http://mazowsze.k-raj.com.pl/109424290393040.shtml

Rozpamiętywanie klęski - artykuł Stanisława Michalkiewicza Wysłane piątek, 3, września 
2004 przez Krzysztof Pawlak

1 września minęła 65. rocznica napaści Niemiec na Polskę. Przed 60 laty Naczelny Wódz armii polskiej, gen. Kazimierz Sosnkowski wydał rozkaz, skierowany do żołnierzy Armii Krajowej, którzy poprzedniego dnia zostali przez naszych sojuszników uznani za kombatantów i jeszcze nie wiedzieli, że będą kontynuować samotną walkę z Niemcami w Warszawie przez kolejne 33 dni. Rozkaz gen. Sosnkowskiego, a ściślej - pierwsze jego zdanie brzmiało tak: "Żołnierze Armii Krajowej! Pięć lat minęło odkąd Polska, wysłuchawszy zachęty rządu brytyjskiego i otrzymawszy jego gwarancję, stanęła do samotnej walki z potęgą niemiecką". Za to zdanie gen. Sosnkowski, na żądanie Anglików, został pozbawiony stanowiska Naczelnego Wodza. Nie miało to oczywiście najmniejszego znaczenia praktycznego, bo polski Wódz Naczelny nie dowodził żadnym polskim oddziałem, natomiast stanowiło znakomitą ilustrację stanu, do którego doprowadziła Polskę doktryna "współdecydowania o naszych sprawach", której prywislińskim p
ropagatorem jest pan dr Andrzej Olechowski, członek tzw. Komisji Trójstronnej, czyli mafii obejmującej swoimi ambicjami Europę, Stany Zjednoczone i Japonię. Można powiedzieć, że ta doktryna obrosła już bogatą tradycją, której wybitnym kontynuatorem jest prezydent Aleksander Kwaśniewski. 
Sprawia on wrażenie, jakby myślał, że przyjaźnienie się z kimkolwiek polega na płaszczeniu się przed nim. Czy to trening PRL-owski, czy jakieś predyspozycje genetyczne - to jest temat dla naturalisty, co to "klasyfikuje i nazywa glisty". Mniejsza z tym. Więc nasi ówcześni sojusznicy 
najwyraźniej tak bardzo zirytowali się przypomnieniem własnych deklaracji i gwarancji sprzed pięciu lat, że aż zadbali o zmianę na stanowisku Naczelnego Wodza sojuszniczych wojsk tubylczych. Trzeba ich zrozumieć; i tak mieli z Polakami same zgryzoty, bo trudno było przekonać ich, że powinni z entuzjazmem 
oddać ich sojusznikowi połowę własnego terytorium państwowego, którym w Teheranie opłacili przedłużenie przyjaźn
i.
Teraz, kiedy doktryna "współdecydowania" jest wyznawana nie tylko przez prezydenta Kwaśniewskiego, ale i dystansujących się niby od niego i boczących się nań pastuszków habilitowanych, próbujących przewodzić naszemu narodowi duchowo, warto zastanowić się nad treścią rozkazu gen. Sosnkowskiego, żeby zrozumieć, co właściwie stało się 1 września 1939 roku. Jak wiadomo, Niemcy żądały od Polski tzw. korytarza, czyli eksterytorialnego dostępu do Prus Wschodnich. Gwarancja angielska z kwietnia 1939 roku, na którą nabrał się min. Józef Beck, stanowiła "zachętę" do przeciwstawienia się żądaniom niemieckim. Anglicy, którzy po udzieleniu Polsce gwarancji enigmatycznej "pomocy" podjęli próbę przyciągnięcia do koalicji antyniemieckiej Sowietów, przeprowadzili z nimi rozmowy w lipcu 1939 r. Stalin, jak wiadomo, uzależnił przystąpienie do takiej koalicji od przekazania mu Polski w charakterze zapłaty z góry. Anglicy, widać ufając w onieprzytomnienie opinii polskiej brytyjską "gwarancją",
wracając z Moskwy, nawet zapytali rządu polskiego, czy nie przyjąłby propozycji Stalina. Stanowczą odmowę potraktowali ze zrozumieniem, mniej więcej tak, jak odwiedzający traktują śmiertelnie chorego pacjenta w szpitalu i czekali na rozwój wypadków. Ponieważ Stalin nie doczekał się całej Polski z ręki angielskiej, 23 sierpnia przyjął połowę Polski z ręki niemieckiej. To właśnie m.in. było przedmiotem podpisanego w tym dniu paktu Ribbentrop-Mołotow. Czy po 23 sierpnia można było jeszcze odwrócić bieg wydarzeń popychający Polskę do nieuchronnej klęski?
23 sierpnia było już wiadomo, że Niemcy i Związek Sowiecki zamierzają podzielić się Polską po uprzednim rozgromieniu naszych sił zbrojnych. Taki scenariusz był najgorszy, nawet z punktu widzenia tzw. ugodowców z okresu rozbiorowego. Ugodowcy mianowicie uważali, że najgorszym złem jest podział polskiego terytorium państowowego między trzy mocarstwa. W takiej sytuacji każda próba odzyskania niepodległości oznacza co najmniej ryzyko wojny od razu ze wszystkimi trzema. Wynik jest wiadomy z góry: klęska. Dlatego ugodowcy próbowali zainteresować jedno z rozbiorowych mocarstw, by wzięło sobie Polskę, ale CAŁĄ. Gdyby tak się stało, ewentualny ruch niepodległościowy miałby już tylko jednego przeciwnika, a nie trzech, a nie wykluczone, że mógłby liczyć na wsparcie dwóch pozostałych, jeśli zamierzaliby robić dywersję temu trzeciemu. Otóż dylemat, jaki zarysował się przed Polską pod koniec sierpnia 1939 roku sprowadzał się do następującego wyboru: albo nieprzytomnie trwać przy "gwaran
cji" angielskiej, której wartość została zdezawuowana pytaniem o stosunek do propozycji sowieckiej i w rezultacie przyjąć ryzyko scenariusza rozbiorowego, jaki zarysował się w następstwie paktu Ribbentrop-Mołotow, czy też podziękować uprzejmie Angielczykom za przyjaźń, jaką raczyli nas zaszczycić i zaakceptować propozycje niemieckie. Bierzcie Gdańsk i "korytarz" i wasalizujcie Polskę, ale CAŁĄ! Ciekawe, jak Niemcy przyjęliby taką ofertę, która w końcu przybliżała ich geograficznie o kilkaset kilometrów do Moskwy?
Wbrew pozorom, nie są to tylko bezpłodne gdybania, bo właśnie to zrobiła Polska 1 maja br. przystępując do Unii Europejskiej, która, w aspekcie politycznym, jest sposobem na rozciągnięcie wpływów niemieckich na obszar Europy Środkowej. Niemcy to państwo poważne, które potrafi cierpliwie czekać na okolicznosci sprzyjające ich planom, z których nigdy tak naprawdę nie rezygnują. Najlepszą tego ilustracją jest właśnie rozszerzenie Unii Europejskiej 1 maja br, całkowicie zgodne z celami wojennymi Cesarstwa Niemieckiego z roku 1916. Wygląda na to, że Polska 1 września 1939 roku przystąpiła do wojny z Niemcami zupełnie niepotrzebnie, bo utraciła miliony obywateli, doznała niepowetowanych szkód materialnych, a przede wszystkim duchowych, została przesunięta geograficznie i przeszła przez piekło niewoli sowieckiej po to, by zastosować się do planów Cesarskiego Sztabu Generalnego. W dodatku w zmienionych warunkach, bo w 1939 roku nie było ryzyka, że Niemcy mają w zanadrzu jakiś scen
ariusz rozbiorowy do spółki z Żydami. Dzisiaj takiej pewności nie ma. Jeśli już, to raczej odwrotnie.

Stanisław Michalkiewicz





Odpowiedź listem elektroniczym