Anna Niewiadomska:

> Tak sobie mysle, na kanwie tych rozwazan, dlaczego to tak jest, ze tz.
> szeroka publicznosc gdy ma wybor to zawsze wybiera w  sztuce latwizne i
> kicz?

A ja tak sobie mysle, rowniez w kontekscie tego, co powiedzial
p. Tadeusz, ze czasami sztuki, podobnie jak wszystkiego innego,
trzeba sie po prostu uczyc. Najlepiej od malego. Jesli nie ma
sie zatem dostepu do tzw. kultury od najmlodszych lat, jesli
nie zostanie sie uwrazliwionym na to, co 'dobre' i 'piekne',
to i trudo pozniej mowic o wyrobionym koneserze i owym
oddzielajacym ziarno od plew, odbiorcy.

Prosze mnie zle nie zrozumiec - nie chodzi o snobizmy,
ale o elementarne zaznajamienie sie ze sztuka. Dlaczego
czytamy regularnie ksiazki? Bo sie tego nauczylismy, bo
nam to wpojono... Nie zawsze jednak wpajano nam
wiedze jak 'czytac' teatr czy jak 'sluchac' muzyki
powaznej...

A poniewaz nam tego nie wpojono, trudniej nam sie pewnie
pozniej samym uczyc abecadla sztuki...

Dlatego tak jak analfabeta oglada obrazki, tak i my sluchamy
tego, co latwe i ogladamy to, co nie wymaga pracy umyslowej -
bo tak jest prosciej i latwiej.

Prosciej przelknac bezplciowa szmire na ekranie TV, niz
zastanowic sie nad filmem np.Kieslowskiego, filmem, ktory
zyje swoim zyciem rowniez po wylaczeniu TV, ktory stawia pytania,
ktory szuka, ktory cos porusza, ktory budzi postrzeganie na
innym poziomie i w innym wymiarze...

Komu sie dzis chce myslec? :)) Komu sie chce i kogo stac na
poddawanie wlasnych dzieci takiej obrobce kulturalnej,
jak to bylo np. u Rosjan - balet, opera, muzyka ciagle na
swiatowym poziomie...

Kiedy porownuje sobie zajecia z naszej, polskiej szkoly
muzycznej z zajeciami szkoly muz. holenderskiej, to smiech
mnie ogarnia. Polska szkola, moze przeladowana zajeciami,
ale uczyla dzieci wielokierunkowego podejscia do muzyki.
Tu ogranicza sie wszystko do brzdakania pol godziny raz
w tygodniu na wybranym instrumencie. Kazde dodatkowe
zajecia typu solfez, rytmika, chor, orkiestra szkolna,
to nie tylko dodatkowy rachunek, ale i zdziwione
spojrzenia...

> I podobnie ludzie i instytucje z forsa?  Dlaczego dawni mecenasi popierali
> " wlasciwych" tworcow, a obecni zagrazaja sztuce? Ja mysle ze artystom
> trzeba dac wolna reke, pomagac tyle zeby nie chodzili glodni( ale tez nie
> za bardzo najedzeni, bo sadlo rzuca sie na rozum i talent) i niech tworza.

Mysle, ze i 'dawni' mecenasi nie zawsze popierali
wylacznie Mistrzow i ich Sztuke. Ale popierali i
to chyba bylo wazne. Trudno jednak chyba zyc bedac
zaleznym od kaprysu i widzimisie protektora, zwlaszcza,
gdy w gre wchodza rzeczy tak niematerialne i trudne
do zdefiniowania jak ludzkie gusta...

Mysle jednak, ze fakt, iz w artystow sporo inwestowalo
np. panstwo, na pewno dawalo im duze mozliwosci spelniania
sie w swoim zawodzie, czy powolaniu... I znowu pytanie-
czy panstwo jednak, a wlasciwie jego urzednicy moga byc
obiektywnymi mecenasami? Sa w stanie ochraniac tego, kogo
powinno sie ochraniac? Czy panstwo, jako instytucja oparta
na papierkach i ustawach ma szanse wylowic tych najbardziej
wartosciowych i dbac o ich rozwoj? Nie wiem...

> Inna sprawa to dlaczego wlasciwie latwizna ma byc negatywnym zjawiskiem.?
> Dla czlowieka ktory nie chodzi na sztuki powazne i artystyczne, a lubi na
> przyklad burleske czy kabaret samo wyjscie do teatru jest juz wydarzeniem
> kulturotworczym, bo moglby pic piwo przed telewizorem.

Zgoda. Calkowicie sie z toba zgadzam, ze nie wszyscy
musza klekac przed Malherem, czy Skriabinem. Wychodze
z zalozenia jednak, ze aby dojsc do musicalu, burleski
czy kabaretu, nalezy przejsc obrobke kulturalna, tak
jak przechodzi sie, nawet w szkolach czysto zawodowych,
przez liste obowiazujacych lektur. Wlasnie po to, aby
moc wybrac kabaret (dobry kabaret nigdy nie jest zly,
tak swoja droga :)), czy operetke, zamiast opery, na
przyklad...

> Ja bym tez nie narzekala na mecenasow. Jezeli popieraja kicze to dlatego ze
> my odbiorcy tak chetnie je odbieramy.

A dlaczego odbieramy? Bo nie mielismy
moze okazji przyzwyczaic sie do piekna
i sztuki...

Popatrz, jak szybko wtloczono nam w glowy, ze
najwazniejsze jest miejsce do mieszkania, a nie
samo mieszkanie... Cieszylismy sie, ze dawano
nam klatki w spalniach miejskich o powierzchni
45m2. Cieszylismy sie, ze mamy swoj kawalek podlogi
w szarym bunkrze, ktory nie roznil sie niczym od
100 innych szarych bunkrow na szarym osiedlu...

Do dzis mam awersje do takich mieszkan. Kiedy
zaproponowano mi chatynke na osiedlu, w ktorym
w grzecznym rzadku stal rzadek takich samych,
tym razem ceglano-czerwonych chatynek, z tymi
samymi oknami, tymi samymi drzwiami i tymi samymi
mini-ogrodkami, to wzielam nogi za pas... Balabym
sie, ze nieustannie wchodzilabym do cudzego
domu, gubiac sie w tej jednolitosci i monotonnosci...

I na tym koncze swoje 'estetyczne' wywody w
srodku szarego dnia, podobnego do tysiaca
innych, szarych dni w mojej Deszczowej Krainie :))

Dabrowka

Odpowiedź listem elektroniczym