http://info.onet.pl/1,15,11,7058629,21045413,1136714,0,forum.html

Lipiec był miesiącem wzmożonych ataków libertyńskich mediów na Kościół
katolicki. Mniej więcej w tym samym czasie w Polsce celem ataków ponownie stali się dyrektor Radia Maryja o. Tadeusz Rydzyk CSsR, jasnogórskie 
sanktuarium i gorliwy obrońca polskości ks. Henryk Jankowski. Jednak szczególny rozgłos zyskał atak, który przeprowadziły 
antykatolickie media na diecezjalne seminarium w St. Poelten w Austrii. Także tutaj pojawił się polski wątek.

Atak na seminarium w St. Poelten nie jest ani pierwszy, ani niestety ostatni. Należy się spodziewać kolejnych na starannie dobrane osoby lub instytucje kościelne, oczywiście w również starannie wybranych momentach. Jest w tym pewna prawidłowość - atakuje się ludzi lub instytucje niewygodne dla libertyńskich środowisk, dąży się do ich usunięcia i zastąpienia ludźmi ugodowymi lub co najmniej takimi, którzy nie będą chcieli specjalnie się narażać w obronie Kościoła i wiary.

Szatańska logika
Ataki na Kościół prowadzone są z iście szatańskim sprytem. Wszystkie zorganizowane w ostatnich latach mają ten sam schemat. Osobę, którą się chce zniszczyć, zaczyna się powoli i po cichu obrzucać kalumniami. Taki proceder trwa jakiś czas. Potem nagle 
"sprawę się ujawnia" oczywiście "dla dobra Kościoła". Znajduje się świadków (z reguły anonimowych), media przez pewien czas pełne świętego oburzenia rozpisują się i wyjaśniają, potem milkną. Człowiek obrzucony kalumniami nie 
może się obronić, a nawet jeśli się obroni, nawet jeśli udowodni swoją niewinność - i tak nikt nie zawiadomi o tym opinii publicznej.
Osoba wybrana do atakowania jest na ogół wysoko postawiona. Najczęściej atakuje się biskupów. Używa się jednej z dwóch metod: atakuje się wprost, 
zarzucając jakieś niemoralne czyny, lub pośrednio - pokazuje się osobę jako niezdolną do zarządzania powierzonymi instytucjami. W tym drugim przypadku kalumniami 
obrzuca się podległe biskupowi instytucje. Na razie obydwie metody okazywały się skuteczne.
Pierwszą zastosowano wobec austriackiego księdza kardynała H. Groera i naszego księdza arcybiskupa J. Paetza, drugą - wobec księdza kardynała B. Lawa. Ataki na wymienionych hierarchów doprowadziły - jak wiadomo - do zniesławienia i usunięcia ich z funkcji, a w przypadku ataku na kardynała Bernarda Lawa - dodatkowo do upadku niemalże całej archidiecezji 
bostońskiej. Jak wiadomo, odszkodowania, które diecezja miałaby zapłacić, mogły sięgnąć ponad 100 mln dolarów. Ksiądz kardynał Law zdecydował się wtedy na ogłoszenie niewypłacalności, co uchroniło diecezję przed całkowitym materialnym upadkiem i zajęciem całego jej majątku. Jednak diecezja bostońska 
jest i tak w bardzo trudnej sytuacji finansowej. Od dwóch lat zamyka się tam i sprzedaje kościoły. Trudno stwierdzić, czy jest to przypadek, czy działalność celowa, ale sprzedaje się kościoły pod wezwaniem Matki Bożej. Oficjalnie głównym kryterium decydującym o przeznaczeniu kościoła na sprzedaż jest jego 
"opłacalność", czyli lik
widuje się parafie, które nie są w stanie się utrzymać. Nie mniej katolików w Bostonie zaskakuje prawidłowość likwidowania kościołów pod wezwaniem Matki Bożej.
Wyżej wspomniałam o dwóch metodach ataku na Kościół. Trzeba jednak uświadomić sobie, że w ramach tego podstawowego schematu 
występują jeszcze inne elementy - mianowicie wszystkie ataki na niewinnych ludzi odbywają się w kontekście prawdziwych wiadomości o niemoralnym 
zachowaniu niektórych duchownych.
Mieszanie prawdziwych wiadomości z nigdy nieudowodnionymi zarzutami jest bardzo skuteczną metodą socjotechniki. Polega ona na tym, że pokazuje się pewne zjawisko jako negatywne, a na tle tego podaje się wiadomości w ten sposób, jakby były sprawdzone 
i udowodnione. Otóż rozpowszechniono opinię, że wśród ludzi Kościoła szerzą się homoseksualizm, pedofilia i rozwiązłość. A że grzechy bywają wszędzie, ujawniono kilka prawdziwych przypadków, 
choćby takich jak osławionego biskupa Gaillota, by wykazać, że Kościół nie jest wolny od tych problemów. Dalej sprawa idzie już łatwo.
Należy jednak podkreślić jeszcze jeden element szatańskiego planu. Wszystkie zarzuty o zboczenia seksualne zdarzają się wtedy, gdy prasa, radio, telewizja, instytucje prywatne i państwowe, a nawet parlamenty głoszą pochwałę 
dewiacji i domagają się "tolerancji" dla osób hołdujących dewiacjom. Osławione hasło "tolerancja dla kochających inaczej" zalewa świat, a parlamenty pozwalają na zawieranie quasi-małżeńskich 
związków homoseksualnych. Podkreślam - jest to fragment dobrze przemyślanego planu walki z Kościołem a nie zwykły zbieg okoliczności.

W "trosce o dobro ludzi i Kościoła"
Przyjrzyjmy się uważnie obecnej sytuacji. Jeszcze do niedawna zarzuty (prawdziwe lub nie) co do zachowania księży ograniczały się do przekroczeń celibatu. Mimo nacisków środowisk libertyńskich i liberalnych na opinię hierarchów i próby wpłynięcia nawet na samego Papieża nic nie wskazuje na to, że Kościół zniesie celibat. 
Napisano wiele na ten temat. "Życzliwi" ciągle występowali w obronie biednych księży, którzy poddani niegdysiejszym wymaganiom i rygorom nie mogą prowadzić normalnego życia seksualnego i rodzinnego. Wiele się mówiło na temat sublimacji popędu seksualnego i "tragedii" celibatariuszy. Jednak jeśli zdarzało się, że 
gdzieś jakiś ksiądz postępował niemoralnie, natychmiast sprawę nagłaśniano i podawano do wiadomości publicznej w "trosce o dobro ludzi i Kościoła". "Zapominano" przy tym podać, jak nikły jest odsetek tych nieszczęsnych księży, którzy przekroczyli celibat.
Proszę przyjrzeć się dokładnie wytworzonej atmosferze: z jednej strony głosi się "tak" dla seksizmu i dewiacji, z drugiej obwinia się ludzi Kościoła, jeśli 
dopuszczają się takich czynów. Można by zadać w pełni usprawiedliwione pytanie: dlaczego pochwala się u jednych to, co potępia się u innych. Otóż celem takiego 
działania jest postawienie Kościoła w niewygodnej i bardzo trudnej sytuacji.
W sposób niejawny stawia się Kościół przed alternatywą: albo uznacie, że mamy rację i poprzecie nas w sprawach "tolerancji dla kochających inaczej" (a wtedy zrezygnujecie z waszej nauki, zasad moralnych chrześcijaństwa, inaczej rzecz biorąc - zdradzicie Chrystusa), albo będziemy was atakowali i niszczyli 
waszych ludzi, zarzucając im to, co wy uważacie za niecne. Rozumując tylko po ludzku, sytuacja jest bez wyjścia. Kościół jednak nie jest instytucją wyłącznie ludzką. Wiemy zresztą, że możemy polegać na obietnicy Chrystusa Pana: "i bramy piekielne go nie przemogą". Niestety, tę 
obietnicę znają też duchy zła i wszelkiej maści masoni, libertyni i liberałowie. Wiedzą oni jednak też, że choć ostatecznie Kościoła nie zniszczą, mogą do czasu szkodzić i liczą na to, iż uda im się zaszkodzić wielu duszom.

W cały ten kontekst dokładnie wpisuje się ostatni atak na Kościół w Austrii. Przypomnijmy dla porządku kilka faktów z najnowszej historii. Znamienne dla Austrii były późne lata czterdzieste i pięćdziesiąte, gdy ważyła się przyszłość kraju. Stacjonowały tam wojska sowieckie i nic nie wskazywało na to, że odejdą. Przypomnijmy, że Austria ma bardzo dobre położenie geograficzno-strategiczne. Stalinowi zależało na utrzymaniu wpływów w tej części Europy, gdyż dawałoby mu to wygodną pozycję przeciwko Zachodowi. Właśnie wtedy, w roku 1948, zainicjowano słynną Krucjatę Różańcową o wyzwolenie Austrii. Trwała ona 7 lat i wzięło w niej udział około 700 tys. osób (około 10 proc. ludności kraju). Modlitwy odmawiano codziennie. Najwierniejsza była katolicka społeczność Wiednia, która w tej nieustającej modlitwie od godz. 15.00 do godz. 20.00 każdego dnia odmawiała jeden Różaniec za drugim. I oto w rocznicę objawień Matki Bożej Fatimskiej, 13 maja 1955 roku, ZSRS zgodził się na niezależno
ść Austrii. 15 maja 1995 r. w Wiedniu podpisano porozumienie o wycofaniu wojsk sowieckich. Ostatni żołnierz wyjechał w październiku tego samego roku - w miesiącu poświęconym Maryi Różańcowej.
Przypominam ten cud różańcowy z dwóch powodów. Po pierwsze, jest on trochę zapomniany, a po drugie - wskazuje na wielką wiarę i pobożność Austriaków lat czterdziestych i pięćdziesiątych.
Czasy się jednak zmieniły i w późnych latach sześćdziesiątych, a szczególnie w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych wielu ludzi odeszło od Kościoła. Było to wywołane (podobnie jak w innych zachodnich krajach) najpierw zmianami posoborowymi. Powołania kapłańskie i zakonne niemalże zanikły, dzieła dokończyły długie rządy księdza kardynała F. Koeniga, który otwarty na wszelkie modernistyczne nowinki doprowadził do jeszcze większego zniechęcenia i odejścia kolejnych wiernych od Kościoła.
Po ks. kard. F. Koenigu urząd arcypasterza Austrii objął ks. kard. H. Groer. Wydawało się, że pod jego rządami Kościół odzyska nieco swej dawnej świetności, wierni powoli do niego powracali. Taka sytuacja była nie do zniesienia dla lewicowych sił. Należało coś zrobić. I zrobiono. W 1995 r. zaatakowano w sposób podły i bardzo przebiegły sędziwego już kardynała. Zarzucono mu molestowanie seksualne! Atak przypuszczono w bardzo perfidny sposób. Dokładnie w Wielki Piątek wszystkie media ogłosiły Austrii i światu, że kardynał jest zboczeńcem. Należy wspomnieć, że księdzu kadrynałowi brakowało wtedy około pół roku do ukończenia 75 lat. Każdy biskup po ukończeniu 75. roku życia zdaje swój urząd Papieżowi. Papież zaś może rezygnację przyjąć lub nie; w tym drugim wypadku z reguły przedłuża mandat na 2 lata.
Warto uważnie przyjrzeć się wybranemu terminowi. Fakt, że takie kalumnie ogłasza się w Wielki Piątek, jest sam z siebie wymowny. Ale zostaje jeszcze zaledwie pół roku do momentu, gdy kardynał ma zdać swój urząd Papieżowi. Można zapytać, dlaczego środowiska libertyńsko-masońskie nie mogły poczekać spokojnie na zakończenie urzędowania. Być może obawiały się, że Papież powierzy mu urząd na kolejne 2 lata. Ale nawet jeśli miałby odejść po skończeniu 75. roku życia, to nie zadowoliłoby wrogów. Należało zemścić się na kardynale za to, że był wierny Ojcu Świętemu i za to, że ratował Kościół przed liberalizmem. Również za to, że za jego sprawą ujawniono, jak potężny jest proceder zabijania dzieci poczętych, za jego sprzeciw wobec liberalnej polityki rządu itd., itd.
Ksiądz kardynał Groer został zniesławiony i z punktu widzenia libertynów unieszkodliwiony. Choć prawda jest taka, że nic mu nie udowodniono, mało tego - wspomniano nieśmiało, że nie był niczemu winien, media nie raczyły ani przeprosić, ani nagłośnić prawdy o niewinności kardynała. W powszechnej świadomości utrwalił się jako "winny".
Zwycięstwo wrogów Kościoła jest oczywiście tylko pozorne. Prawdziwym zwycięzcą jest ks. kard. H. Groer - wierny Kościołowi od początku do końca zachował się z wielką godnością i nigdy nie poddał się intrygom.
Księdza kardynała Groera wyeliminowano, ale został jeszcze biskup K. Krenn. Zdecydowanie młodszy od H. Groera (obecnie ma 68 lat) stanowi ciągle zagrożenie dla kół libertyńskich. Na początku obawiano się, czy nie zostanie przypadkiem arcybiskupem Wiednia. Gdy jednak urząd ten objął kardynał Schoenborn, odetchnięto z ulgą. Biskup K. Krenn objął diecezję St. Poelten, która siłą rzeczy odgrywa mniejszą rolę w życiu Kościoła w Austrii. Jednak jest on solą w oku kołom libertyńskim. Z jednej strony niezmordowanie głosi swą wierność Papieżowi, w sposób bezkompromisowy wyraża się o nadużyciach w środowiskach kościelnych, jest przeciwny modernistycznym nowinkom, nie popiera liberalnych polityków. Jakby i tego było mało, stara się, by seminarium diecezjalne było prowadzone w sposób odpowiedzialny i by formacja przyszłych księży była zgodna ze zdrową nauką Kościoła. (Diecezja i seminarium mają własne strony internetowe - warto przeczytać i przekonać się, jaki jest kierunek formacji;
adres dla zainteresowanych: www.kirche.at/stpoelten i podstrony.)
W Austrii, jak już wspomnieliśmy, obserwuje się olbrzymi brak kapłanów i powołań kapłańskich. Skłania to biskupa K. Krenna do przyjmowania cudzoziemców (również Polaków). Ciekawe, że jest to jeden z 
"poważnych" zarzutów postawionych obecnie biskupowi. Ciekawe, bo piewcy Unii zawsze podkreślali, iż Unia zniesie nie tylko granice, ale także różnice narodowościowe, by był lepszy przepływ ludzi, myśli i 
umiejętności, a to wszystko ku ubogaceniu całej Europy. Powtarza się więc schemat - co propagujemy jako dobre dla ogółu, nie jest dozwolone Kościołowi.

Niewygodny hierarcha
Prasa świecka w ostatnich latach pisała dość obficie na temat księdza biskupa K. Krenna. Nazywano go biskupem "kontrowersyjnym", "fundamentalistą," "tradycjonalistą". Wytykano mu jako błąd wszystko, co tylko można było pokazać jako wstecznictwo. Zdecydowanie piętnuje zabijanie dzieci poczętych i 
homoseksualizm. Jest gorliwym obrońcą rodziny, przeciwnikiem święceń kobiet. Warto podkreślić, że bardzo ostro zareagował na wiadomość o "wyświęceniu" niedawno siedmiu kobiet. Na marginesie trzeba przypomnieć, że reakcja Papieża była tak samo ostra i owe kobiety zostały ekskomunikowane. Co najmniej 
od 10 lat biskup Krenn jest ukazywany przez media jako ktoś, kto chce hamować postęp, nie potrafi zobaczyć potrzeb współczesnego świata, nie rozumie, że dla dobra ludzi powinien zmienić poglądy. Należało spodziewać się jakiegoś ataku i oczywiście do takiego ataku doszło.
Wyciągnięto wnioski po sprawie ks. kard. H. Groera. Nie dałoby się powtórzyć tego w prosty sposób. Raz już zastosowano zabieg 
bezpośredniego oskarżenia o niemoralne zachowanie (powtórzono go w Polsce), ale na gruncie austriackim wypadało wypróbować coś 
nowego.

Według sprawdzonego schematu
Kulisy sprawy nie są w tej chwili jasne - można jednak na podstawie docierających przez prasę i internet wiadomości z poprzednich lat i z ostatnich dni wyciągnąć pewne wnioski. Prawdopodobnie jeszcze kilka lat temu zapadła decyzja, aby zniszczyć biskupa Krenna poprzez atak na prowadzone przez niego seminarium. Być może skierowano tam "swojego" 
człowieka lub kilku "swoich" ludzi i kazano im być klerykami. Proceder ten znany nam jest bardzo dobrze z czasów komunizmu, kiedy miała miejsce infiltracja wszystkich instytucji przez agentów. Proceder ten nie był tylko charakterystyczny dla komunistów, ponieważ tak naprawdę seminaria i zakony nigdy nie były wolne od infiltracji przez wrogów 
Kościoła. By nie być gołosłowną, przytoczę tu cytowaną przez K. Kąkolewskiego w jego książce "Ksiądz Jerzy w rękach oprawców" rozmowę z dwoma oficerami UB. Otóż oficerowie wspominają, że spotkało ich wielkie szczęście w życiu: nie musieli zostać w seminarium i uczyć 
się na księży. "Bylibyśmy tera
z biskupami lub prałatami, ale nie bylibyśmy sobą!" - stwierdził jeden z nich. Być może podobnie było w przypadku seminarium w St. Poelten - prawdopodobnie wprowadzono tam swoich ludzi i kazano im starać się o demoralizację kleryków lub jeśli się nie uda - chociaż o tworzenie pozorów. Nie ma w tym nic trudnego. Przy okazji taki ktoś mógł bez przeszkód wypełnić komputery zdjęciami pornograficznymi.
Należy tu podkreślić, że w Austrii oglądanie i rozpowszechnianie pornografii nie jest ścigane, chyba że chodzi o pornografię dziecięcą. Tak stanowi tam prawo państwowe. Dlatego też do komputera wprowadzano zdjęcia i filmy pornografii dziecięcej. Zabezpieczano się więc przed ewentualną obroną 
prawną, ponieważ zawsze mógłby się znaleźć prawnik, który broniłby seminarium w oparciu o obowiązujące prawo. Oczywiście cień rzucony na seminarium by został, ale prawnie mogłoby się ono obronić. Podrzucając pornografię dziecięcą, chciano upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu - 
zniesławić i osądzić - kto wie, czy nie podobnie jak w Bostonie - domagać się jakiś odszkodowań i móc również finansowo uderzyć w diecezję i administrującego nią biskupa.
Przy okazji można było rzucić cień i na Polskę - wiadomo, Polska jest pierwszoplanowym celem ataku - tu jeszcze katolicyzm ma moc, tu zawsze króluje Maryja Królowa Polski. W moim przekonaniu 
powodem nieudanej akcji w Austrii była także próba uderzenia w Polskę. Polegała ona na ściąganiu wszystkich kompromitujących zdjęć z polskiego internetu. Dobrze wymyślone 
- można obwinić Polaków (wszystkich lub któregoś z nich) - to też kolejne "dwie pieczenie przy jednym ogniu".
Jednak misternie układany plan zawiódł, biskup i jego współpracownicy zorientowali się i zaczęli jeszcze rok temu na własną rękę oczyszczać seminarium z podejrzanych kleryków i sami poprosili policję o współpracę. 
Oczywiście wywołało to wściekłość u libertynów. Prawdopodobnie w tym właśnie okresie sfingowano zdjęcia, które miały później być "dowodami" homoseksualnych kontaktów. Prawdopodobnie też w tym czasie 
zdecydowano się uderzyć i w rektora seminarium ks. Ulricha Küchla. Obwiniono go o homoseksualizm według przeanalizowanego przez nas schematu.
Można zapytać, dlaczego obwiniono rektora, a nie biskupa. Prawdopodobnie dlatego że powtarzanie schematu "biskup homoseksualista" może być 
nieskutecznym zabiegiem, gdy używa się go za często. Posłużono się tu schematem bostońskim: "biskup toleruje dewiacje".
Do obwinionych dodano też ks. W. Rothe, subrektora seminarium i jednocześnie sekretarza biskupa Krenna. W ten sposób 
dopełniono "obrazek" - "nieudolny i kontrowersyjny" biskup nie wie, kogo ma w swojej diecezji i kim są jego 
współpracownicy.

Media wydały wyrok
Przyjrzyjmy się teraz przez chwilę doniesieniom prasowym w sprawie seminarium. Wybrałam specjalnie notatkę KAI, ponieważ w swojej nazwie ma przymiotnik "katolicka", oraz portal internetowy Onet i "Gazetę Wyborczą" ze względu na ich dużą poczytność.
"Austria: ustąpił rektor oskarżany o skandal seksualny w seminarium. Oskarżony o skandal pornograficzny rektor seminarium diecezjalnego w St. Pölten, Ulrich Küchl, podał się do dymisji. Podnoszony jest wobec niego również zarzut, że na terenie seminarium utrzymywał kontakty homoseksualne z klerykami.
Jego rezygnację przyjął biskup tej austriackiej diecezji Kurt Krenn. W sprawie, o której donoszą wszystkie media austriackie, zebrała się 12 lipca kapituła katedralna" (KAI, 12 lipca 2004).
"Jak poinformował w najnowszym wydaniu austriacki tygodnik 'Profil', w komputerze seminarium duchownego diecezji St. Poelten (Dolna Austria) znaleziono 40 tys. zdjęć pornograficznych oraz pornograficzne filmy.
Według prowadzących śledztwo policjantów, na których powołuje się 'Profil', materiały te rejestrują także przypadki obcowania intymnego przełożonych seminarium z wychowankami.
Rektor seminarium od ubiegłego tygodnia jest urlopowany. O urlop poprosił także jego zastępca" (onet.pl, 12 lipca 2004).
"Nowy skandal w austriackim Kościele katolickim: Zdjęcia z seksualnych zabaw miejscowych duchownych i dziecięca pornografia z polskiego internetu wykryte na komputerze w seminarium. Episkopat domaga się wyjaśnienia afery, ale miejscowy biskup wypiera się odpowiedzialności.
Kilka spośród rzekomo 40 tys. zdjęć zarekwirowanych w seminarium publikuje austriacki tygodnik 'Profil'. Przedstawiają dotychczasowego rektora seminarium sięgającego ręką do rozporka studenta i sekretarza biskupa w objęciach z innym seminarzystą. Obaj wykładowcy podali się już do dymisji. Według informacji tygodnika większość zdjęć z dziecięcą pornografią pochodzi z polskich stron internetowych" ("Gazeta Wyborcza", 12 lipca 2004).
Czytając te doniesienia, odnosi się wrażenie, że dzięki interwencji prasy, a szczególnie niesławnego "Profilu", który jako pierwszy rzucił kalumnie na kardynała Groera, w seminarium wykryto aferę i doprowadzono do urlopowania lub podania się do dymisji wykładowców. Przeciętny czytelnik zadowoli się taką informacją i wyciągnie pożądane wnioski: "Gdyby prasa nie wykryła tego procederu, dalej by się działo w tym seminarium źle; dobrze, że prasa działa". Tymczasem sytuacja jest inna. Jeszcze 5 lipca 2004 r. biskup Krenn specjalnym dekretem wyznaczył nowego rektora dla swego diecezjalnego seminarium. Sam biskup wyraźnie zaznaczył, że nie ma żadnych podstaw do wysuwania oskarżeń ani wobec rektora, ani subrektora. Jednak zdecydował się na ten krok, ponieważ chciał - przewidując reakcję - ubiec ataki na seminarium.
Powróćmy na chwilę do informacji KAI: "Z komunikatu ogłoszonego 5 lipca przez biuro prasowe diecezji St. Pölten wynika, że zdaniem ks. Küchla zarzuty wobec niego są bezpodstawne i oświadczył, że skieruje sprawę na drogę sądową - czytamy w komunikacie. Podkreślił, że ustąpił ze swojej funkcji aby 'uspokoić napiętą sytuację', a kierowane wobec niego zarzuty są 'całkowicie bezpodstawne i absurdalne' i stanowią 'akt odwetu jednego z byłych seminarzystów'.
Ks. Küchl przyznał, że kilka tygodni wcześniej musieli zostać usunięci z seminarium dwaj seminarzyści, których 'z powodu silnych zaburzeń psychicznych', uznano za niezdolnych do stanu kapłańskiego. O sprawie stało się głośno, gdy jeden z tych niedoszłych seminarzystów w telewizyjnym programie 'Zeit im Bild' opowiedział ze swojego punktu widzenia o sytuacji panującej w seminarium".
Jak widać, KAI wspomina o wcześniejszym niż rozpoczęcie ataku prasowego działaniu władz diecezji. Dobre i to. Nie jest jednak ta agencja wolna od manipulowania opinią. Styl notatki jest taki, że trudno się zorientować, co dokładnie się działo i jaka była kolejność zdarzeń. Na dodatek użycie zwrotu: "Ks. Küchl przyznał, że kilka tygodni wcześniej musieli zostać usunięci z seminarium dwaj seminarzyści...", sugeruje jakoby ks. Küchl chciał ukryć prawdę. Słowo "przyznał" użyte w powyższym kontekście ma jednoznaczne brzmienie "przyznania się do winy" lub co najmniej do tego, że istnieją fakty, które chciałby ukryć.
Wróćmy jeszcze na chwilę do doniesień prasowych i agencyjnych: "Jak pisze 'Profil', wyjawienie skandalu stało się możliwe dzięki powstaniu 'szerokiego frontu wyższych i najwyższych duchownych diecezji St. Poelten'. Grupa ta ma wobec biskupa poważne zarzuty i dąży do pozbawienia go urzędu W austriackich mediach ten 68-letni biskup określany jest jako konserwatysta, skłócony ze znaczną częścią swych wiernych, ale jednoznacznie popierany przez Watykan" (onet.pl).
"68-letni Krenn jest od lat jednym z najbardziej kontrowersyjnych austriackich duchownych. Należy do skrajnie konserwatywnego skrzydła w Kościele, znany jest też z niewyparzonego języka, uporu i samowoli. Jego nonszalancja w obecnej aferze wzbudziła protesty także w kręgach świeckich" ("Gazeta Wyborcza").
"Konferencja Biskupów Austriackich zażądała natychmiastowego sprawdzenia sytuacji i wyciągnięcia wobec winnych surowych konsekwencji, poinformował 12 lipca dziennik 'Die Presse'" (KAI).
Powyższe cytaty bez cienia wątpliwości pokazują, że głównym celem ataku jest biskup Kurt Krenn. Zgodnie z modelowym schematem robiono wszystko, aby obwinić go o nieudolność i zarzucić mu tolerowanie seksualnych dewiacji. Jednak czujność rektora i subrektora seminarium pozwoliła "rozbić" ustalony schemat. Przy okazji warto zwrócić uwagę na pełne nienawiści i pogardy słownictwo w zacytowanym fragmencie z "Gazety Wyborczej".


Wyżyny manipulacji
Onet podaje za "Profilem", że księdza biskupa Krenna chce usunąć "szeroki front wyższych i najwyższych duchownych diecezji St. Poelten". To stwierdzenie warto przeanalizować, ponieważ jest majstersztykiem manipulacji. 
Otóż wyrażenie "wyższych i najwyższych duchownych diecezji St. Poelten" ma stworzyć pozory, że biskup Krenn wyczerpał cierpliwość swoich zwierzchników. Tylko że najwyższym hierarchą diecezji jest sam 
biskup Krenn! Pamiętajmy jednak, że informacje prasowe czytają ludzie w większości niezastanawiający się nad faktami i niekoniecznie obeznani ze stopniami hierarchii kościelnej.
Jeszcze "lepiej" podejmuje ten sa m temat "Wyborcza". Dla niej ksiądz biskup jest znany z "niewyparzonego języka, uporu i samowoli". Podawanie niewybrednych słów w stosunku do hierarchy, któremu należy się szacunek nawet od dziennikarzy "Wyborczej" zawsze udających 
zatroskanie o sprawy Kościoła, samo w sobie jest impertynencją. Ale dodanie do tego określenia "samowola" jest jakby delikatnym potwierdzeniem tego, że biskup jest nieposłuszny. Komu? Przecież on jest najwyższym zarządcą diecezji. Ale po co o tym mówić i 
przypominać o tym czytelnikom? Ciekawe, że Onet, dyskredytując księdza biskupa Krenna, stwierdził jednocześnie, że jest on "jednoznacznie popierany przez Watykan". Możemy się więc domyślać, komu jest nieposłuszny i wobec kogo "samowolny".
I na koniec KAI. Tu wyczuto lepiej sytuację i nie odważono się powiedzieć, że wyższe władze są niezadowolone. Bądź co bądź - dziennikarze KAI znają się na hierarchii kościelnej. Użyto jednak innego zwrotu: "Konferencja Biskupów 
Austriackich zażądała natychmiastowego sprawdzenia sytuacji i wyciągnięcia wobec winnych surowych konsekwencji". Znowu ma to stworzyć wrażenie, że jakieś wyższe władze (konferencja) muszą interweniować i naprawiać. Znowu zapomniano o tym, że 
biskup jest zarządcą diecezji i że tylko Papież ma prawo go rozliczyć. Jest to przykład trudno dostrzegalnego zatruwania atmosfery wokół księdza biskupa Krenna.

~Maria K. OPs, 2004-08-04 16:10





Odpowiedź listem elektroniczym