http://mazowsze.k-raj.com.pl/108914244475843.shtml
Rozważania Bestiologiczne - artykuł Stanisława Michalkiewicza Wysłane wtorek, 6, lipca 2004 przez Krzysztof Pawlak "I sprawia, że wszyscy, bogaci i biedni, wolni i niewolnicy, otrzymują znamię na prawą rękę lub na czoło i że nikt nie może kupić ani sprzedać, kto nie ma znamienia - imienia Bestii lub liczby jej imienia" - głosi fragment Apokalipsy św. Jana. Apokalipsa jest opowieścią o końcu czasów, obfitującą w potężne wizje, wśród których zacytowany fragment wyróżnia się i przyziemnością, i konkretnością: każdy musi mieć na prawej ręce lub na czole "znamię Bestii" lub "liczbę jej imienia", bo w przeciwnym razie "nie będzie mógł nic kupić, ani sprzedać". Św. Jan nie twierdzi, że zostanie np. potępiony, wrzucony do jeziora ognia i siarki czy przeciwnie - zbawiony. Nic z tych rzeczy. Nie będzie mógł tylko "nic kupić, ani sprzedać". Widać wyraźnie, że posiadanie znamienia lub liczby imienia Bestii nie pociąga za sobą żadnych skutków, nazwijmy to, nadprzyrodzonych, tylko wyłącznie doczesne, związane z życiem codziennym. Konieczność posiadania tych "znamion" wynika z zarządzenia drugiej Bestii, będącej kimś w rodzaju plenipotenta Bestii pierwszej, pełniącej w jej imieniu obowiązki wielkorządcy. Bestia druga sprawuje zatem władzę polityczną, ale nie w imieniu rządzonych, ani nawet w imieniu własnym, tylko w imieniu Bestii pierwszej, "której rana śmiertelna została uleczona", która wzbudza podziw i lęk i której "dano władzę nad każdym szczepem, ludem, językiem i narodem". Bestia polityczna jest najwyraźniej podstawiona przez Bestię właściwą, która z jakichś tajemniczych powodów woli pozostać w cieniu, ale autor nie ma najmniejszych wątpliwości, kto tu jest najważniejszy. Święty Jan w Apokalipsie przedstawia nam zatem typową teorię spiskową, która wzbudza tyle niechęci i pogardy w środowiskach dbających o polityczną poprawność. Czy taki np. "Tygodnik Powszechny" wydrukowałby dzisiaj Apokalipsę św. Jana? A jakże! Pan Smolar natychmiast obciąłby redakcji subwencje od "filantropa" i taki mógłby być koniec "katolicyzmu otwartego" w Polsce, nie mówiąc już o finansowej apokalipsie wielu świętych rodzin krakowskich. A gdyby tak któremuś z współczesnych biskupów pokazały się takie wizje, to czy wzorem św. Jana odważnie opublikowałby je w możliwie największym nakładzie, czy też odwiedziłby raczej jakiegoś dyskretnego psychiatrę? Zresztą mniejsza z tym, bo ważniejsze byłoby dowiedzieć się, jaki właściwie spisek miał św. Jan na myśli? Tego oczywiście już się nie dowiemy, więc jesteśmy skazani na domysły. Nie tylko zresztą my. "Najwcześniejsze deklaracje Międzynarodówki Komunistycznej szczególnie dobitnie i całkiem przychylnie wyrażały to, co dziś powszechnie nazywa się >globalizacją<. Ją właśnie należy dostrzegać w nad wyraz negatywnej ocenie zagrożenia >najwyższą tyranią nad całym światem<, którą w oczach Hitlera było >niewidzialne państwo żydowskie<" - powiedział Ernst Nolte, współczesny niemiecki historyk, wygłaszając odczyt podczas konferencji poświęconej XX-wiecznym systemom totalitarnym, a którego tekst wydrukowała "GW". W starożytnym Rzymie niewolnicy nosili obroże z personaliami swoich właścicieli. Teraz niewolnictwa nie ma; zostało uroczyście zniesione raz na zawsze. Praca przymusowa jest niemal powszechnie zakazana, ale trzeba też powiedzieć, że i dobrowolna nie wszędzie, i nie zawsze jest dozwolona. Warto zwrócić uwagę, że jak tylko prawo do pracy zostało powszechnie uznane za podstawowe prawo człowieka, zaraz pojawiło się w systemach prawnych pojęcie "nielegalnego zatrudnienia". Nie wchodząc w szczegóły, nielegalne zatrudnienia polega z grubsza na tym, że zatrudniający i zatrudniony starają się wymigać od haraczu, jaki należy z tego tytułu płacić Best..., to jest pardon - oczywiście państwu. Takie zjawiska skłaniają nas do podejrzeń, że jeśli nawet niewolnictwa rzeczywiście nie ma, to przecież jakieś formy poddaństwa nadal się utrzymują. Ta intuicja nas nie myli. W Polsce pomyślano o tym jeszcze w latach głębokiej pierwszej komuny. W 1974 roku wyszła ustawa o ewidencji ludności i dowodach osobistych, której intencją było usprawnienie ewidencji niewolników PZPR-u, jakimi podówczas byliśmy. Oczywiście PZPR nie sprawowała w Polsce władzy w imieniu własnym. Wykonywała ją w imieniu partii sowieckiej, niewątpliwie Bestii numer jeden, przynajmniej w tym układzie sojuszniczym. Więc gwoli usprawnienia ewidencji swoich niewolników, partia postanowiła ich ponumerować. Przybrało to postać Powszechnego Elektronicznego Systemu Ewidencji Ludności (PESEL). Na podstawie art. 31a ustawy z 10 kwietnia 1974 roku (z późniejszymi zmianami), każdy otrzymuje liczbę imienia Bestii, tzn. 11-cyfrowy numer, w którym sześć pierwszych cyfr oznacza datę urodzenia, kolejne cztery - liczbę porządkową i płeć niewolnika, a ostatnia jest cyfrą kontrolną dla komputera. Warto zwrócić uwagę, że na ten pomysł wpadł już wcześniej jeden z pomysłodawców Zjednoczonej Europy Henryk Himmler, ale zastosował go jedynie w stosunku do niewolników pozbawionych wolności ostentacyjnie, tzn. osadzonych w obozach koncentracyjnych. Teraz wprawdzie obozów na razie nie ma, ale tamte dobre doświadczenia przyjęły się również w nowych warunkach. Transformacja ustrojowa przyniosła połączenie elementów socjalistycznych z kapitalistycznymi w postaci tzw. trzeciej drogi, czyli ustroju, jakiego świat nie widział. W rezultacie powstała konieczność uzupełnienia PESEL-u jeszcze jednym sposobem ewidencjonowania. Został on wprowadzony ustawą z 13 października 1995 r. o zasadach ewidencji i identyfikacji podatników w postaci Numeru Identyfikacji Podatkowej (NIP), który muszą mieć wszyscy, zarówno osoby fizyczne, jak i prawne oraz każde inne. Art. 3. ust. 3. tej ustawy powiada, że NIP "nie może mieć ukrytego lub jawnego charakteru znaczącego, określającego pewne cechy podatnika, płatnika podatku, albo płatnika składek ubezpieczeniowych". Jasne. Wyłącznie "liczbę imienia Bestii". Kto nie ma NIP-u, ten "nie może nic sprzedać, ani niczego kupić", jeśli oczywiście chce zrobić to z użyciem faktury VAT, czyli legalnie. Czyżbyśmy zatem wkraczali już w czasy ostateczne? Tego, ma się rozumieć, nie wiemy, bo z Ewangelii wiadomo, że nawet Syn nie zna tego dnia, tylko Ojciec. Dlatego słusznie przypuszcza Czesław Miłosz, że koniec świata rozpocznie się całkiem zwyczajnie, tak, że zupełnie nikt go nie zauważy, no a potem będzie już za późno. Zresztą gdyby koniec świata był nawet oczywisty, to jestem pewien, że i z telewizji i nawet z ambon niektórych katedr popłynęłyby energiczne i nawet dowcipne zaprzeczenia, bo jakże tu ogłaszać koniec świata, gdyśmy akurat weszli do Unii Europejskiej? Swoja drogą to ciekawa sytuacja, bo Unia wykazuje wszelkie podobieństwo do Bestii numer jeden, choćby z tego powodu, że lokalne, tubylcze Bestyjki, tatuujące nam na razie w dokumentach PESEL-e i NIP-y, wykazują wobec niej postawę, którą pan Tadeusz Mazowiecki zwykł elegancko nazywać "służebną". Stanisław Michalkiewicz