http://info.onet.pl/1,15,11,7507488,22448906,1179971,0,forum.html

PRAWDA o Biesłanie? Czy Putin wydał rozkaz zabijania? - przeczytaj artykuł
W Domu Kultury "Dubrowka" zastrzelono wszystkich terrorystów, i tych, którzy się bronili, i tych uśpionych. Nie dowiemy się już jednak, kto, kiedy i 
dlaczego uzbroił szahidki nie w bomby, a w atrapy ładunków wybuchowych, o czym większość z nich nie wiedziała, do ostatka uparcie łącząc 
nieaktywne przewody. I dlaczego niektóre z nich miały przy sobie bilety powrotne do domu?

(C) AFP / KOROLKOV

KRYSTYNA KURCZAB-REDLICH

Wiosną tego roku, wieczorem, nad rzeką Assa w Inguszetii siedziała przy ognisku grupka dzieci. Przeleciały nad nią dwa rosyjskie śmigłowce wojskowe, zawróciły, spuściły bombę. Ognisko się dopalało, oświetlając trzy trupy i kilkoro ciężko rannych. Niedługo potem patrzyłam w oczy matki jednego z zabitych chłopców. Patrzyłam też w oczy matki, która pochowała 
trzech synów, kilkunastolatków, przy tym - dwóch porwanych przez żołnierzy, a potem porzuconych gdzieś przy drodze, z wypatroszonymi wnętrznościami. Widziałam dzieci bez oczu i bez dłoni, okaleczone przez zabawki zrzucane na Czeczenię z rosyjskich śmigłowców. Widziałam dziewczynkę z dziurą w czaszce, pod którą pulsuje przykryty przezroczystą błoną mózg. Widziałam 
inną, zupełnie sparaliżowaną przez odłamek bomby, który utkwił gdzieś w okolicach kręgosłupa. Rozmawiałam z piętnastoletnim świadkiem rozpruwania brzuchów dwóm żywym chłopcom czeczeńskim, których wnętrzności pijani żołnierze rzucali psom...

Te dzieci, gdy je kaleczono i zabijano, krzyczały zapewne głośniej niż dzieci ze szkoły nr 1 w Besłanie, ale miały mniej szczęścia: ich cierpienia to codzienność Czeczenii. Dzieci z Besłanu cierpią odświętnie, na oczach przyklejonego do telewizorów świata. Telewizor to 
święto terroru, jego konsekracja. A równocześnie - przekleństwo serwisów informacyjnych, które pożerają tylko świeże mięso, a wczorajsze nieszczęścia już ich nie interesują. I gdy jakiś konsekwentny dziennikarz będzie się upierać, że dramat 
Kosowa, Kabulu czy Groznego nie przestaje być dramatem tylko dlatego, że świeższe są nieszczęścia Bagdadu, usłyszy: może to i dramat, ale już nie temat.

Kto dziś nie umiera na ekranie, ten nie umiera wcale. Więc, by umieranie było dostrzeżone, trzeba samemu 
zabijać - ot i cała filozofia terroryzmu, choć w czeczeńskiej wersji bywa zawodna, bo nigdy nie wiadomo do 
końca, kto i po co zabija.

Był koniec sierpnia 2002 roku. Grozny. Upał. Czekamy na kogoś tam w rozgrzanej puszce samochodu. Nagle Musa, kierowca, pochyla się i szepce mi na ucho, choć nikogo w pobliżu nie ma: - Zmieniamy 
taktykę. Będziemy tak, jak Palestyńczycy, zabijać poprzez szahidów. Szykuje się duża akcja. W Moskwie. Zobaczysz. - Świat was znienawidzi, będzie wami pogardzał - 
mówię. - A co nam ten świat pomógł?! Milczy i ma gdzieś to, jak nas zabijają. Nie mamy już innego wyjścia...

Wtedy nie uwierzyłam, a przypomniałam sobie tę rozmowę, podnosząc z błota na Dubrowce muzułmański 
różaniec, taki jaki wisiał w aucie Musy...

Dlaczego Rosjanie zabijają Czeczenów, dlaczego Putin zaczął tę wojnę, dlaczego jej nie kończy, dlaczego Czeczeni zabijają Rosjan - pytania 
logiczne, odpowiedź mniej, bo mieszczą się w niej emocje niepasujące do władzy. Bo, czy nienawiść może być elementem strategii 
państwowej?

"Pierwszą wojnę czeczeńską" (1994 - 1996) zakończył generał Aleksander Lebiedź, zawierając w Chasawjurcie pokój z głównodowodzącym siłami czeczeńskimi Asłanem Maschadowem. I choć w maju 1997 roku prezydent Jelcyn zawarł z Maschadowem (którego w zwariowanych od radości zwycięstwa, powszechnych wyborach naród wybrał na prezydenta) pakt o pokoju, rosyjscy generałowie starannie przygotowywali odwet. Zamienienie sympatii, jaką świat żywił do tego niewielkiego, bohaterskiego narodu, na niechęć to jeden z głównych punktów tego planu. I oto jeszcze w 1996 r. tajemnicza ręka, która - jak się później okazało - należała do Czeczena, agenta FSB Adama Denijewa, gotuje śmierć sześciu lekarzom Czerwonego Krzyża... Inny kolaborant, Arbi Barajew, w dwa lata później obcina głowy czterem Anglikom i Nowozelandczykowi. Któż nie pamięta tych głów zatkniętych w śnieg? W model porywacza szybko wpasowali się czeczeńscy bandyci, porywając kogo popadło, najczęściej swoich bogatych ziomków, cudzoziem
ców na ogół zostawiając moskiewskim agentom.

Prysnął czar romantycznych, walczących o niepodległość rycerzy, ludzi honoru i gór. I o to chodziło. Zadanie zostało wykonane. Porwania należą już jednak do rzadkości. Te najgłośniejsze, jak choćby porwanie Ariana Erkla z organizacji Lekarze bez Granic, okazało się też akcją przeprowadzoną przez FSB, co zostało udowodnione...

Codzienność Czeczenii ostatnich lat nie wzrusza, bo jej nie oglądamy. Ludzie porywani z domów, torturowani, gwałceni, mordowani, rozrywani dynamitem nie trafiają na wizję ani w eter, bo Czeczenię szczelnie odizolowano od świata. Dziennikarz z 
kamerą wpuszczany jest tam od święta (np. na wybory) i pod ścisłą kontrolą. Zimą tego roku rosyjski oficer zażądał ode mnie skasowania sfilmowanej ulicy, bo "tu wszystko jest tajne". Cudem uniknęłam zabrania 
kamery, a nawet dużo większych nieprzyjemności. Największy sukces Putina w tej wojnie - to sukces propagandowy: Czeczen to albo ten, który uległ procesowi kremlowskiej "normalizacji", albo terrorysta. Bo zeszłowieczne porwania zastąpiono 
bardziej nowoczesnym nośnikiem nienawiści - terroryzmem.

Czeczeński terroryzm zaistniał dla świata we wrześniu 1999 roku, wraz z wylatującymi w powietrze domami i ówczesnym premierem Rosji Władimirem Putinem 
ścigającym Czeczenów nawet w wychodku. W komputerach pozostały daty i liczby ofiar, powtarzane przy każdym nowym dramacie. Pojawiające się przy nich 
wątpliwości znikają z pamięci, bo zamazują obraz.

Gdy i nazwa Besłan spadnie na dalsze miejsca w wiadomościach, zapomnimy o tym, że Rusłan Auszew (cieszący się ogromnym autorytetem były prezydent Inguszetii) nie zobaczył ani jednego Czeczena wśród terrorystów, choć pertraktował z nimi 
długo, uwalniając dużą grupę dzieci. Zobaczył Osetyjczyków i Rosjan, a nie Arabów i Murzyna, o których doniosły rosyjskie media. Umknie naszej uwadze, że Czeczeni odcięli się od nieznanej im (i komukolwiek), a przyznającej się do 
autorstwa dramatu w Besłanie organizacji Islamabulah, sugerującej związek z Al-Kaidą. - Robią z nas sklonowanego bin Ladena, jesteśmy więc bezradni - głosiły czeczeńskie centra informacyjne, komentując zdanie Putina o interwencji międzynarodowego 
terroryzmu.

Umknie uwadze większości nie tylko opublikowane przez Czeczenów zapewnienie, że człowiek o nazwisku Magomed Jewlojew i pseudonimie Magas, nazwany przez oficjalne źródła rosyjskie przywódcą atakujących szkołę terrorystów, w ogóle nie 
istnieje. I mało kto się dowie, że lekarzom szpitali w Besłanie FSB odebrało telefony komórkowe, by nie mogli przekazać na zewnątrz wiadomości o stanie i liczbie ofiar. A i dziennikarze - niezależni eksperci od Czeczenii: Andriej Babicki - zaaresztowany na 
moskiewskim lotnisku pod zarzutem wiezienia materiału wybuchowego - i Anna Politkowska - przytruta w samolocie lecącym na Kaukaz - znikną za obrazami nieszczęsnych dzieci ze szkoły nr 1. Zapomnimy i o tym, że terroryści wezwali na pośredników nieprzychylnych im 
obrońców praw człowieka (jak Kowaliow) czy polityków (jak Hakamada), ale generała FSB - prezydenta Inguszetii Zjazikowa, starego działacza komunistycznego - prezydenta Osetii Dzasochowa i związanego z FSB doktora Roszala...

Niebawem przestanie nas dziwić i zaskakująca życzliwość dla kamer, choć pamiętamy, że podczas szturmu na Dubrowce nie tylko z kamerą, ale i bez niej przebić się przez kordony wojska nie było można. Zapomnimy i o 
pytaniu Rosjan, dlaczego wtedy, gdy cały świat oglądał dramat przekazywany przez ich, rosyjskie telewizje, oni sami mieli na ekranach programy rozrywkowe. - Czy to był spektakl dla Zachodu? - pytają. I jakże to - na Kaukazie, gdzie w okolicach 
Czeczenii, a więc i w Osetii, co parę kilometrów tkwią posterunki wojskowe czy milicyjne, na których każdy kierowca, a często i pasażerowie okazują dokumenty, i gdzie sprawdzane są bagażniki - do szkoły przeniknęli 
bandyci z potężnymi bombami?

Prawda o tym dramacie - jak i o wszystkich innych aktach terrorystycznych związanych z Czeczenami - to łowienie czarnego kota w ciemnym pokoju. On gdzieś jest i mruga ślepiami, tylko spróbuj go złapać! Wysadzenie samolotów pasażerskich w przededniu narzuconych Czeczenom wyborów prezydenckich wydaje się bardziej "czeczeńskie", niż terror w szkole, bo łatwiejsze do przygotowania i logiczne czasowo, podobnie jak i dramat przy metrze Ryska (chociaż nikt tak naprawdę nie potwierdził czeczeńskiego autorstwa terrorystów). Zaś terror w szkole wydaje się odpowiedzią na trącące sympatią ponowne zainteresowanie świata Czeczenią. Kto ją przygotował? Dla każdego, kto zna Czeczenów, planowanie przez nich z zimną krwią mordowania dzieci to brednia. Dziecko to świętość: rzadko uderzy je ojciec, matka czasem ma prawo do klapsa. Ale... wojna zabija w ludziach człowieczeństwo, dlaczego więc akurat Czeczeni mają być wyjątkiem? Lecz jeśli to w ich chorych od nienawiści głowach zrodził się ten
najnikczemniejszy z terrorystycznych pomysłów, to dlaczego władze rosyjskie zakłamują tu wszystko - od przyczyny i momentu szturmu, po liczbę ofiar i narodowość bandytów?

A może i w tym przypadku, podobnie jak przy przerwanym spektaklu "Nord-Ost", splotły się plany złoczyńców obu nacji? W Domu Kultury "Dubrowka" zastrzelono wszystkich terrorystów, i tych, którzy się bronili, i tych uśpionych. Wszystkich - z wyjątkiem dwóch, którym udało się uciec. Jeden nazywał się Terkibajew (zginął w dziwnym wypadku drogowym), drugi Abu Bakar, obaj od dawna współpracowali z rosyjskimi służbami specjalnymi. Im przypisuje się zmianę pierwotnych planów terrorystów czeczeńskich: ich celem mieli być politycy w Dumie lub w Radzie Federacji (odpowiednik Senatu). Potem dopiero w roli zakładników pojawili się zwykli ludzie, widzowie spektaklu. Nie dowiemy się już jednak, kto, kiedy i dlaczego uzbroił szahidki nie w bomby, a w atrapy ładunków wybuchowych, o czym większość z nich nie wiedziała, do ostatka uparcie łącząc nieaktywne przewody. I dlaczego niektóre z nich miały przy sobie bilety powrotne do domu?

Podobnie i przy haśle "9 maja 2004 - śmierć Kadyrowa" komputery wyrzucą na ekran hasło: terroryści czeczeńscy. Ale co zrobić z zapewnieniami ochrony Kadyrowa, że "federałowie", czyli Rosjanie, ich na stadion 
nie dopuszczali, twierdząc, że sami najdokładniej sprawdzili każdy centymetr? Czy można lekką ręką odrzucić pogłoski, że z prezydentem Czeczenii rozprawili się rosyjscy generałowie, którym zapowiedział 
odebranie kontroli nad czeczeńską ropą obfitującą zyskami w milionach dolarów?

A sięgając dalej w przeszłość, do najważniejszych dla Czeczenów i Putina zdarzeń - wysadzania domów w Moskwie, Budionnowsku i Wołgodońsku - wątpliwości się mnożą. Załóżmy, że pięć lat temu rzeczywiście czeczeńscy 
terroryści postanowili podstępnie pozbawić życia śpiących spokojnie ludzi z dość biednych dzielnic. Pomińmy nawet ważne pytania - po co im to było i jak technicznie mogli to przygotować? Dlaczego jednak wszystkie procesy w tych sprawach toczyły się za drzwiami zamkniętymi, 
za drutem kolczastym łagrów (czyli kolonii karnych) na dalekiej prowincji? I dlaczego francuskiego filmu dokumentalnego o wysadzaniu domów nie wyemitował żaden rosyjski kanał telewizyjny, a rozprowadzanie kopii jest ścigane sądownie?

Dlaczego cały nakład książki "FSB wysadza Rosję" autorstwa byłego oficera z Łubianki został zlikwidowany? Dlaczego nie udało się powołać w Dumie specjalnej komisji śledczej w tej sprawie, a 
przewodniczącego społecznej komisji - Siergieja Juszenkowa - zastrzelono (ponoć niedługo po otrzymaniu przez niego od Basajewa dowodów udziału FSB w wysadzaniu domów)? Dlaczego b. pracownika FSB, adwokata Siergieja Triepaszkina, 
prowadzącego drobiazgowe śledztwo dotyczące wysadzenia domu przy ulicy Gurianowa w Moskwie, zaaresztowano pod zarzutem przewożenia broni, którą to broń - na oczach świadków - wsadzili mu do samochodu funkcjonariusze drogówki? 
A zaaresztowano go w przeddzień rozpoczęcia procesu w tej sprawie...

Z drugiej strony jednak - dlaczego odpowiedzialność za te wybuchy wzięli na siebie 
czeczeńscy komendanci polowi - Basajew i Chattab?

Każdy akt terrorystyczny poza Rosją wydaje się prosty i czysty w rysunku: fałsz oddziela się tam od prawdy wyraźnym słojem, jak od drewna zmurszała farba. Ale nie w Rosji. Tu okazuje się, że 
zrozpaczone kobiety, które często musiały patrzeć, jak torturowano ich mężów i braci, jak zabijano ich dzieci; kobiety, które wielokrotnie gwałcono - nierzadko są werbowane w szeregi szahidów przez 
ludzi powiązanych i z Basajewem, i z rosyjskim MSW. Dziennikarka Julia Juzik "rozpracowująca" drogi werbunku szahidek zapewniała mnie, że nazwiska werbujących są znane rosyjskim organom ścigania.

Jakie są po pięciu latach wojny na Kaukazie - Czeczenia, Rosja i świat?

W Czeczenii zabito około stu tysięcy ludzi; większość mężczyzn uczyniono (w czasie tortur) kalekami, a wszystkich, i kobiety, i dzieci, wpędzono w 
ciężką depresję nie tylko koszmarami wojny i bezustannym strachem, ale i koszmarem nędzy, bezrobocia oraz życia w ruinach. Na uchodźczą 
poniewierkę rzucono ponad trzysta tysięcy ludzi.

Rosję zubożono o miliardy dolarów idące na wojnę oraz trzynaście tysięcy poległych żołnierzy (w czasie trwającej 9 lat wojny w Afganistanie 
zginęło 15 tysięcy Rosjan). I napełniono ją strachem. A także straszliwą, rosnącą wzajemną nienawiścią.

Świat zmuszono do bezradnego asystowania cynizmowi jego politycznych liderów popierających ludobójstwo niewielkiego, hardego narodu. -




Odpowiedź listem elektroniczym