Gustaw Holoubek tak pisze o swoim nauczycielu : Bylo wielu nauczycieli, teoretykow i swietnych aktorow praktykow, ale ponad wszystkimi moj wlasny swiety, patron uczacych sie aktor- stwa - Wladyslaw Woznik. Byl brylowaty i duzy. Twarz mial kwadra- towa, oczy niebieskie, usmiechniete. Pochodzil z proletariatu, z krakowskiego Zablocia. Wychowal sie w biedzie tej spolecznosci i wyniosl z niej wszystko co najcenniejsze: szacunek dla ludzkich umiejetnosci i ten szczegolny rodzaj inteligencji, ktorej zrodlem jest zdrowie zmyslowe. To ono wlasnie, procz tego, ze widzial, slyszal, czul z niebywala ostroscia, pozwalalo mu patrzec na swiat nie w rozbiciu na posz- czegolne elementy, postrzegane i analizowane oddzielnie, ale jak na twor syntetyczny, zlozony z wzajemnie przenikajacych sie i za- leznych od siebie zjawisk. Byl wiec wyznawca i bezwzglednym straznikiem hierarchii, ktora budowal sam i egzekwowal jej przestrzeganie. Na szczycie jej stala wielka Tajemnica, przeczucie Boga, ktorego nie usilowal i nie chcial zrozumiec, ale ktory niewatpliwie byl dawca dobra i prawosci i do ktorego zmierzanie oplacalo sie w zyciu. Potem bylo piekno. Ale nie to profesjonalne, wystylizowane ani nawet to zyjace w tysiacach dziel artystow, ale to, ktorego nalezalo szukac i znajdowac we wszystkim, co nas otacza, kazdego dnia i przy kazdej okazji. To wlasnie umiejetnosc dostrzegania piekna byla dla Woznika probierzem czlowieczenstwa, miara wartosci. Uczyl nas mowienia. Probowal dowiesc, ze ten podstawowy srodek aktorskiego wyrazu kryje w sobie demoniczna pulapke. Te mianowicie, ze usilowania, aby za pomoca slow, tylko slow, mozna bylo wyrazic stan ducha i umyslu, sa plonne. Ze to slowa, wlasnie w momencie ich wypowiadania, zjadaja sens wypowiedzi, czynia ja odlegla od wczesniej podjetej mysli. Ale dlatego, ze tak jest, walka o slowo, wiara, ze w koncu stanie sie ono spelnieniem intencji, winna byc motorem energii, zrodlem emocji. A wiec nie samo uczucie, nie sama mysl, ale uparta chec ich sformulowania staje sie glowna gra namietnosci. Tak postawiona sprawa pociagala za soba, jak mozna sie domyslic, ogromne konsekwencje. Dawala odpowiedz na odwieczne pytanie, czy aktor przezywa, czy udaje, eliminowala ekshibicjonizm, ale przede wszystkim otwierala droge do tworczosci. Tak, Wladyslaw Woznik uczyl poezji, umiejetnosci jej wyrazania, poslugiwania sie nia, a czynil to tak prosto i naturalnie jak ten, co hojnie rozdaje wszystko, co posiada, nie zdajac sobie sprawy z tego, ze cokolwiek posiada. Wladyslaw Woznik byl bratem naszej prababci. Niedawno minela wlasnie 40. rocznica jego niespodziewanej smierci. Byl pierwszym rektorem krakowskiej PWST, wychowawca licznych pokolen aktorow, oprocz Holoubka, takze m.in. Zbigniewa Cybulskiego, Kaliny Jedrusik i Bogumila Kobieli. Uczyl jednego z najtrudniejszych przedmiotow, jakim byla praca nad interpretacja wiersza. Powstanie krakowskiej Panstwowej Szkoly Aktorskiej w Krakowie i jej egzystencja w poczatkowym okresie zalezala od jego zabiegow i kontaktow z owczesnym krakowskim establishmentem. Wprawdzie nie bardzo jest sie dzis czym chwalic, ale w pierwszych latach po wojnie przydawala sie przedwojenna pepeesowska znajomosc z Cyrankiewiczem. Walczyl w kampanii wrzesniowej, konczac boje pod Lwowem w niewoli sowieckiej. W czasie transportu na wschod szczesliwie udalo mu sie wraz z kilkoma kolegami zbiec i powrocic do Krakowa. Na koniec fragment wspomnien innego z jego uczniow, Jozefa Pary : Nagla smierc Profesora w publicznym miejscu stala sie jakby dalszym trwaniem w zawodzie... Oto wychowawca czternastu rocz- nikow teatralnych, rezyser wielu wspanialych spektakli, dyre- ktor paru teatrow w Polsce zjawia sie we czwartek 17 grudnia 1959 roku w kawiarni na rogu placu Szczepanskiego i ul.Jagiel- lonskiej, w budynku Teatru Starego, witany zyczliwymi usmie- chami i uklonami znajdujacych sie na sali gosci; siada przy stoliku, zamawia kawe, bierze gazete i czyta. Dzien jest pogodny. Profesor po skonczonej probie przyszedl do kawiarni, by po wypiciu kawy pojsc na spotkanie z mlodzieza w szkole aktorskiej. I oto niepostrzezenie gazeta osuwa mu sie na kolana, rece opadaja, cialo przechyla sie nieco bezwladnie w lewo i zastyga. Glowa z lekka opada na piersi i Profesor jakby w teatralnej pozie medrca trwa - a scislej odplywa w wiecznosc. Nikt tego nie zauwaza, bo wielu stalych gosci znalo Profesora z jego chwilowych drzemek. Mijaja kwadranse, goscie w kawiarni sie zmieniaja, a Mistrz nadal w teatralnej pozie jakby drzemal. W szkole studenci czekaja na swego pedagoga, zawsze punktualnego, sumiennego. Widocznie stalo sie cos waznego. Kazdy do tego spoznienia podchodzi z pokora. I zycie szkoly toczy sie dalej tak spokojnie jak w kawiarni. Ktozby smial budzic z drzemki znanego w Krakowie Mistrza. Wreszcie nadchodzi godzina zamkniecia kawiarni; sala pustoszeje, kelnerka zwraca sie do Profesora dwukrotnie, spostrzega ze cos nie tak. Wkrotce przyjezdza pogotowie, by niestety stwierdzic fakt. Po coz ja to opisuje ? Bo ta smierc pozornie marna, w publicznym miejscu, byla wspaniala teatralna demonstracja Wszechmogacego, na czesc znakomitego czlowieka i artysty. Bog - dawca i biorca zycia - uszanowal artyste do tego stopnia, ze gdy utracil on przytomnosc, nie zwalil sie na podloge, ale we wladczej pozie, rzec mozna - w pozie medrca i pana, bez niczyjego wsparcia i ramienia - pozegnal sie z tym swiatem, najgodniej jak mogl; niczego nie pragnac, o nic nie proszac, nikomu nic nie wypominajac. Pogodzony ze wszystkimi, ruszyl droga przez Pola Elizejskie w nadziemski swiat ducha strofami Beniowskiego. Katarzyna -- [1] Gustaw Holoubek: "Wspomnienia z niepamieci", Wyd.MUZA SA, Warszawa, 1999. [2] Jozef Para: "Profesor", Dziennik Polski, Krakow, 29.01.2000.