeciwnikow, mimo wszystko zajrzalam do encyklopedii i sprawdzilam, ze sa tam one definiowane dokladnie tak, jak je wyszczegolnilam. W teologiczne dociekania nie mialam odwagi sie bawic, wychodzac z zalozenia, ze nic mnie wlasciwie nie obchodza zaprzeszle zmagania humanistow z kosciolem czy odwrotnie. Zawsze jakos tam wszyscy ze wszystkimi sie kotlowali. I moze dzieki temu swiatopoglad ewoluowal. Mnie chodzi jedynie o wartosci moralne, ponadczasowe i trwale, na ktorych mogloby oprzec sie wspolczesne wychowanie. Moze niepotrzebnie uzylam okreslenia: "humanistyczne". W koncu niewazne jak sie zwal. Chociaz, co do definicji humanistycznych wartosci, wynalazlam, co nastepuje: wolnosc czlowieka, poszanowanie drugiego i jego godnosci, pragnienie oszczedzenia mu cierpien, pelnia zycia jednostki... Wedlug mnie, w sumie obojetnym jest zrodlo etyki. Niech to bedzie religia czy spuscizna kulturalna, czy rezultat poszukiwan etykow, filozofow. Wazne, by ta moralnosc istniala i byla wdrazana w wychowanie ludzi wchodzacych w zycie. Jesli jestem "jadowita" i faktycznie "demoralizujaca", wstydze sie przeogromnie. Tylko, czym, do cholery, czym kogokolwiek demoralizuje?! Nawolujac do wychowania opartego na trwalych zasadach etycznych w miejsce pozostawienia mlodych samopas i na zywiol dzisiejszego brutalnego, niebezpiecznego, pochrzanionego swiata? Ten przeciwny wychowaniu chrzescijanskiemu wyzwal mnie od dewotek, ciemniaczek sluchajacych radia Maryja i stwierdzajac, ze skoro odpowiada mi sredniowieczna metoda poszukiwania wartosci, najwyrazniej tesknie za dogmatem. Dziwil sie, ze niby wyksztalcona, a nie widze, ze dzisiaj "sredniowieczne metody", odczytalam to jako wychowanie wlasnie chrzescijanskie, panosza sie coraz bardziej, staja sie coraz bardziej agresywne, dla wolnego czlowieka szkodliwe. Czy tesknie za dogmatem? Jesli juz za czyms tesknie, nazwalabym to moralnoscia. Moralnoscia pojeta jako zespol ocen, norm i zasad okreslajacych zakres pogladow i zachowan uwazanych w dzisiejszym wychowaniu za wlasciwe. Dogmat jest duzo wezszym pojeciem, dotyczacym wylacznie religii, przyjmowanym na zasadzie autorytetu bez zadnej kontroli krytycznej, jest czyms niezmiennym i skostnialym. A ja przeciez mowie o ewolucji, kontynuacji "etycznej spuscizny". Albo ktos nie chce zrozumiec albo nie potrafi. Czy widze niebezpieczna ekspansje kosciola? To, co widze dzisiaj jest "etyczna degrengolada". Kazdy wuj na swoj stroj! A co do religii, nie zgadzam sie ze stwierdzeniem, ze moze ona dzialac na czyjakolwiek szkode. Moge uznac, ze jakas tam religia jest skostniala, niepotrzebnie zatrzasnieta na jatrzace sie problemy wspolczesnego zycia, funkcjonujaca w oparciu o zwichniete gdzies tam organizacyjne struktury, nigdy jednak nie uwierze, ze moze kogos zdemoralizowac. Czlowiek wolny powinien miec wybor. Jesli wybierze jako podstawe etyki religie z jej dogmatami, jego prawo, ktorego nikt nie ma prawa w mysl inaczej pomyslanej etyki mu odebrac. Religia sama w sobie nie jest "demoralizujaca". Zdarza sie natomiast, ze "wierni" opacznie ja interpretuja, sami staja sie wypaczeni, zdemoralizowani. Podam przyklad: Koran jest wykladnikiem jak najbardziej poprawnych (w sensie obiektywnym) moralnych zasad, miedzy innymi nakazujacym respekt dla kobiety, co nie przeszkadza, ze religijni mescy fanatycy traktuja swoje zony, matki, corki czy siostry jak calkowicie podporzadkowana im wlasnosc i za jakikolwiek brak "posluszenstwa" zabijaja je lub pala zywcem. Mamy tu przejaw wypaczonej, zwichnietej religii. Fanatyczny islam jest sprzeczny ze swym jedynym, duchowym zrodlem - Koranem. Tradycyjne idealy zbankrutowaly, doprowadzajac swiat do moralnego dna. A ja chce wskrzeszac trupy. Trzeba to wszystko rozpieprzyc w pieruny, stworzyc etyczna proznie i od niej zaczac, by na zupelnie nowych zasadach budowac nowy, poprawny system wartosci - tyle moj adwersarz. Mimo nacisku z mojej strony nie podal jednak tych nowych, uzdrawiajacych swiat zasad. "Moje zasady", brzmiace zapewne az razaco naiwnie wyzej wyszczegolnilam. Nie nawoluje do niczego, a wiec do wychowania chrzescijanskiego tez nie. Nie jestem duszpasterzem, tylko skromnym pedagogiem. Pod wzgledem religii jak i orientacji politycznej niech kazdy ma prawo do wlasnego wyboru. Mnie chodzi jedynie o to, by moralnosc jako taka funkcjonowala we wspolczesnym spoleczenstwie i byla wdrazana w wychowanie. I to ma byc nadrzednym celem wychowania. Natomiast czy to bedzie rodzina, czy szkola, czy kosciol, czy kolko zainteresowan - a najlepiej wszystko do kupy - nie ma dla mnie znaczenia. Traktuje te struktury jako instrument wychowawczy. Bez instrumentu zaden gracz nie odegra chocby najpiekniejszej muzyki. I jeszcze jedno - mowa o pustce. Natura nie znosi pustki pod zadna postacia. Mysle wiec, ze jest niemozliwoscia calkowite zburzenie jakiegos systemu tak, by kamien na kamieniu nie zostal. Zawsze zostana brzydkie gruzy, a nawet gruzy to tez nie pustka. Trzeba wiec by chyba wybrac, tu sie posluguje uzytym przez mego rozmowce jego wlasnym okresleniem, wszystkie solidne i piekne "cegielki", by oprzec na nich system nowy, lepszy, prawdziwie wartosciowy. Ja to bym tak sobie chciala, by na swiecie zapanowal pokoj, wolnosc, dobro i sprawiedliwosc. Podobaja sie Wam takie "cegielki"? :-) Niestety, ze strony moich adwersarzy odpowiedzi sie nie doczekalam. Magdalena Nawrocka http://www.geocities.com/Paris/9627