Odpowiadajac na pytania informuje, ze dziadek byl przed wojna studentem trzeciego roku chemii Uniwersytetu Jagiellonskiego. W 1940 roku wraz z grupa kolegow zostal czlonkiem konspiracyjnej organizacji Biale Orly (przy- laczonej pozniej do ZWZ). Jego bezposrednim przelozonym byl porucznik Wojska Polskiego Jozef Gorka, ktory utrzymywal kontakty pomiedzy grupa dziadka a trzonem organizacji. Dzialalnosc konspiracyjna dziadka przerwalo aresztowanie w czerwcu 1942 roku (por.Jozef Gorka na szczescie uniknal aresztowania). Caly rok od czer- wca 1942 do czerwca 1943 spedzil dziadek w krakowskim wiezieniu przy ul. Montelupich, gdzie toczylo sie sledztwo. Potem rozpoczal wedrowke po obo- zach koncentracyjnych, poczynajac od Auschwitz (centralny), poprzez Bune- Monowice, Buchenwald, Dore az do Bergen-Belsen, gdzie doczekal oswo- bodzenia przez brytyjskie sily pancerne. W Auschwitz dowiedzial sie od wieznia-Polaka zatrudnionego w Politische Abteilung, a pracujacego dla podziemia, ze jest w tym obozie zagrozony i powinien za wszelka cene wyjechac stamtad najblizszym transportem. Juz na Bunie uzyskal dalsze informacje, ze prowadzacy jego sprawe gesta- powiec umiescil na jego przeslanych do lagru aktach literki "Ru", to znaczy skrot od slow "Ruckkehr unerwunscht" - tzn. "Powrot niepozadany", oczywi- scie z lagru. Papierami dziadka zajeli sie w miedzyczasie ludzie podziemia, ale on o tym nie wiedzial i swiadomosc zagrozenia towarzyszyla mu az do 15 kwietnia 1945 roku, kiedy rankiem uslyszal warkot silnikow czolgowych czolowki brytyjskiej jednostki pancernej atakujacej wycofujacych sie Niem- cow wzdluz drogi, obok obozu Bergen-Belsen. A teraz fragment z poczatku lipca 1942 roku, kiedy dziadek zostal na Mon- telupich skonfrontowany na sledztwie z czlowiekiem, ktorego podejrzewano wczesniej o donosy do gestapo. Malgorzata -o-o-o- Przyszedl wreszcie dzien przesluchania. W przypadku gdy gestapo mialo do czynienia z organiacja zlozona z wielu aresztowanych, re- ferent prowadzacy sprawe przyjezdzal wraz z tlumaczem z Pomor- skiej na Monte i tu odbywaly sie przesluchania. Mialo to miejsce na drugim pietrze w sluzbowej izbie wachmana, zaraz przy glownej kracie. Po spisaniu danych osobowych spytano mnie wlasnie o Tadka kiblarza. Ten do organizacji nie nalezal. Na pewno domyslal sie, ze niektorzy koledzy byli zaangazowani w pracy podziemnej. Pewnie i nietrudno sie bylo tego domyslic, znalismy sie przeciez od dziecinstwa. Odpowiedzialem po niemiecku: "Stwierdzam, ze Tadeusz Zajac nigdy do organizacji nie nalezal". Referent, silnie zbudowany, wysoki mezczyzna w czarnym mundurze, zerwal sie z miejsca. Wrzasnal: "Du Hund! Du weisser Adler!" i piescia uderzyl mnie w lewa strone glowy. Nagly cios rzucil mnie na podloge. Mimo gwaltownego bolu i szumu w glowie szybko sie pozbieralem. Pamietalem o tym, ze lezacego najczesciej kopia po nerkach i w krocze. Ponownie stwierdzilem, ze Tadeusz Zajac nie nalezal do organizacji. Referent polecil tlumaczowi zawolac kogos z korytarza. Tlumacz zwrocil sie do wchodzacego: "Powiedz mu, czy Tadeusz Zajac na- lezal do organizacji". "Tak! Nalezal!", padla odpowiedz. Odwrocilem glowe. Za mna stal donosiciel. Wstrzasnalem sie, nie dosc ze sukinsyn wsypal nas wszystkich, to jeszcze chce dobic niewinnego. Kolejny raz stwierdzilem, ze Tadek nie mial nic wspolnego z organizacja i do niej nie nalezal. "Dlaczego nosicie to samo nazwisko?" spytal Niemiec. Wyjasnilem, ze zbieznosc nazwisk jest przypadkowa. Moi rodzice byli znajomy- mi ojca Tadka. Chcac zyskac na czasie, dlugo wyjasnialem, dla- czego Tadeusza nazywali koledzy raz nazwiskiem ojca, raz naz- wiskiem matki z pierwszego malzenstwa. Staralem sie mowic przekonywujaco. Gestapowiec ponownie zwrocil sie do donosiciela: "Jak to bylo? Nalezal, czy nie?" "Tak! Nalezal! Schodzili sie u niego w sklepie". I znowu ja wyjasnialem, ze czesto mozna bylo spotkac kolegow w sklepie Tadka, gdzie przychodzili z kartkami po przydzialowy chleb lub umowic sie na karty, wodke, czy gre w pilke. Trudno sobie wyobrazic zebranie organizacji w sklepie towarow miesza- nych, do ktorego ciagle ktos przychodzil i wychodzil. O zadnych sprawach konspiracyjnych nie bylo mowy. "Nalezal czy nie nalezal?" padlo pytanie do donosiciela. "Tak! Nalezal!" Gestapowiec wsciekl sie, rozpial mundur, bylo goraco, poczatek lipca, 1942 roku. "Kladz sie!" wrzasnal na donosiciela. Porwal ze stolu kawal kabla z miedziana zyla wtopiona w gume i zaczal z rozmachem bic. Bil z wprawa. Uderzyl okolo dziesieciu razy w napiete posladki. Bity drgal przy kazdym uderzeniu, z ust wydobywaly mu sie gluche dzwieki. "Nalezal czy nie? Ja oder nein?" "Ja, nalezal", padla odpowiedz. "Przeciez zeznalem to u was juz dawniej, dobrze wtedy o tym wiedzialem". Tlumacz przetlumaczyl odpowiedz referentowi. Dla mnie bylo teraz wszystko jasne, nie mialem watpliwosci, zdrajca sam sie przyznal, potwierdzil ponownie, ze oskarzenie bylo prawdziwe. Ale na dalsze myslenie nie mialem czasu. "Kladz sie!", wrzasnal na mnie referent. Pochylilem sie, padly pierwsze uderzenia. Gestapowiec bil sys- tematycznie jak maszyna. Razy padaly jeden po drugim, nigdy w to samo miejsce. Wydawalo mi sie, ze kazde uderzenie prze- cina mi skore i dochodzi do kosci. Matko Boska! Co za bol! Zacisnalem zeby, zeby nie krzyczec, jeczalem tylko glucho: "Pod Twoja obrone uciekamy sie..." Po kilkunastu razach referent spytal: "Ja oder nein?" "Nie, nie nalezal", wyjakalem. Niemiec byl purpurowy z wscieklosci i wysilku. Rzucil kabel tlu- maczowi. "Bij go dalej!", polecil. I znowu to samo. Ten sam przerazliwy bol, uczucie, jakby wyrywano cialo, kawalek po kawalku. Bylem bliski omdlenia, oczy zaszly mi mgla, przesta- walem czuc uderzenia. "Ja oder nein?" krzyczal referent. Unioslem glowe do gory i wymamrotalem "Nein". "Ty pod sciane, a ty", wrzasnal gestapowiec do donosiciela, "kladz sie!". Zdrajca pochylil sie, a tlumacz zaczal bic. Bicie to nie podobalo sie referentowi, widocznie uwazal, ze tlumacz jest juz zmeczony, i polecil mu zawolac wachmana z korytarza. Byl to wysoki, barczysty, silnie zbudowany esesman, zwany przez wiezniow Jarociniakiem, bo urodzil sie, albo mieszkal przed wojna w Jarocinie. Przywolany zakasal rekawy i podniosl gume. "Bij go coraz nizej az pod kolana", polecil glowny oprawca, "bo moze juz nie czuc". I wtedy zaczelo sie. Jarociniak bil z szerokim zamachem, tak ze koniec kabla wzeral sie w cialo przez spodnie. Bity juz nie jeczal, ale stekal glucho. Ja przyszedlem tymczasem nieco do siebie. Zobaczylem kato- wanie. Jezusie! Przeciez jak ja sie poloze, to on mnie zatlucze jak psa. Bylem duzo nizszy i szczuplejszy od donosiciela. Nie panujac nad soba skoczylem do bitego. Zaczalem krzyczec: "Dlaczego sie upierasz, dlaczego klamiesz, wiesz dobrze, ze Tadeusz do zadnej organizacji nie nalezal, przeciez on cie zatlucze, dlaczego nie powiesz prawdy?" "Co on mowi?", referent zwrocil sie do tlumacza. Tlumacz szybko powtarzal po niemiecku wyrzucane przeze mnie urywane zdania. Bylem u kresu sil, roztrzesiony do ostatnich granic. Znajacy jezyk polski wachman uderzyl jeszcze raz. "Ja oder nein?", krzyczal referent. "Nie, nie nalezal!" wycharczal bity, kolana sie pod nim ugiely, omdlal. Wrocilem pod sciane, w glowie mi huczalo od pierwszego uderzenia piescia. Skora poraniona kablem piekla okropnie, caly bylem rozbity, drgal we mnie kazdy nerw. Nastapila przerwa, referent pisal na maszynie. Po kilku minutach wykrecil papier z maszyny i dal go do podpisu obu swoim ofiarom. Nawet nie usilowalem czytac tego, co podpisuje, nie bylem w stanie nic zobaczyc, litery zlewaly sie na papierze w jedna ciemna mase. Podpisalem bez czytania. Podobnie podpisal donosiciel, ktorego tymczasem wachman podniosl na nogi. Nikt nie usilowal nawet przetlumaczyc mu tego, co podpisuje, choc wiedziano, ze nie zna jezyka niemieckiego. W tym stanie zreszta obaj moglibysmy podpisac na siebie nawet wyroki smierci, bylo nam wszystko jedno. "Wyprowadz ich! polecil referent wach- manowi i zapalil papierosa. Jarociniak wyprowadzil donosiciela, jego cela byla blizej. Ja pozostalem z rekami wzniesionymi do gory, z twarza zwrocona ku czarnej scianie, na ktorej widac bylo slady swiezo zakrzeplej krwi. Jarociniak wzial mnie za ramie. Wyszedlem na korytarz, zrobilem pare krokow i ponownie oslablem. Wachman chwycil mnie za kolnierz, zawlokl pod cele numer 150, otworzyl drzwii i wrzucil jak worek do srodka. Dla niego to nie pierwszyzna, umial to robic. Swoja robote znal dobrze. W celi zajeli sie mna wspolwiezniowie. Staszek zmienial wilgotne reczniki na mojej posinialej od uderzen, poprzecinanej, pokaleczonej skorze. Lezalem niespokojnie, calym cialem wstrzasaly dreszcze, od czasu do czasu syczalem z bolu, a w glowie czulem nieustanny gwizd po uderzeniu gestapowca. Minelo pare dni. Nie moglem wprawdzie tego widziec, ale wiedzialem, ze poraniona skora goi sie. Najbardziej nieprzyjemny byl ten ciagly dokuczliwy gwizd w glowie, ktory nie ustawal ani na chwile. Zastana- wialem sie nad tym co zaszlo. Donosiciel otwarcie przyznal sie do wsypania organizacji, przypominajac o tym referentowi, ale dlaczego aresztowali go takze i dlaczego bili? Moze nie wywiazal sie dobrze z nastepnych zleconych mu zadan, moze przeskrobal cos indywidu- alnie, biorac lapowki jako pracujacy w gestapo, a moze zrobiono to na zasadzie: Murzyn zrobil swoje, Murzyn moze odejsc. Jednego tylko nie moglem zrozumiec. Jak czlowiek, ktory od dziecka mieszkal na tym samym przedmiesciu, znal, a moze nawet przyjaznil sie z niektorymi ludzmi, mogl ich wydac w rece wroga, w rece gestapo. Co nim powodowalo? Ambicja, chec zdobycia pieniedzy, chec przy- sluzenia sie Niemcom, ktorzy mogli te wojne wygrac? Nie wiadomo. Po ostrzezeniu wydano na drania wyrok smierci, ale przypadkowo uszedl calo. Trudno, wzial na swoje sumienie kilkunastu ludzi. Wie- rzylem gleboko, ze taki postepek nigdy i nigdzie nie moze ujsc plazem. Musi spasc kara, obojetnie przez kogo wymierzona. ---- -Mieczyslaw Zajac: "Powrot niepozadany", Wydawnictwo Literackie, Krakow, 1986.