O co walczy Lepper

1999-06-28 Thread Anonymous

Dla zainteresowanych rzeczywistymi dziesiejszymi problemami Polski
Ciekawy artykul na ten temat znalazlem pod
http://www.businessman.com.pl/

--
Marek Kowalewski
http://www.komarek.w.pl




Re: Pobozna Unia Europejska ?

1999-06-28 Thread Anonymous

On 24 Jun 99 at 19:31, Irek Zablocki wrote:

> Andrzej Szymoszek:
>
>
> 7F00,,> On 23 Jun 99 at 17:43, Irek Zablocki wrote:
>


   Itd, itp, color, param, param, color. Kolega Zablocki jest proszony
 o wyslanie tego w jakims ludzkim jezyku, moze byc nawet niemiecki.

   Andrzej Szymoszek



Zanussi o Kieslowskim

1999-06-28 Thread Anonymous

  Jubileusz 60-lecia urodzin to dobra okazja do wspomnien i podsumowan.
  Z tej okazji Krzysztof Zanussi udzielil obszernego wywiadu Magazynowi
  Gazety Wyborczej. Opisal w nim miedzy innymi perypetie ze swoim "Ro-
  kiem wschodzacego slonca", zgloszonym w 1984 roku do Oskara, ktorego
  Jaruzelski polecil osobiscie wycofac z oskarowych wyscigow, bo byla
  w tym filmie postac uchodzaca za karykature generala.

  Mnie jednak bardziej zainteresowal inny fragment wypowiedzi Zanussiego.
  Ponizej zalaczam interesujaca czesc wywiadu, dotyczaca zycia i twor-
  czosci Krzysztofa Kieslowskiego.

  Z Zanussim rozmawiali Katarzyna Bielas i Jacek Szczerba.


Izabella

 * * *

  Na czym polegal fenomen Krzysztofa Kieslowskiego nie do konca wia-
  domo. Krzysztof byl przez caly czas tym samym czlowiekiem, robil
  dobre filmy duzo wczesniej, nim go swiat zauwazyl, tyle ze przed-
  tem nikt by go nie nazywal fenomenem. Przedtem swiat po prostu nie
  mial do Krzysztofa przekonania, nie kupowano go. Festiwal w Cannes
  odrzucal po kolei jego filmy. Pamietam, jak mowiono nam, zebysmy
  dali sobie spokoj z przysylaniem filmow Kieslowskiego, bo on uzna-
  ny jest raz na zawsze za sprawdzonego tworce lokalnego. On to wszy-
  stko bardzo mocno przezywal.

  W roku 1987 zalamal sie wlasciwie system i nie bylo pieniedzy na
  dokonczenie "Dekalogu". Jako producent, z gotowym piatym i szostym
  odcinkiem, czyli tymi pozniej najglosniejszymi - "Krotkim filmem
  o zabijaniu" i "Krotkim filmem o milosci", jezdzilem po kolei do
  telewizji wloskiej, francuskiej, niemieckiej. Proponowalem im prawa
  za bardzo niewielkie pieniadze, byle zaplacili za tasme 35 mm na
  reszte.

  Mam na pismie odpowiedzi bardzo powaznych redaktorow, ktorzy prze-
  strzegaja mnie, zebym nie tracil swojej wiarygodnosci, proponujac
  im autora, o ktorym wiadomo, ze nie ma wyjscia poza swoj obszar
  etniczny. Takze tematu, ktory jest tak nie na czasie i jest tak
  dziwaczny, ze tylko w Polsce mogl sie zrodzic. Bo kogo obchodzi
  w tej chwili Dekalog ? Tak mi powiedziala katolicka redakcja "San
  Paulo Film", to samo uslyszalem w Niemczech - ze to jest zbyt
  ostentacyjne, religijne. Krzysztof jeszcze miedzynarodowo sie nie
  liczyl.

  Byl wdeptany w ziemie po "Bez konca", ktory to film ja bardzo
  wysoko cenie, chociaz rozumiem, ze musi trafic na okreslony typ
  wrazliwosci. Ale film zostal zniszczony w polskiej opinii publi-
  cznej, wysmiewano sie z Radziwilowicza krazacego po smierci wsrod
  zywych. To wszystko bylo tak przygnebiajace, ze Krzysztof byl na
  granicy rzucenia kina - zniechecony i zniesmaczony. I stanem wo-
  jennym, i szykanami, ktorych doswiadczal od wladzy.

  A szykany naprawde byly. Nie raz slyszelismy towarzysza Swirgonia,
  ktory z gory zapowiadal, ze prasa nie zostawi na Krzysztofie suchej
  nitki. Dotrzymywal slowa. Wtedy nikt z nas nie wierzyl w jakies
  szybkie zwyciestwo, nikt tez nie egzaltowal sie trwajacym oporem.
  Wszystko po prostu wygladalo beznadziejnie.

  I Krzysztof w tym momencie zrobil rzecz heroiczna - rzucil sie do
  pracy, utopil cala swoja rozterke w pracy. To bylo niezwykle.
  Trzeba miec straszna dyscypline i bardzo kochac kino, zeby powie-
  dziec sobie: "Nikt mnie nie chce, ale ja robie swoje". No i robil
  swoje. Skonczyl "Dekalog", ktory nagle okazal sie cudem.

  Nie pamietam, kto pierwszy wzial film, ktory z festiwali. Chyba
  w koncu Cannes, piata czesc, raczej bez przekonania. I nagle sie
  spodobalo. Okazalo sie, ze caly serial jest wspanialy, BBC poka-
  zalo go po raz pierwszy pozno wieczorem. Mial tak dobra ogladal-
  nosc, ze drugi raz dano mu lepszy czas antenowy. To sie normalnie
  nie zdarza. I zaczelo sie. Kraj po kraju zaczeli go kupowac i wsta-
  wiac w coraz lepsze programy. Wszyscy to ogladali w telewizji,
  przychodzili na cala noc do kina, by obejrzec dziesiec czesci naraz.
  [...]

  Krzysztof byl juz dojrzalym czlowiekiem. Ten sukces byl dla niego
  gorzki. Jego wczesniejszy o lata "Przypadek" byl rownie dobry jak
  ostatnie filmy, a moze nawet lepszy, w swoim czasie bardziej odkryw-
  czy. I co z tego ? Jeszcze wczesniejszy "Amator" tez byl bardzo
  dobrym i powaznym filmem. I znow, co z tego ?

  Krzysztof uwazal, ze ten sukces to zawracanie glowy. Nie mogl juz
  w swoj sukces uwierzyc. Ciagle powtarzal, ze nie jest zadnym swie-
  tnym filmowcem. Jesli byl geniuszem, to dlaczego nikt nie widzial
  tego wczesniej. Uwazal, ze ten caly halas wokol niego jest nic nie
  wart, ze sukces nic nie znaczy.

  Byl bardzo zbolaly. Mial poczucie, ze swiat jest glupi.

  Dzis mowi sie, ze nastepne stulecie bedzie powrotem do duchowosci,
  pewnie w niewyznaniowym charakterze, tzn. duchowosc tak, religia
  nie. Krzysztof, nie bedac blisko zwiazany z Kosciolem, a nawet w
  pewnym momencie lekko odtracony przez katolicka ortodoksje, swiet-
  nie sie czul, gdy uzywal jezyka, ktory dotykal tajemnicy, w ktory
  wpisany byl pewien rygoryzm moralny, ale jednoczesnie nie byl

Re: cola, lato

1999-06-28 Thread Anonymous

On 25 Jun 99 at 9:26, Irek Zablocki wrote:

> Czys Ty sie Szymoszku Andrzeju wody z Odry napil, ze takie
> brednie wypisujesz?! :-))

Nie, ja powaznie pisze. Najzupelniej. Wiesz, mam przewod
  pokarmowy z PCV, to...

> Ja od chemikow z prawdziwego zdarzenia
> slyszalem, ze cola i wodka to najgorsze, co moze byc.

No wiec sa wsrod nas rozne szkoly. To tak jak w medycynie,
  dawac antybiotyki albo nie dawac. Poza tym jestem fizykiem.

> Gdybys
> sie nie szczypal i posadzenia o "wspolne biesiadywanie" nie bal i
> z Kola sie raz dobrej wodki napil, pod zakusku - to rzeczy, jak
> powyzsze bys nie popelnial. ;-)

Pijalem. Tyle ze nie z Kola, predzej z Sasza. Ale on juz teraz
  Polak. Z Kazachstanu, no.

> Mnie od malenkosci w kunszcie
> rozprowadzania spirytusu szkolono i Dziadzio by mnie z domu
> precz wygnal, gdybym spirt z cola jakakolwiek mieszal.

Konserwatysta. A tu trza isc z postepem.


> Tak Ty sie
> opanuj i daj sobie na wstrzymanie i przestan po drutach takie
> herezje posylac. Swoim wychowynym na makdonaldach i koli
> studentom mozesz.

Dobra. Dawaj Ute do sluchawki. Halo, Uta, czesc. Sluchaj,
  co On sie tak do mnie dostawil z ta kola?

> Ot co! Czy Ty dereniowke probowal, a
> nalewke na dzikiej rozy, szypszyna inaczej zwana, ha?! A juz nie
> ma wyborniejszej, jak na owocach tarniny. O wisniowce nie
> wspomne, bo to w kazdym polskim domu mus.

Moja pani od polskiego w podstawowce mowila, ze w kazdym polskim
  domu "Pan Tadeusz" mus. A ja nie mialem. Wtedy jeszcze. Jak byl
  poploch, ze w bibliotece szkolnej zabraklo, to pani byla
  niewzruszona: "w kazdym polskim domu..." itp. Teraz porobilo sie
  tak, ze wiecej ludzi "czyta" niz czyta. Choc nie wiem, czy
  akurat wisniowke. A te ksiazki...Ladnie  wydane, fakt, ale
  same poradniki, jak zyc, jak kochac, jak sie do internetu
  podlaczyc. Na polkach osobno literatura piekna, osobno lektury
  szkolne, choc to tez literatura piekna. A lektury tez
  sa zastepywane przez takie wyciagi z nich, streszczenia,
  bryki...Cholera, nikt nic nie czyta. A coraz wiecej
  ludzi, i to nastolatkow, "czyta".

> Bij sie w piersi, lata i jesieni czekaj, tradycje podtrzymuj i pisz, jak
> wyszlo a najlepiej zapros, zebym sie sam przekonal.

Bije sie w piersi za propagowanie alkololizmu (czytaj: wodka
  z kola). Zaprosic zaprosze, ale trzeba najpierw do Polski
  przyjechac, do Wroclawia, czy tam do tej Twojej Pierdzielawy*)


> Irek

   Andrzej

  *) Pierdzielawa- dolnoslaskie Trojmiasto (Pieszyce, Dzierzoniow,
 Bielawa).



Dwuglos o wicepremierze

1999-06-28 Thread Malgorzata Zajac

Pewien ogolnopolski dziennik sarkastycznie demaskuje wicepremiera
rzadu RP Balcerowicza :

  Z robocza wizyta pojechal do Waszyngtonu - na konsultacje.
  Wyposazony we "wskazowki", po konsultacjach wrocil na
  Ojczyzny lono, aby dalej realizowac "samodzielna" polityke
  gospodarcza. Nieodrodny syn PRL-u, pojetny uczen Insty-
  tutu Podstawowych Problemow Marksizmu-Leninizmu przy
  KC PZPR. Grajac na stara nute mysli, ze nadaje jej nowe
  brzmienie ?

Odpowiada mu w drugim dzienniku ogolnopolskim sam jego naczelny
(tyle, ze pod pseudonimem) :

  Jak myslicie - kto to napisal? "Nasz Dziennik" Ojca Rydzyka?
  Posel Lopuszanski? Lepper? Switon?

  Otoz nie - to z pierwszej strony postkomunistycznej "Trybuny".
  Ten styl, ten jezyk, ta elegancja wywodu - ech, lza sie w oku
  kreci. Kiedys to straszenie Waszyngtonem i lustrowanie biografii
  brzmialo groznie i zwiastowalo represje. Dzis to juz tylko gro-
  teskowa brednia frustratow, ktorzy nie sa w stanie poslugiwac
  sie zwykla ludzka mowa. Ich z tego belkotu nie wyleczy ani
  papiez Jan Pawel II, ani prezydent Kwasniewski.

Ten drugi dziennik to oczywiscie "Gazeta Wyborcza".


Wybrala

Malgorzata



Re: Dwuglos o wicepremierze

1999-06-28 Thread Anonymous

Polska na pewno normalnieje, bo wiadomoscia dnia sa
wybory prezesa PZPN :-)
Nie, nie Dziurowicz, ale zostawie przyjemnosc naszemu
komentatorowi sportowemu.

Witold Owoc



Re: Lenin bez nogi

1999-06-28 Thread Anonymous

Nie bez kozery nalezaloby takze przypomniec mlodziezy o malowaniu rak
krwawego Felusia na czerwono. Mam oczywiscie na mysli pomniki w Warszawie i
w Katowicach. Tam tez nie znaleziono sprawcow-:
Wilhelm Glowacki
==

At 09:52 PM 6/26/99 , you wrote:
>Mlodziezy dodam, ze informacja o tym fakcie byla scisle
>strzezona tajemnica panstwowa. Czyli nie tak jak teraz,
>ze sa reportaze telewizyjne, radiowe i gazetowe o duzo
>mniejszych wybuchach. A wtedy nic. Byl zakaz cenzury i
>nie wolno bylo nic pisac.
>
>Witold Owoc
>



wydarzenia weekendowe

1999-06-28 Thread Andrzej Szymoszek

Podrozowalem w piatek przez zachodnia Polske. Do Rzepina,
  w te i z powrotem, z postojem w Zielonej Gorze.

Jak tak sie jedzie pociagiem przez Dolny Slask, a nastepnie
  Ziemie Lubuska, to co mozna robic? Mozna sluchac radia,
  takiego przenosnego, ze sluchawkami. I wtedy jest sie w tzw.
  ogniu wydarzen. Bo tez i gorace lato sie w piatek zapowiedzialo.
  "Lucznicy", pielegniarki,  biedaczysko z wybitym okiem,
  tu Miller z Kalinowskim chca wyborow, tam radomiacy Krzaklewskiego
  od "Zydow" wyzywaja. Wszystko to w dziennikach radiowych
  roznych stacji. W miare jak pociag sie przemieszcza, fala ucieka,
  trzeba szukac innej rozglosni, najdzielniej trzyma sie oczywiscie
  Radio Maryja. Raz nawet w ramach muzycznego przerywnika puscili
  wersje instrumentalna piosenki Rolling Stonesow "Ruby Tuesday",
  to jest malo ze tak powiem chrzescijanska piosenka, tekst opowiada
  wszak o "groupie", czyli panience na jedna noc dla rockmana,
  ale moze ta wersja instrumentalna, bez tekstu...Nie wiem, czy stali
  sluchacze wykaza czujnosc, Radio Maryja nie bylo specjalnie
  szczesliwe z powodu zeszlorocznego koncertu zespolu deklarujacego
  m.in. "Sympathy for the Devil"A tu jesli nie tekst Jaggera,
  to chociaz muzyka Richardsa tworzy nastroj pomiedzy jedna
  modlitwa a druga.

 "Sympathy for the Devil..." A co z ministrem Tomaszewskim?
  Tu ani o sympatii, ani o wspolczuciu nie moze byc mowy.
  Jego chlopaki wybili oko gumowa kula fotoreporterowi
  "Naszego Dziennika" podczas warszawskiej czwartkowej "zadymy"
  pracownikow zbrojeniowki, co oni nie wiedza, ze tym nie
  wolno po twarzach strzelac? Dzisiejsza "Wyborcza" przynosi
  informacje, ze odbyl sie pogrzeb mlodego mieszkanca
  Sosnowca, zakatowanego przez nadgorliwych policjantow. Ano,
  jaki kram, taki pan. "Pan", czyli minister od spraw wewnetrznych,
  Janusz Tomaszewski, szykowal sie tymczasem do obejrzenia
  wroclawskiej gali bokserskiej z udzialem m.in. Andrzeja
  Goloty (wygral, wygral), ostatecznie nie dotarl, tlumaczac
  sie nie jakimis tam problemami w podleglym mu resorcie, ale
  spodziewanym niedostatecznie wysokim poziomem sobotnich walk.
  Dlatego pan wicepremier pobyt na Dolnym Slasku ograniczyl do
  udzialu w zjezdzie struktur terenowych RS AWS, ktory
  odbywal sie na zamku Ksiaz.

 Jakis czas temu "Info radio" urzadzilo plebiscyt na "Dyzme
  Roku" wsrod polskich politykow. Wygral wlasnie premier Tomaszewski.
  Taki Dyzma zostaje wicepremierem po to, by sobie
  pozjazdowac w eleganckich wnetrzach wspanialego zamku, albo
  poogladac "prawdziwy" zawodowy boks. Wszedzie jako czlowiek
  z kategoria VIP. Jak siegniemy do powiesci Tadeusza Dolegi-
  Mostowicza, to stwierdzimy, iz "oryginal" wolal zapasy,
  tzw. wolnoamerykanke, i gromko zaprotestowal, gdy sedziowie
  ogladanej przez niego walki nie przyznali zwyciestwa Polakowi.
  "A gowno!"- krzyknal. Dyzma A.D. 98 nie dal sie sprowokowac,
  nie przyszedl, zreszta nie mialby okazji, bo tak Golota, jak
  i Przemyslaw Saleta szybko znokautowali przeciwnikow.

Na te wroclawskie imprezy bokserskie do Hali Ludowej obok
  ze tak powiem policjantow sciagaja "zlodzieje"- VIP-y
  innego rodzaju, nie tyle z Warszawy, ile spod Warszawy.
  Potrafil natomiast "znalezc sie" prezydent Wroclawia, senator
  Bogdan Zdrojewski, ktory w sobotni wieczor wybral premiere
  w naszym Teatrze Wspolczesnym. A byl do Hali zaproszony.

 Jeszcze inna impreza odbyla sie w piatek i sobote w Opolu:
  krajowy festiwal piosenki. Byly konkursy premier i debiutow
  oraz wystepy gwiazd. Obchodzono jubileusze zepolow: O.N.A.
  (piata rocznica czegos, co wczesniej nazywalo sie Kombi,
  a potem wzbogacilo  o mloda wokalistke Agnieszke Chylinska),
  Formacja Niezywych Schabuff (10-ta rocznica od wydania pierwszej
  plyty) i Perfect (20-ta rocznica, ale to budzi spory, tym bardziej
  ze w obecnym skladzie nie ma czlowieka ongis dla Perfectu
  najwazniejszego, ktory zespol zalozyl i byl jego liderem,
  Zbigniewa Holdysa). Najwiekszy aplauz zyskal sobie jednak
  Pawel Kukiz, brawurowy rockowy wokalista, niezwykle aktywny,
  najczesciej kojarzony z zespolem "Piersi", w Opolu przyjmowany
  szczegolnie goraco, bo stamtad pochodzi. Wzial sobie Kukiz
  do kompanii Dominike Kurdziel (taka grubaska, co ongis wygrala w
  Opolu koncert debiutow, a teraz gra na perkusji w talk- show
  Wojciecha Jagielskiego) oraz Shazze (gwiazda disco-polo, zewnetrznie
  podobna do Jolanty Kwasniewskiej). Szczegolnie ta ostatnia wzbudzila
  zainteresowanie, a to ze wzgledu na urode i zgrabna figure (troche
  sie chyba odchudzila), a takze pomruk sensacji: "disco-polo
  w Opolu, i to jeszcze z Kukizem". Ale disco-polo nie spiewala,
  tylko przeciwnie, twierdzila spiewajaco, iz najbardziej lubi
  rock'n'rolla. Powrot do korzeni? Swoisty hold oddany kulturze
  (nieco) wyzszej?

  Ach, jaki bogaty w wydarzenia byl ten pierwszy weekend
  prawdziwych wakacji.

  Andrzej Szymoszek


  PS W Zielonej Gorze polecam tanie jedzenie w barze mlecznym tuz
 

Filozofowanie o cenzurowaniu pornografii

1999-06-28 Thread Anonymous

Kiedys przed laty cenzura wprawiala w stan przygnebienia nie tylko
uczonych mezow, ale takze zwyklych smiertelnikow. Dzisiaj, kiedy
panuje moda na przemoc i pornografie w srodkach masowego prze-
kazu, w stan przygnebienia wprawia coponiektorych brak cenzury.
Znalazlam ciekawy material na ten temat, ktory warto przeczytac.

Oddajmy glos filozofom.

Na poczatek obszerne fragmenty przemowienia prof. Leszka Kolakow-
skiego wygloszonego na otwarcie 66. Swiatowego Kongresu PEN Clubu
w Warszawie [zrodlo - Gazeta Wyborcza, 19.06.1999 r.] :

  Moze sie wydac dziwne, ze pod koniec wieku, w ktorym zdarzy-
  lo sie tyle potwornych nieszczesc spowodowanych zniesieniem
  wolnosci obywatelskich, lacznie z wolnoscia slowa, w rozmaitych
  ustrojach, czy totalitarnych, czy po prostu despotycznych, slyszy
  sie coraz wiecej glosow, ktore domagaja sie przywrocenia cen-
  zury. Tym razem nie po to, zeby siac obowiazkowa ideologie
  polityczna lub tlumic opozycje, ale po to, zeby nas chronic przed
  szczegolnie zlosliwymi demonami naszych czasow, gloryfikacja
  przemocy i pornografia.[...]

  Skoro szkodliwe skutki przemocy i pornografii nie budza watpli-
  wosci, a kontrargumenty sa nieprzekonujace, czy mamy prawo
  domagac sie przywrocenia instytucji cenzury w cywilizowanym
  swiecie ?

  Niekoniecznie, i nie tylko z tego powodu, ze obowiazujace defi-
  nicje prawne sa tak trudne do ustalenia, ale przede wszystkim
  dlatego, ze juz teraz nie da sie prawie cenzury narzucic z przy-
  czyn technicznych, a niebawem bedzie to jeszcze trudniejsze.

  Mozna, do pewnego stopnia, poddac w jakims kraju cenzurze
  telewizje publiczna, co sie nawet robi, ale wobec gigantycznej
  sieci, jaka tworza setki kanalow telewizyjnych, ktore latwo od-
  bierac w kazdym prawie miejscu swiata, proby narzucenia za-
  sad moralnych w telewizji i Internecie wydaja sie po prostu bez-
  skuteczne. Byloby to jeszcze wykonalne, gdyby mozna bylo
  sprowadzic nasz swiat do poziomu despotycznych i barbarzyn-
  skich ustrojow, komunistycznych lub islamskich. Prawdopodo-
  bienstwo powrotu do takiego stanu rzeczy, ktory wymagalby
  unicestwienia niemal calej infrastruktury technologicznej, jest
  jednak niewielkie.[...]

  Tak, czy owak, trudno sobie wyobrazic, zeby wspolczesny
  swiat mogl sie zaopatrzyc w srodki techniczne umozliwiajace
  cenzure, ktora nie dopuszczalaby gloryfikacji przemocy ani
  pornografii, nie naruszajac jednoczesnie podstawowych wol-
  nosci obywatelskich. Nawet gdyby takie srodki byly dostepne,
  jest malo prawdopodobne, zeby ich zastosowanie zyskalo
  wystarczajace poparcie spoleczne, nie jest tez pewne, czy
  byloby bezpiecznie je zastosowac.

  Latwo dostrzec konflikt wartosci. Z jednej strony rzucaja sie
  w oczy szkody dla zdrowia umyslowego i moralnego mlodziezy
  i dzieci. Z drugiej strony mowi sie nam, ze kazdy ma prawo
  wyboru. Czy kazdy? Nie. Male dzieci nie maja zadnych praw
  z tego prostego powodu, ze trudno miec jakies prawa, nie
  mogac ich jeszcze zrozumiec. Relacje miedzy prawami i obo-
  wiazkami nie sa symetryczne.[...]

  Haslo "prawo wyboru", sformulowane bez zadnych ograniczen,
  jest absurdalne z powodow natury bardziej ogolnej. Mamy pra-
  wo wyboru jedynie w ramach ograniczen mianowanych przez
  prawo. Nie mam prawa wyboru we wszystkim. Trzeba tylko
  zadac sobie pytanie, czy takie prawo mozna uzasadnic.

  Byc moze, ale biorac pod uwage, ze nie mozna go narzucic
  z powodow technicznych, lepiej go nie wprowadzac  (moze
  warto jednak sprobowac zakazu prawnego dla szczegolnie
  odrazajacej formy pornografii, jaka jest pornografia z wyko-
  rzystaniem dzieci ? [...]

  Przeciw absurdom, fanatyzmom, klamliwym propagandom
  mamy tylko bron edukacji. Niestety, procesy w kulturze, ktore
  wydaja sie nam tak niebezpieczne, redukowanie naszych
  zainteresowan do tego, co sprawia, ze zycie jest zabawniej-
  sze i obfitsze w dobra konsumpcyjne, pogarda dla wartosci
  tradycyjnych, dla prawdy, dla bezinteresownej wiedzy, o ile
  nie powiekszaja one naszych bogactw i nie oferuja rozrywek
  - wszystko to podwaza te wlasnie systemy edukacyjne, ktore
  moglyby stanowic antidotum. Mamy wiec do czynienia z sa-
  monapedzajacym sie mechanizmem.

  Czy mozna wyobrazic sobie odwrot kultury w kierunku rewa-
  loryzacji, przywrocenia samego pojecia prawdy? Czy mozna
  uleczyc nasze spojrzenie na swiat, przywracajac mu jego
  dawna wrazliwosc?

  Mysle, ze to jest zawsze mozliwe, jezeli znajdzie sie dosc
  ludzi, ktorzy beda sie starali zachowac antyczne filary edu-
  kacji, umilowanie wiedzy dla niej samej, radosc z poznania
  dla poznania, radosc z matematyki, bo uczy nas ona, co to
  znaczy dowodzic, co sie zowie dowodzeniem jakiejs prawdy,
  bez pytania o jej praktyczne zastosowania, historie, bo po-
  przez naszych przodkow ukazuje nam nasza brzydote i na-
  sze piekno. Tak, mysle ze jest to mozliwe, zwazywszy na to,
  ze krytyka naszej cywilizacji ludycznej narasta i coraz wiecej
  widac niepokoju co do naszych przyszlych lo

Rabin i tradycja

1999-06-28 Thread Anonymous

Oto fragment artykulu Jacka Kuronia w sprawie wypowiedzi rabina Jos-
kowicza na spotkaniu z Janem Pawlem II [Gazeta Wyborcza 23.06.1999] :

  [...]
  Atak [na rabina Joskowicza - M.Z.] rozpoczely wladze Zwiazku
  Zydowskich Gmin Wyznaniowych ("Gazeta" z 12-13 czerwca):
  [...] Do tej wypowiedzi dolaczyl komentator "Gazety" Marek Bey-
  lin [...]

  Prawda, najglosniej zaatakowali zachowanie rabina Joskowicza
  czlonkowie prezydium Zwiazku Gmin Wyznaniowych Zydowskich.
  Rozumiem ich, choc trudno mi byc wobec ich zachowania wyro-
  zumialym. Oni sa mlodzi i w swiecki sposob wyksztalceni. Przede
  wszystkim zas wiedza z tysiacletnich dziejow Zydow w rozprosze-
  niu, ze jesli uraza sie uczucia religijne olbrzymiej wiekszosci oto-
  czenia, to trudno zyc i wychowywac dzieci w ojczyznie pobytu.
  Skoro jednak mlodzi nie moga, czy nie chca prosic, tym bardziej
  musi to zrobic za nich starzec.

  Oczywiste jest, ze jesli niektorych poboznych Zydow obraza obe-
  cnosc krzyza w naszej wspolnej przestrzenii sakralnej, to wszystko,
  co mowia i czynia w tej sprawie, obraza niektorych poboznych
  chrzescijan. I nie nalezy pytac, ile osob jest po ktorej stronie,
  bo przeciez wiemy, ze wartosci (sacrum) nie moga podlegac
  glosowaniu.

  Nawet jesli rabin Joskowicz - ktory w dzien po "postanowionym
  juz wczesniej zdjeciu go z funkcji" wyjechal do Jerozolimy - byl
  ostatnim Zydem tej formacji w Polsce, to i tak Auschwitz jest swie-
  tym miejscem dla wszystkich Zydow na swiecie, jak zreszta dla
  wszystkich Polakow. I nie tylko dla nich. Wlasnie na tym nara-
  stajacym w ostatnim stuleciu poczuciu jednosci dziejow ludzkich
  polega najwazniejsze wyzwanie wspolczesnosci. [...]

A ponizej istotna czesc komentarza pani Heleny Datner do artykulu Jacka
Kuronia [GW, 28.06.1999 r.] :

  [...]
  Twoj tekst, Jacku, nalezy do tekstow pieknych, bo najpiekniej
  i najodwazniej motywowanych: bierzesz w obrone przed opinia
  publiczna bezbronnego - w Twym mniemaniu - starca, "innego"
  (przez stroj, jezyk chocby) czlowieka, ktory jest w Twoich oczach
  obronca sprawy dla niego podstawowej, a w tym spoleczenstwie
  beznadziejnej. Czlowieka straszliwie samotnego, bo i przez swoich
  opuszczonego, a moze nawet zdradzonego... jedynego, ktory
  mial odwage powiedziec cos, co dawno juz powinno zostac po-
  wiedziane.

  Szanuje i rozumiem Twoje motywy, zaluje jednak bardzo, ze
  dales posluch jednej tylko stronie.

  Po pierwsze, rabin Joskowicz znalazl sie blisko Papieza tylko
  dlatego, ze mienil sie reprezentantem polskich Zydow. Otoz ta
  legitymacja dawno juz zostala mu odebrana, a nasza slabosc
  - slabosc Zwiazku Gmin Zydowskich - polega na tym, ze nie
  bylismy w stanie efektywnie podziekowac rabinowi Joskowiczowi,
  ktory z uporem nie chcial nas opuscic.

  Po drugie, i najwazniejsze - nie zawsze Zydzi krytykujacy innych
  Zydow robia to ze strachu przed spolecznymi konsekwencjami,
  bo sie boja, ze spoleczenstwo sie obrazi lub, co gorsza, ich
  pobije...

  Czasem Jacku, i Zydzi krytykuja innych Zydow, bo tak im dyktuja
  ich glebokie przekonania, wrazliwosc i wlasna koncepcja bycia
  Zydem. Konflikt z rabinem Joskowiczem nalezy do tej wlasnie
  kategorii. Znalam madrych chasydow. I to jest moja tradycja
  i historia. Takiej tradycji - w wydaniu rabina Joskowicza - nie chce.
  Ty, zdaje sie, tez z tradycji polskich wybierasz... Zechciej nie
  zarzucac nam z tego powodu tchorzostwa.

  Po trzecie, nie najwazniejsze: sprawa z Joskowiczem wszystkim
  przeslonila to, co sie dzialo na Umschlagplatzu (zadna gazeta nie
  zamiescila modlitwy Papieza). A szkoda.

  Po czwarte, bardzo wazne: rzeczywiscie, sprawa krzyza na zwiro-
  rowisku nie jest rozwiazana. Oswiadczenie prezydium Zwiazku
  Gmin mowilo o tym wyraznie.

Poland-L  zamiescila tresc papieskiej modlitwy na Umschlagplatzu.
Pani Datner sie myli. Nie jest tak zle. Modlitwe w calosci zamiescil tez
ogolnopolski dziennik "Zycie".


Malgorzata



Porozmawiac o depresji (c) - inni a moje pisanie

1999-06-28 Thread Anonymous

POROZMAWIAC O DEPRESJI

   (jak inni widzieli moje pisanie)



"Pisalas  prawdopodobnie po polsku,  a  wiec  personel  nie
mogl miec pojecia o tym, co piszesz. Czy interesowano sie tym?"

Widac  przewidzialam to pytanie, bo odpowiedzialam  juz  na
nie w "Krzywym zwierciadle":
:-)))

"No  i  jest  jeszcze  w  tym  specjalnym  korowodzie  typow
"Grafomanka   -   Kawoszka".  Baba  w  srednim   wieku,   dosyc
sympatyczna,  tylko  zapewne zbyt podekscytowana,  roztrzesiona
i do tego niesamowicie wscibska.
Paraduje  nerwowo korytarzami, kreci sie w te i z powrotem,
wprowadzajac w wypracowany lad i wysmienita organizacje kliniki
niepotrzebny zamet. Wszyscy juz sie smieja, ze gdy  przechodzi,
robi soba wiatr. Nieodlaczny papieros w gebie, wdzieczy sie lub
wykloca o kazdy dodatkowy lyk kawy, a poza tym gryzmoli  kartki
w  jakims tylko sobie znanym jezyku cale Boze dnie. I to jestem
ja.
Z  tym pisaniem jest smiesznie. To znaczy, inni smieja  sie
ze  mnie. Zreszta jak zwykle tutaj, bez specjalnej zenady. Jest
w  tym  bezsprzecznie  moja wina, gdyz juz  na  samym  poczatku
popelnilam w zwiazku z pisaniem strategiczny blad.
Samego faktu nie daloby sie ukryc, a zreszta dlaczego  niby
mialabym  sie  ukrywac.  Moglam  jednak  zatrzymac  dla  siebie
pamietnikowy   charakter  mojej  opowiesci.  Opowiesci,   ktora
dotyczy  nie  tylko  mnie,  ale i wszystkich  ludzi  stad.  Juz
niechby  dalej  mysleli, ze mam amanta w swoim  odleglym  kraju
i  do  niego  tak  wypisuje  teskne, czule  listy.  Chociaz  ja
i amant, tez cos.
Wszyscy  sa mocno zaintrygowani moim uporczywym bazgraniem.
Nie  daja  mi  spokoju  i z ironia dopytuja,  czy  jest  w  tej
historii mowa rowniez i o nich. W moje potwierdzenia oczywiscie
nie  wierza  i  nawet nie przypuszczaja, ze razem  ze  mna,  ze
wszystkim,  co  tu  przezywam, z koniecznosci,  przewijaja  sie
w   tych  wspomnieniach.  Zdziwiliby  sie  zapewne,  mogac  sie
faktycznie  na  tych  kartkach  odnalezc.  Niektorzy  na  pewno
zdolaliby  sie  tu  rozpoznac, mimo  ze  jest  to  tylko  mocno
nieporadne i subiektywne ich odbicie. Chyba zeby woleli udawac,
ze to wcale nie oni, ale to juz zupelnie inna sprawa.
Bo  lekarze  nie  tyle  sie  smieja,  co  raczej  tym  moim
pisaniem  frasuja,  jakby zbijalo ich  ono  z  pantalyku.  Cala
sprawe  traktuja  powaznie  i z duza rezerwa.  Bardzo  nieufnie
ipodejrzliwie   podchodza   do   tak   niewinnej   skadinad
dzialalnosci. Wesza, co sie moze za nia kryc.
Moze  zaczynaja  sie  obawiac, ze przypadek  jest  znacznie
powazniejszy, bardziej skomplikowany niz beztrosko diagnozowali
do tej pory. A jesli to cos zupelnie innego? Juz nie jakas tam,
byle  jaka  depresja,  ale  byc moze grozna  schizofrenia  wraz
z  neurastenicznym rozszczepieniem jazni? Symptom  jest  bardzo
znaczacy.  Saduja mnie wiec i myszkuja. Co bardziej  empiryczni
siegaja  nawet po te zapisane kartki, wslepiajac sie w nie  jak
kura  w  gnat.  Musza dac za wygrana, choc robia  to  stanowczo
niechetnie.  Dla  nich jest to tylko bezsensowny  szyfr  liter,
wiedza  jednak,  ze gdyby mogli rozgryzc takie  chore  wypisane
byle co, mieliby swoja diagnoze jasna jak slonce. A tu nic.
Mimo  wszystko, wyglada to im chyba jednak na schizofrenie.
Robia  nade  mna strasznie ponure miny.  Mieli tu  juz  roznych
"Napoleonow", "Chrystusow". Raz nawet byla "Tiereszkowa", a  ta
tutaj chce odgrywac role drugiej Sagan. Nawet psychiatrzy  moga
sie   juz   czuc   troche   zmeczeni  niekonczaca   sie   lista
paranoidalnych  postaci. Niech bedzie  do  kompletu  "Saganka",
diabli z nia.
Trzeba   jednak   taka   rozdwojona  baczniej   obserwowac.
Nalezaloby  takze zmienic cala psychoterapie, repertuar  lekow.
Czy aby nie jest za pozno? Sadzac po ilosci nabazgranych stron,
choroba  wyglada  na mocno juz zaawansowana, daleko  posunieta,
musiala poczynic w mozgu niebywale szkody. Dementia praecox jak
wol."





Magdalena Nawrocka
http://www.geocities.com/Paris/9627



Porozmawiac o depresji (a) - czy o niej mowic

1999-06-28 Thread Anonymous

POROZMAWIAC O DEPRESJI

(po co i do kogo o niej mowic)




"Jaki  postawilas sobie cel, piszac owa ksiazke, do kogo przede
wszystkim ja adresujesz?"

Pytasz,  jaki byl cel tego pisania. Wlasciwie, przynajmniej
z  poczatku, nie bylo zadnego celu, a jedynie jakis  wewnetrzny
przymus.  "Krzywe  zwierciadlo" napisalam  doslownie  na  zywo.
Powstalo   ono,  do  dzis  nie  rozumiem,  w  zaduchu   kliniki
psychiatrycznej w czasie mojego tam pobytu. Pamietam,  jak  nie
majac   nawet  papieru  do  pisania  (dwa  tygodnie  kompletnej
izolacji  od  otoczenia - kuracja snem), gryzmolilam  w  jakims
zapamietaniu i z absolutnym przeswiadczeniem, ze tylko to  moze
mnie  jeszcze uratowac moje obserwacje i odczucia  na  rozowych
karteluszkach  toaletowego papieru. Zebralo  sie  tych  chorych
gryzmolow przepastne pudlo i zdrowa juz glowa musiala je  tylko
troche  uporzadkowac,  uladzic, by  "Krzywe  zwierciadlo"  bylo
gotowe.  Chyba wlasnie dzieki tym wariackim warunkom, w  jakich
powstala,   ksiazka   niezle   oddaje   atmosfere   kliniki   i
autentycznosc tamtych przezyc.

W  swietnie zorganizowanej, prywatnej klinice, w jakiej sie
znalazlam  goraco  zachecano  do roznych  terapii  zajeciowych:
rzezba,  malarstwo,  basen,  gimnastyka.  Nic  mi  z  tego  nie
pasowalo. Jedyne, co umialam robic, pozostajac zreszta wciaz  w
samotnosci,  co  wtedy  bylo jeszcze bardzo  wazne,  to  pisac,
przelewac na papier wszystko, co przewijalo sie w mojej  chorej
glowie. Rozprawiac sie z sama soba, ale i natlokiem szokujacych
obserwacji  i  wrazen, ktore atakowaly mnie z zewnatrz  -  inni
pacjenci, personel, cala atmosfera prawdziwego "wariatkowa".

Te potrzebe pisania tak wspominam:

"Kontaktow  towarzyskich nie mam wiec zadnych,  czytac  nie
moge, obowiazuje mnie zakaz wizyt, nie zabralam radia ani  kart
do  ukladania  pasjansa.  Wisielcza beznadzieja.  Pozostaje  mi
tylko  jedno, co mnie jeszcze jakos wciaga, zajmuje i  jest  to
pisanie.  Chociaz i tu podobnie jak z lektura mam  dosyc  spore
trudnosci. Tworcza impotencja, jak nic.
Pisze  troche  w ciemno. Formulowanie mysli  przychodzi  mi
z  oporem, czesto sie gubie, powtarzam. Nie baczac na skladnie,
bazgrze  byle  co. Przelewam na cierpliwy papier po  prostu  to
wszystko,  co akurat przewija mi sie w glowie. Zadnej  obrobki,
nic.  Nie  mowiac  juz  zreszta o  ortografii  i  desperackich,
usilnych  staraniach,  aby chociaz mniej  wiecej  zmiescic  sie
w niklych liniach pokratkowanego papieru.
Tyle  tylko,  ze  mnie wlasciwie nic nie obchodzi,  czy  to
bedzie  odczytywalne,  czy nie. Mam w nosie  odbiorce,  chocbym
miala nim byc tylko ja sama. Po prostu czuje potrzebe, a raczej
jest  to  jakis  wewnetrzny przymus, aby dac  upust  skolatanym
myslom,  meczacemu klebowisku uczuc w jakiej  by  to  nie  bylo
formie. Musze je gdzies przekazac, przeslac, tak jakby z siebie
wypluc.  Dorazna wiwisekcja, amatorska psychoterapia na  wlasny
uzytek. Ktos powie - swoisty egzorcyzm i tez bedzie mial racje.
Wlasnie  jak  zlego ducha wypedzam tym pisaniem  czarne  mysli,
rozpraszam mroczne nastroje. To naprawde przynosi mi  ulge.  To
tak  jakby zwerbalizowanie pewnych przezyc, czy odczuc w jakims
sensie  je  unicestwialo, a w kazdym razie wyciszalo,  tlumilo.
Jak  gdyby te bolesne aktualne przezycia odsuwaly sie, oddalaly
sie  ode  mnie  w  dosc  smutna wprawdzie,  ale  juz  niegrozna
przeszlosc.  Podobnie  jak  w  gramatyce  zastosowanie  pewnych
regul,   uzycie  odpowiednich  koncowek  pozwala  forme   czasu
terazniejszego zmienic na tryb dokonany w czasie przeszlym.
Daj  Boze, aby spelnilo taka role to moje bazgranie.  Niech
dzieki  niemu  cala  smutna  terazniejszosc,  wszystko  to   co
doprowadzilo mnie pod drzwi tej kliniki rozwieje sie, przebrzmi
juz  wreszcie  jako  nieaktualna,  dokonana  przeszlosc.  Niech
stanie  sie  wspomnieniem,  dajac szanse  przyszlemu,  lepszemu
wreszcie  zyciu. I oby jak najpredzej, bo jestem  juz  u  kresu
sil."

Samo   wiec  pisanie  wyniknelo  z  czysto  egocentrycznych
pobudek.  Podzielenie sie z innymi tym bolesnym doswiadczeniem,
jakby mnie wyzwolilo i przynioslo niespodziewana ulge. Widac za
dlugo  zylam  w izolacji i w wewnetrznym zakleszczeniu,  duszac
sie jednoczesnie takim problemem, bedacym niemal tabu. I wiesz,
co  Ci powiem? Odkad przerwalam te bariere milczenia, nagle sie
okazalo,   ze   jest  niespodziewany  odzew.  Zewszad   zaczeli
manifestowac  sie rozni ludzie, ktorzy blizej lub dalej,  mocno
lub  tylko  posrednio maja lub mieli do czynienia  z  depresja,
przezyli  to samo lub wciaz borykaja sie jeszcze z ta  choroba,
zyjac  w przekonaniu, ze tylko im przytrafia sie ta druzgoczaca
niesprawiedliwosc.

A  jestem ja, i jest jeszcze wielu, ktorzy tylko po  prostu
nie  smia,  obawiaja  sie lub moze nawet  sie  wstydza  do  tej
choroby  przyznac.  I to by byli, zgodnie  z  moja  dzisiejsza,
zdrowa  juz na szczescie swiadomoscia, adresaci tego  przekazu.
Cos  w  tym stylu - popatrz n

Porozmawiac o depresji (b) - "wentyl"

1999-06-28 Thread Anonymous

POROZMAWIAC O DEPRESJI

  ("wentyl")




"Czy   nie   sadzisz,  ze  to  Twoje  pisanie  pomoglo   Ci   w
wyzdrowieniu?"

Chyba   masz   racje.  Kazda  choroba,  a  juz  szczegolnie
psychiczna,  rozwala czlowieka od srodka,  dusi  i  przygniata.
Konieczny  jest wentyl. Psychotropy lagodza napiecie,  niweluja
leki  -  wspomagaja reorganizacje zaburzonej osobowosci, jednak
cala   "brudna  robote"  wewnetrznych  porzadkow  musi  dokonac
wczesniej  czy  pozniej sam pacjent. A zeby tego  dokonac  musi
zaczac  "gadac". Ze soba samym, z psychoterapeuta,  z  sasiadem
wariatem,  z  milionami z podestu - niewazne, wazne  tylko,  by
wreszcie puscil farbe.:-)

I  tu  sie  rodzi  ekspresja -  jaka  by  nie  byla!  Poeta
wykrzyczy  sie  w  metaforach, w naladowanych emocja  myslowych
skrotach,  ten,  ktory  zlapie  za  pedzel  odmaluje   czarnego
nietoperza zionacego ogniem, z oszalalymi slepiami i  z  ogonem
zapetlonej  spirali, "rzezbiarz" uwali kupe i zatytuluje  swoje
dzielo  np. "ja" albo "swiat" - i to jest ta kwintesencja,  ten
psychiczny  zadzior,  ten  bol  wreszcie  jakos  tam  z  siebie
wypluty. Forma krzyczaca symbolami. Ten wentyl. Wentyl -  jakby
przyzwolenie na dialog, a wiec szansa na poczatek konca?

Rozmawialiscie  tu  niedawno o ekspresji ludzi  psychicznie
chorych.   Padlo   oskarzenie,  a   moze   tylko   argument   -
okropienstwo, brzydota. No tak, ale w tej brzydocie  tkwi  cala
obnazona  prawda. Prawda o chorobie i ludzkim cierpieniu.  Mnie
tez  dawano  wielokrotnie do zrozumienia, ze  moj  wizerunek  z
"Krzywego zwierciadla" nie jest wcale sliczniutki, ze moze  byc
wykorzystany przeciwko mnie. No pewnie, sliczniutki to ten  moj
autoportret   nie   jest,   bo  takim   byc   nie   moze.   Nie
najsliczniejsza jest grzaska, smierdzaca studnia.  Za  to  jest
prawdziwa.Nawetnie   mysle   sieprzedkimkolwiek
usprawiedliwiac, a tym bardziej wstydzic, ze mialam niefart, by
do tej studni wpasc.


"A  jak  teraz patrzysz na ten tekst, jakie obecnie ma  on  dla
Ciebie znaczenie?"

   Jesli   o  mnie  chodzi,  ten  tekst  pozostaje  jedynie
utrwalonym  zapisem. Pisanie spelnilo swa role wtedy,  gdy  sie
dokonywalo,   teraz  juz  dla  mnie  samej  nie  ma   wiekszego
znaczenia.  Tak  czy  inaczej  pamiec  tamtego  koszmaru   zbyt
bolesnie  i  gleboko  wdarla sie w  moja  psychike,  bym  mogla
kontynuowac  zycie, najspokojniej ignorujac cala te  okaleczona
przeszlosc.

Zignorowac  sie  nie. Pamietam, i dobrze, ze  pamietam.  Bo
nie   jest   to  -  wbrew  wszelkiej  logice  -  jedynie   zla,
czarnowrozbna,  destruktywna pamiec. Pamiec  tego,  co  mi  sie
przytrafilo  i  przez  co  juz w zyciu  przeszlam  okazala  sie
zupelnie  niespodziewanie moim madrym  przewodnikiem,  doradca,
akumulatorem i sojusznikiem. Moze trudno w to uwierzyc, ale tak
jest naprawde.

Nie  raz sie smieje, ze Belzebubowi, temu diablo zlosliwemu
bosowi  piekielnych mocy wykrecilam wcale niezly numer.  Zlapal
mnie  w  te  swoja studnie i po tylu latach musial  byc  butnie
pewny,  ze juz mu sie nigdy nie wykrece. A ja sie mimo wszystko
wywinelam.  Trzeba  bylo  zobaczyc jego  wsciekla,  zawiedziona
gebe.:-)  I  chyba z tej wscieklosci wlasnie dal  mi  poteznego
kopa  w  zadek  na  rozped.  Czesto mowie,  ze  w  moje  zdrowe
nareszcie zycie wyskoczylam jak wystrzelona z katapulty.

To  wrecz  nieprawdopodobne jak wiele w tak krotkim  czasie
osiagnelam.  Majac  czterdziesci  lat,  wszystko  zaczelam   od
poczatku, prawie od zera. Nauczylam sie francuskiego. Przez dwa
lata  z  desperacja  automobilowego  beztalencia  walczylam   z
tutejsza prefektura, by zdobyc francuskie prawo jazdy -  zdalam
za   siodmym   podejsciem!.  Zaliczylam  kilka  kursow,   kilka
przygotowawczych stazy, by uwienczyc je zdobyciem pracy w  moim
umilowanym   zawodzie.  Pracuje  we  wspaniale   zorganizowanym
podparyskim   osrodku   z   ludzmi   uposledzonymiumyslowo,
psychotykami, autystami. Praca jest moja pasja i  chyba  w  tym
wszystkim (poza dziecmi) moim najwiekszym zadoscuczynieniem.

Jestem dumna z siebie. Nareszcie! Nareszcie pozwalam  sobie
na  taka  wobec siebie samej dobra ocene. A nauczyla mnie  tego
depresja,  tego  i jeszcze jakze wielu rzeczy.  Przedtem  bylam
zbyt  samokrytyczna, wrecz samo sie biczujaca - wszystko  mialo
byc  (czytaj: musialo!) i we mnie, i w zyciu piekne, dobre,  co
tam,  doskonale,  doprowadzone nadzwyczajnym chocby  wysilkiem,
jak to nazywam - na zyle, niemal do perfekcji. A zycie nie chce
byc   wcale  ani  idealne,  ani  ze  wszystkim  cacusne,  totez
perfekcjonisci jak i wszyscy ze zbyt duzymi oczekiwaniami  przy
jednoczesnie  zbyt sztywnych kryteriach oceny  pierwsi  dostaja
zyciowego kopa i pekaja najlatwiej.

Depresja to twarda szkola zycia, tak o niej powiem.  Troche
sie  jej  podlizuje, aby juz tylko zostawila mnie w spokoju,:-)
ale  i  faktycznie  tak  tez mysle. Pewnie,  ze  nachodza  mnie
niekiedy  niepotrzebne mysli typu jak w

Porozmawiac o depresji (e) - poczucie winy

1999-06-28 Thread Anonymous

POROZMAWIAC O DEPRESJI

   (wlasna odpowiedzialnosc a poczucie winy)




"Jak  sie ma do procesu zdrowienia z depresji poczucie  wlasnej
odpowiedzialnosci za swoja chorobe, a wiec poczucie winy?"

Nie  wolno utozsamiac tych dwoch pojec. Odpowiedzialnosc  -
byc  moze  tak - jest potrzebna i wazna, wina - na  pewno  nie!
Wina  chorobliwa,  wina neurasteniczna nie wyzwala  z  choroby,
lecz  w  nia  pograza. W depresji poczucie winy jest przesadne,
nieproporcjonalne i te przesadnosc, nieproporcjonalnosc  trzeba
radykalnie usunac. Jak przegnilego, jatrzacego guza.  Tak  wiec
odpowiedzialnosc i wina sa to wedlug mnie dwa aspekty  zupelnie
rozbiezne, choc oba maja w depresji swoj niebagatelny wydzwiek.

Odpowiedzialnosc  rozumiana  jako  samoswiadomosc,  czynny,
aktywny  proces  w kontrolowaniu, korygowaniu swej  osobowosci.
Fajna  sprawa  takie  wewnetrzne "cugle" i  kazdy  chcialby  je
pewnie  miec. Jedno jest jednak bezsprzeczne - wypuscil  je  ze
swych  rak czlowiek chory. Moment poczucia odpowiedzialnosci  i
wiara  w mozliwosc kierowania wlasnym zyciem przychodzi DOPIERO
w  momencie  zdrowienia, przedtem mialo sie jedynie  chaotyczne
przeswiadczenie, ze wszystko wymyka sie spod naszej kontroli.

Nie  ma  uzdrowienia  bez  przezwyciezenia  poczucia  winy.
Wedlug   mnie   poczucie  winy  jest  najciezszym   brzemieniem
depresji.  Wspolniczka i sprawczyni jednoczesnie!  Dopoki  bede
przekonany, ze to, co mi sie przytrafia jest ZASLUZONA kara  za
moja  moralna  slabosc,  jakie by tam  nie  byly  przewinienia,
duchowe  czy realne "grzechy", nie rusze nawet palcem w  bucie,
by  sie  usprawiedliwiac,  bronic, przeciwstawiac.  Czlowiek  w
depresji to czlowiek z chorobliwa wprost wrazliwoscia  -  jesli
zawinilem,  MUSZE ZAPLACIC. Wiec placi. Placi ulegloscia  wobec
choroby, swoim moralnym, tym "zasluzonym" bolem. Sam przed soba
zatrzaskuje  mozliwosc wyjscia z pulapki. W  jego  pojeciu,  to
przeciez zadna pulapka, a jedynie konsekwencja i okupienie win.


"Wiara  czlowieka, a jego szansa na wyjscie z  depresji  -  jak
Pani widzi ten problem?"

Wiara  czlowieka to bardzo intymna sprawa  kazdego  z  nas,
swiadomie  sie  nad  tym  nie  rozwodze.  Mysle,  ze  na  pewno
czlowiekowi gleboko wierzacemu znacznie latwiej dojsc ze  swoja
psychika  do  ladu. Jednak wydaje mi sie, ze i ateiste  stac  w
psychicznym bolu i na swoisty rachunek sumienia, i przemyslenie
swoich pomylek. Czy sie ze mna Pan zgodzi?


"Czy  dokonal sie u Pani proces duchowego poszukiwania? W jakim
stopniu  to, co Pania spotkalo bylo zalezne od Pani  i  wskutek
czego odeszlo?"

Zapewniam Pana, ze ten proces duchowych poszukiwan  dokonal
sie we mnie i tylko dzieki temu moge dzis rozmawiac z Panem  na
ten  trudny  temat.:) Jestem jednak przekonana, ze  bez  pomocy
medycyny nie byloby mnie najpewniej na te poszukiwania stac.

Czy  depresja byla ode mnie zalezna? W jakims  sensie  tak.
Bylo wiele uwarunkowan: takie, a nie inne dziecinstwo, takie, a
nie inne wychowanie, wpojone wartosci przy pozniejszym duchowym
zagubieniu,   mala  odpornosc  psychiczna,  zbyt   niski   prog
wrazliwosci,  itp. To wszystko mnie dotyczy, czy mialam  jednak
faktycznie na to wszystko jakis znaczacy wplyw?

A  dlaczego  odeszla? Bo nauczyla mnie juz wszystkiego,  co
mogla.   Ze   zycie  ludzkie  jest  jedyne,  niepowtarzalne   -
niewypowiedzianie cenne, i chociaz bywa niekiedy bardzo, bardzo
trudne, mimo wszystko jakze warto zyc.:-)))




Magdalena Nawrocka
http://www.geocities.com/Paris/9627



Porozmawiac o depresji (d) - dlaczego akurat ja

1999-06-28 Thread Anonymous

POROZMAWIAC O DEPRESJI

 (dlaczego akurat ja?)



"Co  bylo powodem twojej depresji? Slyszalem miedzy  innymi
o   takiej  przyczynie  jak  nieakceptowanie  czegos  w  swoich
uczuciach.  Im  bardziej sie to cos tlumi, tym  wieksza  pustka
powstaje. Co myslisz o takich mechanizmach:
 - agresja do osob bliskich, poczucie wstydu, bezradnosc;
 - pragnienia niezgodne z przyswojonymi standardami;
 - utrata celu w zyciu;
Magdo,  co  mozesz  powiedziec  o  swojej  depresji,  majac
powyzsze punkty na uwadze?"

Agresje  do  osob  bliskich, poczucie wstydu  wynikajace  z
poczucia   winy  i  bezradnosc  widze  bardziej  jako   skutek,
konsekwencje, przejaw choroby, a nie jej przyczynowe podloze.

"Cel",  to  za slabo powiedziane, jest to bardziej  pojecie
dotyczace   konkretnych  zamierzen,  sposobu  na  zycie,   jego
realizacji.  Depresja w swojej destrukcji idzie niewspolmiernie
dalej  -  ona  odbiera sens zyciu! Zyjesz, a raczej wegetujesz,
przestajac   rozumiec,  czemu  twoje  zycie  ma  sluzyc.   Mnie
rozlozyla  smierc  dziecka przy porodzie  w  trzy  tygodnie  po
przyjezdzie  do Francji. Totalny szok, zwatpienie we  wszystko,
powazne zachwianie zbyt watlej zapewne wiary.

Jednak  logika  Opatrznosci jest mimo wszystko  niezbadana.
Po  osmiu latach zmarl nagle na brutalny zawal serca w wieku 34
lat  moj  mlodszy i bardzo kochany przeze mnie brat. I bylo  to
jak  uderzenie o najglebsze i najczarniejsze dno. Znow caly moj
swiat  stanal  na glowie, przewartosciowalo sie  wszystko,  raz
jeszcze  zostalam brutalnie skonfrontowana z problemem zycia  i
smierci.  Zrozumialam  wtedy, ze ja mimo  wszystko  mam  wybor:
wegetowac  czy  zyc.  Byc moze wlasnie wtedy,  w  tej  kolejnej
bolesnej  konfrontacji z bezlitosna, bezwzgledna, nieodwracalna
smiercia  obudzila  sie we mnie wola zycia?  Od  smierci  brata
zaczelam wychodzic z depresji.

"Co  wiesz  o  depresji, jej mechanizmach? Czy leczacy  cie
psychiatrzy  i  psychoterapeuci odkryli przed toba  "podszewke"
tej  choroby? A moze to wcale nie byla depresja tylko tzw.  bol
emigranta?"

I   czego  Ty  mnie  meczysz?!  ;-(  Ja  dzis  moge   tylko
opowiedziec jak ten stan chorobowy przezywalam, czyli  tylko  o
subiektywnie  odbieranych symptomach. Natomiast  sama  diagnoze
choroby   stawiali  zgodnie  liczni  francuscy  psychiatrzy   -
depresja melancholiczna! Co to za licho i skad sie bierze,  nie
wiem  i nie potrafilam tego wydobyc od borykajacych sie z  moja
psychika lekarzy. Podejrzewam, ze dzisiejsza medycyna nie  jest
jeszcze zbyt mocna w ustaleniu przyczynowosci pewnych chorob, w
tym depresji.

Nigdy  nie  bylo  tej choroby u nikogo nawet  z  najdalszej
mojej  rodziny  (kluczowe pytanie kazdego medycznego  wywiadu),
dziecinstwo mialam biedne, ale jesli juz nie szczesliwe, to  na
pewno  normalne, mlodosc troche mniej normalna, bo  w  realiach
"socjalistycznej  paranoi",  ale  przeciez  taka  jak  wszyscy.
Dlaczego  akurat mnie to swinstwo gruchnelo, by mi  odebrac  ze
zdrowego zycia cale dziesiec lat?! Nie wiem. Bylam zbyt  slaba,
zbyt  wrazliwa, zbyt wymagajaca w stosunku do siebie  i  zycia?
Emigracja,  strata dziecka - ten szok odebralam  jako  osobista
kleske,  moj  "perfekcjonizm"  nie  mogl  jej  strawic.  Zawsze
aktywna,  walczaca z przeciwnosciami wobec tak  nieodwracalnego
zyciowego niepowodzenia rozsypalam sie w drebiezgi.

Nie  wiem,  dlaczego zachorowalam ani nie wiem,  za  sprawa
czego   ostatecznie  z  tej  choroby  wyszlam.  Widzialam   tez
niepomierne   zdziwienie  na  gebach   lekarzy   -   tyle   ich
najrozniejszych staran bez skutku, a nagle zaczynam windowac ku
zdrowiu,  nie ogladajac sie na nic. Jakby sie cos odkleszczylo.
Tylko co?...

"Stereotypowo patrzac na twoja chorobe, widzialbym to  tak:
gdy  ktos ma depresje w wieku okolo 40 lat, to jaskrawo  wylazi
kontrast miedzy ambitnymi marzeniami a wynikiem bilansu  zycia,
jaki  robi  sie  w tym czasie. Gdy bilans polowy  zycia  wypada
negatywnie  w porownaniu z wysrubowanymi i perfekcjonistycznymi
oczekiwaniami,  depresja  jest  prawdopodobna.  Zwlaszcza,  gdy
poczucie wlasnej wartosci opiera sie na swoich osiagnieciach."

Male  sprostowanie.  Gdy zapadlam na  depresje,  mialam  31
lat, gdy z niej wyszlam skonczona czterdziestke. Ale i ten wiek
mozna uznac za prog dojrzalego zycia. Mialam juz piecioletniego
synka,  marzylam o drugim dziecku (od dziecinstwa  powtarzalam,
ze  chcialabym  miec siedmioro dzieci!). Bilans  na  pewno  byl
ujemny,  gdyz bez tego nie podjelabym decyzji o emigracji.  Ale
to  jeszcze  byla  walka,  walka desperacka  jak  nigdy  dotad.
Kosztem  ogromnego poswiecenia (rozstanie z rodzina, do  ktorej
bylam  bardzo  przywiazana; o nostalgii jeszcze wtedy  nic  nie
wiedzialam), postanowilam znalezc lepszy, "normalniejszy" swiat
dla dwojga moich dzieci.

"Czy  powiedzialabys  o sobie, gdy  mialas  np.  35  lat  -
zasluguje na milosc, za to tylko, ze jestem?"

Tu  trafiles  w  dzies

Re: Porozmawiac o depresji (c) - inni a moje pisanie

1999-06-28 Thread Anonymous

I dostaje depresji, przes naciskanie DELETEile jeszcze tych odcinkow
a,b,c,d,e.
Pgodnie
Seweryn



Porozmawiac o depresji (f) - wpasc do czarnej dziury

1999-06-28 Thread Anonymous

POROZMAWIAC O DEPRESJI

   (wpasc i wyjsc z czarnej dziury)



"Poczatek choroby. To jest bardzo interesujacy moment.  Jak
do tego doszlo, ze wypuscila Pani z rak te, jak je Pani nazywa,
wewnetrzne cugle?"

Trzy  tygodnie po przyjezdzie do Francji stracilam  z  winy
niedopatrzenia  lekarzy  dziecko przy porodzie.  Mowie  na  ten
temat   troche   wiecej   w   felietonie   "Trudne   poczatki".
Autobiograficznym  zapisem  mojej emigracji  jest  ksiazka  "Po
drugiej stronie teczy".

"Co  przychodzi  najpierw - zdrowienie, a za  nim  poczucie
odpowiedzialnosci,  czy  raczej  -  wziecie  odpowiedzialnosci,
czego rezultatem jest zdrowienie?"

OdpowiadamPanu   oczywiscie   jako   bylapacjentka.
Nieskutecznie leczono mnie przez tyle dlugich lat, nieskuteczne
byly  wszelkie  proby,  wysilki  z  mojej  strony,  by  przejac
kontrole  nad  wlasnym  zyciem.  Jestem  osoba  myslaca,  dosyc
inteligentna, o psychice ludzkiej mialam niejakie pojecie,  czy
Pan nie wierzy, ze w tak przeciagajacej sie chorobie usilowalam
zrobic  wszystko ze swojej strony, by sobie pomoc? Wszystko  na
marne!  Dopiero, gdy poczulam sie ogolnie lepiej: poprawa  snu,
powrocenie apetytu, wyciszenie wewnetrzne, stalam sie zdolna do
refleksji, wyciagniecia nieodpartych wnioskow, do konstruowania
zarysu   przyszlego   zycia.  Nie  byl  to   oczywiscie   zaden
jednorazowy magiczny pstryk, byl to zaledwie poczatek  dalszych
wnikliwych poszukiwan i jeszcze brdzo dlugiej drogi.

"Dlaczego  uwaza Pani poczucie winy jako cos bardzo  zlego,
jako  wspolwinowajce  depresji? Poczucie  winy  jest  naturalna
reakcja, jesli zrobilo sie cos niedobrego, prowadzi do  pokuty.
Czlowiek  zaluje, czasem stara sie zadoscuczynic  tym,  ktorych
skrzywdzil,   jesli   jest  to  mozliwe  -  to   oczyszczajacy,
korygujacy mechanizm?"

Ale  mowimy o depresji - chorobie! Co innego poczucie  winy
i  chec  zadoscuczynienia u zdrowego psychicznie  czlowieka,  a
zupelnie  inaczej  to wyglada, gdy czlowiek  zyje  pod  znakiem
wyolbrzymien, samobiczowania sie, wypaczen. Czlowiek chory jest
przekonany,  ze  zrobil i wciaz robi wiele  zlego.  Zaluje  tak
goraco,   ze   juz   chyba   bardziej   nie   mozna.   Chcialby
zadoscuczynic,  chocby  cena  zrezygnowania  z  wlasnego  zycia
(mysli samobojcze). I jest to jak walenie glowa w mur -  co  by
nie  zrobil, wszystko na nic, a nawet jest jeszcze  gorzej  niz
bylo.  Bo  prawda  jest  taka - dopoki  on  jest  zdesperowany,
zrozpaczony, nieszczesliwy, bedzie unieszczesliwial  wszystkich
wokol.  Mowi  Pan  o  pokucie. Depresja jest  chyba  najciezsza
pokuta,  jaka  sam czlowiek moze sobie zadac. To  bol  moralny.
Bol, ktory tak trudno usmierzyc.

"Czy Pani jest ateistka?"

Nie! :-)

"Pomogla  Pani  medycyna.  Czy  ma  Pani  na  mysli   pomoc
farmakologiczna czy psychoterapie?"

To  jest ciekawe, bo sama do dzisiaj nie jestem co do  tego
pewna.   Bylam  poddana  jednemu  i  drugiemu.  Na  psychotropy
wykazywalam wprost niebywala, niezrozumiala odpornosc. Musi byc
cos  dziwnego  w  moim metabolizmie, bo kilkakrotnie  nawet  po
operacji chirurgicznej ku ogromnemu zdziwieniu lekarzy wybudzam
sie  z  narkozy  natychmiast i tak skutecznie,  ze  o  wlasnych
silach  wstaje z operacyjnego stolu. Narkozie poddanna bylam  w
moim zyciu pieciokrotnie i za kazdym razem jest to samo. Kiedys
po  operacji  guza  w piersi w pietnascie minut  po  wybudzeniu
opuscilam pooperacyjny pokoj, by z podlaczona kroplowka zjechac
winda  z  czwartego  pietra  do  przyszpitalnego  ogrodu...  na
papierosa!  Nie  musze  mowic,  co  to  byla  za  panika  wsrod
personelu. :-)

Jest  cos  w  moim  organizmie, co  toleruje  albo  i  moze
odrzuca  srodki farmaceutyczne, pewnie stad tak  dlugo  nic  na
mnie  nie  dzialalo.  Poddano mnie terapii  snem.  Po  konskich
dawkach,  jakie mi podano mialam spac przez tydzien  non  stop.
Nie  spalam nawet w nocy. Kiedys jeden chinski lekarz -  madry,
brodaty  i w kimonie - gdy tylko mnie zobaczyl w poczekalni,  z
miejsca  mi  powiedzial, co mnie do niego przyprowadza  (smierc
brata)   i   jaki  jest  moj  problem  (wielodniowa   calkowita
bezsennosc).  Probowal mnie poddac hipnozie, potem  stwierdzil,
ze  jeszcze nigdy nie widzial kogos, kto by sie przed  nia  tak
bronil.  W  sumie  mnie  uspil,  przepisal  jakies  straszliwie
skomplikowane,   arytmetycznie  dozowane   leczenie.   Wszystko
pomieszalam! Za to zasnelam, by spac bez przerwy ciurkiem pelne
dwie doby.

A   psychoterapia?  Gdy  ja  zaczynalam,  znalam  francuski
jeszcze  bardzo slabo. Nienawidzilam Francji, zatrzasnelam  sie
przed  tym obcym jezykiem, a mimo wszystko z psychiatrami jakos
sie  dogadywalam,  jak  to  nazywam, w sposob  werbalno-migowy.
Lekarze  nigdy  nie  chcieli  na  przyklad  mojego  meza   jako
tlumacza. Moze wiec, teraz tak mysle, nie tyle wazne  jest,  co
sie mowi, co sie z siebie wyrzuca, ale sam fakt, ze zaczelo sie
mowic, ze jest sie wysluchanym? Poszukiwanie, sam pr

Re: Porozmawiac o depresji (c) - inni a moje pisanie

1999-06-28 Thread Anonymous

Steve Pec wrote:

> I dostaje depresji, przes naciskanie DELETEile jeszcze tych odcinkow
> a,b,c,d,e.
> Pgodnie
> Seweryn

Jak sie ma do zaoferowania tylko taki niewydarzony, "dowcipny"
komentarz, to moze lepiej sie powstrzymac i zaoszczedzic innym tego, co
na samemu sie narzeka - uzywania klawisza DELETE?

Alicja Zielinska



Porozmawiac o depresji (h) - czy i jak leczyc

1999-06-28 Thread Anonymous

POROZMAWIAC O DEPRESJI

  (czy i jak leczyc)



Padl i taki glos na temat depresji:

"Stawiam  teze,  ze  depresja  to  problem  filozoficzno  -
spoleczny,  a  nie wylacznie psychiatryczny czy psychologiczny.
Wszystkie  wiec  tak zwane techniki terapii:  farmakologia  czy
psychoterapia   nie   sa  w  stanie  tak   naprawde   czlowieka
"wyleczyc".  To wszystko leczy objawy. Chyba, ze za  wyleczenie
uwazamy tylko i wylacznie przywrocenie czlowiekowi umiejetnosci
jakiegos  "trwania" w rzeczywistosci. I tylko tyle. Uwazam,  ze
"objawowe"  leczenie  pacjenta pozwoli mu jedynie  zapomniec  i
wyciszyc  go.  Nie  usunie  ono  jednak  podstawowej  przyczyny
takiego  stanu - bolu istnienia i braku sensu istnienia.  Jesli
juz  pomoc  ma psycholog, musi byc on duchowym przewodnikiem  -
troche  filozof,  troche  kaplan. Bez  tego  wszystko  na  nic,
zagubiony czlowiek bedzie gonil w pietke."

Ciekawe  ujecie  i byc moze duzo w nim racji.  Jest  jednak
rzecz, ktora mnie tu bardzo niepokoi. Wyobrazmy sobie, ze  taki
"glos"  trafia  do osoby pograzonej w depresji, osoby  ktora  w
ostatnim odruchu samoobrony decyduje sie szukac u kogos pomocy.
Czyta  taka opinie - wszystkie alternatywy po kolei zatrzaskuja
sie   przed   nia  jako  bezuzyteczne,  oszukancze  nawet.   Ni
psychiatra,  ni  hipnoterapeuta, ni psychoterapeuta,  psycholog
tez  nie, bo jeszcze nie filozof i kaplan... Wiec kto i jak  ma
tej  osobie pomoc?! Ona zgodzi sie z diagnoza, ze zgubila  sens
zycia.  Tylko  jak i przy czyjej pomocy ma go  teraz  odnalezc?
Studiujac  filozoficzne dziela, modlac sie zagorzale, wstepujac
do  sekty, gdzie inni beda myslec i za nia decydowac?!...  Moze
nawet  i  juz to robi, tyle ze wlasnie goni w pietke -  znalezc
utracony sens zycia, nie taka to prosta sprawa. Latwiej budowac
od  nowa niz rekonstruowac cos, co istnialo i zostalo zburzone.
Jest to mozliwe, ale to dluga droga odnawiania sie wiary. Wiary
zarowno  w  sensie religijnym, jak i "laickiej"  -  etycznej  -
utraconej  wiary  we wpojone i uznawane dotad  wartosci.  Zaden
psycholog, nawet "psycholog - filozof i kaplan" nie zrobi  tego
w  miejsce pacjenta. Moze co najwyzej wskazac mu drogowskazy  -
idz tedy, kieruj sie na to albo na tamto, bedzie ci latwiej.

Nie  stac  na  taki  niewymierny wprost wysilek  religijno-
etyczno-filozoficznych poszukiwan osobe zyjaca  pod  pregierzem
choroby  i  jej  dewastacyjnych objawow, takich jak:  niepokoj,
bezsennosc,   pesymizm,  brak  woli  dzialania,  chaos   mysli,
ekstrema  emocji,  itp. I te objawy trzeba najpierw  zniwelowac
lub chociaz wyciszyc. Tu trzeba lekarza!

Tylko  tyle,  za  to bardzo mocno, chcialam  do  powyzszego
rozumowania dorzucic.





Magdalena Nawrocka
http://www.geocities.com/Paris/9627



Porozmawiac o depresji (i) - co jest groteska

1999-06-28 Thread Anonymous

POROZMAWIAC O DEPRESJI

  (co jest groteska)




"Poczucie  humoru  -  cenny skarb, ale  ani  zabezpiecza  przed
depresja,  ani  nie  pomaga  w  wyjsciu  z  niej.  Moze  jednak
istotnie, gdy juz jakimis sposobami pokonasz chorobe, wyjdziesz
z  depresji, widzisz swe depresyjne zachowania i mysli jak  cos
bardzo  groteskowego.  I  wtedy  tylko  poczucie  humoru   jest
nieoceniona pomoca w pogodzeniu sie z tym absurdalnym okresem -
a niektorym wrecz - jak Magdalena - w napisaniu o nim ksiazki."

"Krzywe   zwierciadlo"  nie  powstalo  z  dystansu   czasu,
napisalo  mi  sie  ono zupelnie na zywo w  zatechlej  i  pelnej
chorego,   wariackiego  napiecia  atmosferze   obwarowanej   na
zagubionej  wyspie kliniki psychiatrycznej. Juz sama topografia
tej   lecznicy,  nie  wspominajac  o  zupelnie   poronionym   w
zalozeniach  "rezimie" mogly odbic szajbe do  zenitu.  Ta  cala
"kliniczna rzeczywistosc", organizacja na wariackich  papierach
sama  w  sobie byla mocno groteskowa. Przynajmniej  ja  tak  ja
odbieralam.

Fakt,   ze   bylam   moralnie   zdruzgotana,   autentycznie
nieszczesliwa,  moj  intelekt dzialal jednak  bez  zarzutu,  co
niekiedy  bylo  bardzo  pomocne,  innym  razem  sprawialo,   ze
narzucone mi absurdalne warunki klinicznej egzystencji  stawaly
sie wprost nie do zniesienia. Ile razy zalowalam, ze nie jestem
nieswiadomym,   oszolomionym,  uciekajacym  we   wlasny   swiat
prawdziwym  swirem? A ja ostro i krytycznie widzialam  wszystko
wokol.  I  za wszelka cene chcialam sie od takiego "wariatkowa"
odciac.  Leczenie depresji w osrodku zamknietym wraz  z  ludzmi
znaczniepowazniej   chorymi   psychiczniejestczesto
koniecznoscia,  ale  konsekwencje  bywaja  dla  "depresyjniaka"
cholernie, ale to cholernie przykre, a nawet szokujace.


"Mysle  ze  umiejetnosc  pisarska  jest  tu  wielka  pomoca   w
uzyskaniu  dystansu czy wyciagniecia "nauk"  z  tej  "plamy  na
zyciorysie".  Niektorzy mowia o oswajaniu  obledu.  Jakie  jest
Twoje zdanie, Magdaleno?"

Nie  wierze,  ze  obled mozna oswoic. To on dyktuje  prawa,
naklada  limity  -  ujarzmia. Nawet do glowy  mi  nie  przyszlo
zaprzyjaznic sie, chocby ze wzgledu na dlugoletnia zazylosc,  z
moja  depresja.  Zawsze wiedzialam, ze jest to  moj  smiertelny
wrog.  Zwyciezy  on  albo  ja. Ktos musial  sie  poddac,  innej
mozliwosci nie bylo.






Magdalena Nawrocka
http://www.geocities.com/Paris/9627



Porozmawiac o depresji (j) - humor jako ochronna tarcza

1999-06-28 Thread Anonymous

POROZMAWIAC O DEPRESJI

  (humor jako oslonna tarcza)



Stefan Grass - recenzent moich ksiazek - powiedzial:


"W  przytoczonych  tu dotad fragmentach "Krzywego  zwierciadla"
brakuje  jednej wspanialej przyprawy, ktora zmusza do  czytania
tej  ksiazki  od pierwszej do ostatniej strony: Magda  pisze  z
humorem  godnym  jej imienniczki - Samozwaniec.  I  wlasnie  to
poczucie  humoru  -  w  mej skromnej  opinii  -  bylo  ta  lina
bezpieczenstwa, ktora z pewnoscia pozwolila Magdzie wydobyc sie
o  wlasnych silach z tej "omszalej, czarnej studni". Humor jest
orezem!"

Humor,  Moj  laskawy Recenzencie, masz racje, to  wspaniala
tarcza   oslonna,   zywa  iskra,  ktora   potrafi   rozswietlic
najciemniejsza  chwile.  W przypadku nie  smiesznej  choroby  o
poczucie   humoru  troche  trudniej.  Jesli   ma   sie   jednak
przyslowiowego diabla za skora, nawet oszolomiony psychotropami
rozpycha  sie  on i w czarnej dziurze, bodzac ostrymi  rozkami.
Pewnie  stad  w  takich okolicznosciach jest to humorek  troche
diabelski.  Nie  lekki,  perlisty,  blyskotliwy,  ale   zywiony
ironia, sarkazmem, zjadliwa karykatura, gorzkim
przejaskrawieniem.  I dobrze ze jest chociaz  taki.  Troche  na
zasadzie: jak sie nie ma, co sie lubi, to sie lubi, co sie ma.

Zreszta  w  sama  pore pochwaliles akurat te  niby  zalete,
gdyz  wlasnie inny recenzent - dobry bo krajowy ;-)))  -  widac
wcale  nie humorysta, wrzucil ostatnio "Krzywe zwierciadlo"  do
kosza i jeszcze mial do mnie pretensje, ze go probowalam troche
rozsmieszyc.  To nie przystoi - powiada. - Temat powazny  taki,
depresja  cala  czarna, a tu durna wesolkowatosc, przesmiewanie
sie  jakies, bagatelizowanie ludzkiego nieszczescia, ot  co.  I
kazal mi na smutno.

Tak  mi  sie  dostalo, a Ty tu chwalisz, ze z humorem?!  Od
jutra  lapie  za  czarny flamaster i przemaluje  maszynopis  na
czarna,  zlowieszcza  klepsydre. A po  prawdzie  to  i  Ty  tez
moglbys  sie wreszcie ustatkowac! Tylko jakies smichy -  chichy
Ci   ciagle   w   glowie.  Sam  widzisz,  kto  doceni   dzisiaj
humorystyczne podejscie, samoobrone na zasadzie - jak nie  moze
byc  dobrze, niech bedzie chociaz smiesznie? Widac dzisiaj znow
moda na zasmarkane w nieutulonym placzu chusteczki.

A wiec lzawo.

Albo  i  nie!  Przytocze tu fragment bedacy  wlasnie  takim
tragiczno - komicznym obrazkiem z zycia kliniki:


   * * * * *



   Jeszcze mi tylko brakowalo, jakby tego wszystkiego nie bylo
az nadto, konfliktow z innymi pacjentami. A bylo to tak.
   Dzisiaj  podczas  ogladania telewizji, a  raczej  wyrwanych
skrawkow   przypadkowych  programow,  atak   "Boksera-Proroka"
skierowal sie na mnie. Nieopatrznie. Skad mogl wiedziec, ze ja
tez jestem podminowana i agresywna jak rzadko.
   Wpadl  do  sali jak wariat, kopnal z marszu maly  podreczny
stoliczek. Posypaly sie niedopalki i suszone kwiatki. Szukajac
dla  siebie miejsca, choc bylo jeszcze kilka wolnych  krzesel,
przesadzal roznych chorych, doslownie ich przetasowal. Bylo to
zlosliwe  wygryzanie, prowokacyjne wysadzanie z  siodla.  Taki
mial  widac  kaprys,  chociaz potrzebe wlasciwego  usytuowania
przed  ekranem uzasadnial swoim ciezko uposledzonym  wzrokiem,
powolujac  sie  na opinie nic zreszta wedlug niego  niewartych
tutejszych lekarzy.
   Pacjenci  oczywiscie bez najmniejszego szemrania  zabierali
swe  tylki  z  zajetych siedzen, a co bardziej gorliwi,  nawet
jeszcze  nie  nagabywani  podnosili sie  za  wczasu  sami,  na
wypadek  gdyby ich miejsce rowniez sie "Bokserowi"  spodobalo.
Zrobilo sie niezle zamieszanie. Ja siedzialam troche z boku.
   Usadowiwszy sie wreszcie, nowo przybyly telewidz postanowil
zaprezentowac  ogolowi  wlasna  wersje  programu.  Elokwentnie
i  z  wigorem  komentowal wszystko, co dzialo sie na  ekranie.
Dorzucal  wlasne  interpretacje i konkluzje,  a  swoje  wywody
wspomagal urozmaiconym pantomimicznym pokazem. Gadal troche po
francusku, troche po swojemu, ale za to bez przerwy.
   Wlasnie   zamierzalam  opuscic  sale,  gdy  niespodziewanie
zwrocil  sie  do  mnie. Tracil obcesowo moj lokiec,  nie  tyle
proszac, co zadajac, abym dala mu papierosa.
   Normalnie   obczestowuje   nikotynowa   uzywka   wszystkich
potrzebujacych   i   to  bez  najmniejszego   oporu.   Chetnie
i  z naturalnym wyrozumieniem. Sama nie wiem, co teraz we mnie
wstapilo.  Ostentacyjnie  wciskajac  pelna  paczke  w  kieszen
szlafroka, "Bokserowi" odmowilam. Tego sie nie spodziewal.
   Na  krotka chwile zamarl w tepym zaskoczeniu, po  czym  jak
nieostroznie   odbezpieczony  granat   gwaltownie   wybuchnal.
Zaczynala  sie  jego permanentna, cowieczorna  i  nieunikniona
eksplozja. Tyle ze tym razem ja bylam jej podmiotem.
   Z  poczatku,  gdy  tylko mnie okrutnie wyzywal,  siedzialam
nadal  spokojnie  w  fotelu,  proszac  go  jedynie,  aby   sie
przymknal,  przestal  sie nade mna slinic  i  najlepiej  jakby
w   ogole  zabral  stad  swoj  obmierzly  pysk.  Ciagle  bylam
grz

Porozmawiac o depresji (k) - zdrowienie

1999-06-28 Thread Anonymous

POROZMAWIAC O DEPRESJI

 (zdrowienie)




"Bardzo  ciekawilyby  mnie  tez  te  fragmenty,  ktore  dotycza
momentow Twojego odkrycia, ze pokonalas chorobe."

Oto dwa z nich:

"Cala  noc przespana. Co za dobrodziejstwo, jaka  ulga.  Po
dlugotrwalej, chronicznej juz zapewne bezsennosci, przeplatanej
meczaca  mozaika  okrutnych koszmarow, po raz pierwszy  gleboki
i  spokojny  sen. Wreszcie calkowite oderwanie sie  chociaz  na
pewien czas od meczacego psychicznego chaosu niosace odprezenie
i pozwalajace na odzyskanie sil.
Czuje  sie  rzeska, wypoczeta, przepelniona energia  i  ten
moj  stan  jest  tak  niecodzienny,  ze  az  dla  mnie  dziwny.
Z  radosnym  entuzjazmem  odkrywam  go  na  nowo.  Jedna  mala,
normalnie   przespana  noc,  a  dla  mnie  jest  to  wydarzenie
i swieto.
Nareszcie  przydali sie na cos tutejsi  medycy,  o  ktorych
juz   myslalam,  ze  dali  co  do  mnie  za  wygrana,  tak  sie
niedowierzajaco   dziwowali,   konstatujac   mojawyjatkowa,
aczkolwiek  ewidentna odpornosc na ich sprawdzone i  niezawodne
farmakologiczne receptury. Najwazniejsze, ze w koncu  znalezli,
co  potrzebne,  a  biorac pod uwage, jak w  tej  chwili  wprost
nieprawdopodobnie  dobrze  sie czuje,  musi  to  byc  trafienie
w dziesiatke.
Przezostatniechorobliwelatanalykalamsie
najrozniejszych  nasennych  srodkow  co  niemiara.   Zaliczylam
nawet,  majace  przynosic rewelacyjne  skutki,  seanse  hipnozy
i  akupunktury. Efekty byly byle jakie. Nawet jesli udawalo  mi
sie  wreszcie zasnac w sztucznym, niemal narkotycznym odurzeniu
i  przespac  noc  lepiej  lub gorzej, co  z  tego,  kiedy  rano
wstawalam   polprzytomna,  niemal  pijana  i  skolowaciala   ze
szczetem.
Snulam  sie  potem w ciagu dnia snieta i wypluta,  wlewajac
w  siebie morze kawy, decydujac sie niekiedy na krotka, nerwowa
drzemke. Bylam do niczego. Niecierpliwie czekalam juz tylko  na
niezawodnai   faktycznie   dopingujaca   doze   regularnego
wczesnowieczornego drinka. Oczywiscie, kazdy nastepny lyk coraz
bardziej  mnie  wspomagal,  ustawiajac  ospaly  metabolizm   na
szybsze  obroty, az do nieuniknionego odurzenia,  pozwalajacego
zapasc  w  niespokojny  sen. Tak to szlo.  Klopoty  ze  spaniem
i pierwszy krok na drodze do alkoholizmu zrobiony.
Za  to  dzisiaj  bylo  zupelnie  inaczej.  Gdy  o  godzinie
szostej  rano  przyszla  pielegniarka  z  termometrem,  ja  juz
krecilam sie po pokoju. O tak w koncu wczesnej porze czulam sie
w  pelnej  formie,  na  biegu.  Zupelnie  jakby  ktos  we  mnie
wmontowal   silna  baterie,  mocna  sprezyne,  maly  wewnetrzny
motorek.  Bylam przepelniona energia, gotowa do konstruktywnego
dzialania takiego chociazby jak przepierka, zrobienie  porzadku
w  szafie  czy  podjecie zarzuconego od wielu dni  pisania.  Po
prostu niebywale.
Jesli  tylko  byloby  tak dalej, dobra nasza.  Sa  pierwsze
efekty, jest wiec sens i cala reszte leczyc. Po raz pierwszy od
mojego  tu  przyjscia  cos wreszcie ruszylo,  zmienilo  sie  na
lepsze.  I  jest  to  wazne,  nawet bardzo  wazne.  Podbudowuje
i budzi nadzieje.
To  tak, jakbys na koncu dlugiego, czarnego tunelu zobaczyl
jeszcze  niesmiale, lecz przyciagajace i pelne  obietnic  male,
jasne swiatlo. Jesli je raz dostrzegles, zaczynasz wierzyc,  ze
mordercza wedrowka w ograniczonej i przytlaczajacej przestrzeni
jest  juz  tylko  kwestia czasu, ktory cie zblizy  ku  swiatlu.
A swiatlo to wyjscie z tunelu-pulapki, to twoja wolnosc."

I troche dalej:

"I jak tu nie wierzyc w horoskopy?
Budze  sie  wczesnie,  godzina szosta rano.  Mile  brzmiacy
glos   radiowej   spikerki   wlasnie   przepowiada   najblizsza
przyszlosc  poszczegolnym  znakom zodiaku.  W  tle  sympatyczna
muzyczka. Troche rozbawiona wylawiam horoskop dla siebie.
-   Ryby.   Ryby,   uwaga.  Dzis  nadszedl   czas   waszego
przebudzenia.  Wykorzystajcie te szanse,  nie  przegapcie  jej.
Potraktujcie  przemiany,  jakie was spotkaja,  jak  najbardziej
serio.
I  prosze.  Albo  jest  to  sugestia  albo  faktycznie  cos
zaistnialo, dokonujac we mnie fantastycznych przeobrazen. Czuje
sie,  jakby ktos dowcipny wylal mi na glowe kubel zimnej  wody.
Strzepuje,  otrzasam z siebie te wode razem  z  resztkami  snu.
Zmyly  sie  i gdzies przepadly wszystkie nocne majaki.  Splynal
i zniknal na dobre caly koszmar czarnej otchlani. Otworzyly sie
oczy,   mozg   zaczal  normalnie  pracowac.  Ja  sie   naprawde
"rozbudzilam". Ja juz czuwam, mysle i czuje.
Od  kilku dni niesmialo sie obserwuje i nie moge sie oprzec
wrazeniu,  ze  jestem  nie  ta  sama.  Zupelnie  inaczej  mysle
i reaguje. Czuje sie wyzwolona. Jak gdyby ktos przenicowal mnie
na  druga strone albo mnie odczarowal, odmienil. I jest to  tak
wspaniale, a jednoczesnie nieoczekiwane, ze az szokujace.
Kiedys   spytalam   moja  lekarke  o  fizjologiczny   obraz
przemian utozsamianych z depresja. Chcialam wiedziec, co dzieje
sie  w  takim  chorym mozgu. Zdziwila mnie jej 

Porozmawiac o depresji (l) - spontanicznosc

1999-06-28 Thread Anonymous

POROZMAWIAC O DEPRESJI

   (spontanicznosc)



Ktos  gdzies tam zapytal o rade, odpowiedzialam  zgodnie  z
wlasnym  doswiadczeniem  i wiedza na jakis  tam  psychologiczny
temat.  I  tu  sie okazalo, ze wreszcie (!) wypowiedzialam  sie
spontanicznie   i   od   serca,   w   odroznieniu   odmoich
"wypieszczonych",   stonowanych,  mniej  "prawdziwych"   innych
postingow.  Taka byla ocena jednej z mlodziutkich  dyskutantek,
ktora  darze szczera przyjaznia. Moze dlatego ta jej przychylna
ocena niby rzadko spotykanej u mnie spontanicznosci, dala mi do
myslenia. Po zastanowieniu sie, odpowiedzialam jej jakos tak:

Zabilas  mi  poteznego cwieka, przyznaje. Spontanicznosc  u
mnie jako rzadkosc? A to ci dopiero! A wiesz dlaczego? Bo przez
te  wszystkie chore lata bylam "cala spontaniczna". Az do bolu!
Wszystko na zywiol, wszystko od serca, wszystko na ostrzu noza,
wszystko  na  jedna  karte. Wszystkiego za  duzo,  wszystko  za
mocno,  we  wszystkim  przesada.  Taka  wlasnie  byla  jedna  z
krzywych mord mojej depresji. Czy masz pojecie, jak cos takiego
meczy i wypala?

Zadnych  polsrodkow,  prawie  zadnej  kontroli,  wstret  do
owijania  w bawelne, do polslowek, do wywazania argumentow,  do
tonowania  uczuc...  Wymagania od siebie i innych,  oczekiwania
wobec  zycia  z  desperackim warunkiem  -  jak  nie  moge  miec
wszystkiego, nie chce nic! Czy mozesz sobie wyobrazic, do czego
do  prowadzi?  Do  wypalenia  sie  w  beznadziejnej  walce,  do
poczucia bezsilnosci, do totalnej rezygnacji.

A  teraz te "wypieszczone" teksty. ;-) Tym gorzej dla  tych
tekstow,  wspolczuje Czytelnikowi, tym lepiej jednak dla  mnie.
Sa  one  efektem  mojej  usilnej wewnetrznej  korekty,  korekty
niezbednej po spustoszeniach i wypaczeniach poczynionych  przez
depresje.  To  tak,  jakby  znarowionej,  szamoczacej  sie   na
wszystkie  strony szkapie madry (poniewczasie) woznica  zalozyl
niezbyt  moze  ladne,  ale jakze pomocne  cugle.  Woznica  mowi
"wio!",  woznica mowi "prr!", kon jedzie rowno  i  prosto,  nie
tracac  na darmo swej zywiolowej sily. Nie musze chyba dodawac,
ze ta szarpiaca sie szkapina jest podobna do moich znarowionych
emocji.

Ta  spontanicznosc  wciaz we mnie tkwi,  pulsuje  gdzies  w
glebi jak swieze zrodelko, do ktorego moge zawsze siegnac,  gdy
potrzeba.  Przestala jednak byc silniejsza ode mnie.  Teraz  ja
mam  nad nia wladze. Nad innymi emocjami tez. I bardzo mnie  to
cieszy  i  jestem  nawet dumna z tak widocznych  efektow  mojej
autokorekty, tylko troche tego biednego Czytelnika mi zal. Znow
przyjdzie mi pisac dla zatrzasnietej szuflady. Nie mozna jednak
miec wszystkiego na raz, ech!
:-




Magdalena Nawrocka
http://www.geocities.com/Paris/9627



Porozmawiac o depresji (g) - depresja moj byly bol

1999-06-28 Thread Anonymous

POROZMAWIAC O DEPRESJI

   (depresja - moj byly bol)



Ta wypowiedz sprawila mi szczegolna radosc:

"Magda   zmobilizowala  mnie  do  zabrania  glosu   w   tej
dyskusji,  do spojrzenia prawdzie w oczy. Tak jak wszyscy  boje
sie prawdy, a na pewno wspomnien przebytej przeze mnie ciezkiej
depresji.  Praktycznie  od pieciu lat szczelnie  zamykam  brame
pamieci  o przezyciach, odczuciach i bolu - az tu nagle zostaje
sprowokowana  do  spojrzenia, o zeby tylko  do  spojrzenia,  do
przezycia  jeszcze  raz, przez chwile,  w  innej  na  szczescie
percepcji  depresji, tej strasznej choroby.  Wszystko  ozylo  i
nagle poczulam, ze musze sie dowiedziec wiecej, ze mam niedosyt
i... odnalazlam strone Magdy na Internecie..."

Nawet  sie  nie  domyslasz, jak cieplo mi  sie  zrobilo  na
sercu, gdy przeczytalam Twoj List. Zrobilas mi sie nagle bardzo
bliska. Zdobylas sie na odwage, by wystapic z anonimowego kregu
bylych  ofiar  depresji i wiesz, co Ci powiem - wlasnie  w  ten
sposob Ty z ta choroba rozprawilas sie jakby raz jeszcze,  moze
mozna nawet powiedziec - ostatecznie.

Mowic   otwarcie   o   depresji,  jak  zreszta   o   kazdej
traktowanej   przez  innych  troche  (a  moze   nawet   bardzo)
"wstydliwej","zenujacej"   chorobie   (AIDS,narkomania,
alkoholizm)  jest  jak rzucenie wyzwania. Wyzwania  tym  innym,
ktorzy  nie  rozumiejac, odsuwaja sie od chorego lub  wrecz  go
potepiaja. Wyzwania samemu sobie - nie ma w tym zadnej, ale  to
ZADNEJ  MOJEJ  WINY,  ze akurat ja padlam ofiara  tej  choroby.
Wyzwania  rzuconemu depresji - jakby jej dal po  pysku!  ;-)  -
przez tyle lat ty mnie upokarzalas, gnebilas, teraz moja kolej.
Zdemaskuje  cie, bede glosno krzyczec na widok twojego  kazdego
obrzydliwego, przebieglego podstepu, niebezpiecznego  przejawu,
sytuacji  zagrozenia.  Ostrzege innych,  bedziesz  miala  mniej
ofiar.  Nie  masz  juz nade mna wladzy, nie  boje  sie  ciebie,
mozesz mi natrukac... I to jest moj odwet!

Ciesze  sie  dla  Ciebie jak ciesze  sie  dla  mnie  samej.
Jestesmy  wyzwolone!  Mozemy  rozmawiac  o  depresji  w  czasie
przeszlym  i dokonanym. Depresja - nasz byly bol. Na  szczescie
juz tylko - byly bol.





Magdalena Nawrocka
http://www.geocities.com/Paris/9627



Porozmawiac o depresji (m) - nawet z dala od jesiennej szarugi

1999-06-28 Thread Anonymous

POROZMAWIAC O DEPRESJI

  (nawet z dala od jesiennej szarugi)



"Widze,  ze  rozmowa o depresji w pelnym  toku  -  no  coz,
jesien.  Zimno, plucha, brak slonca... nic dziwnego, ze miewamy
czarne  nastroje. Aby do wiosny! Z wiosna budzi  sie  zycie,  a
wiec i nadzieja... "

Jesien   a   depresja,  mowisz?...  Na  pewno   sa   ludzie
szczegolniewrazliwi   na   warunkizewnetrzne:spadek
atmosferycznego  cisnienia, pelnia ksiezyca,  brak  slonca  lub
susza,  nie wiem, czy do nich naleze. Mysle, ze jesli  ktos  ma
psychicznie  peknac,  moze  mu sie to  zdarzyc  i  w  bajecznie
pieknej scenerii. Nawet z dala od jesiennej szarugi.

Wszystko   zalezy  od  naszego  nastawienia  w   odbieraniu
zewnetrznego swiata. Gdy w glowie lad i spokoj, nawet  jesienna
szaruga milo sie kojarzy z ucieczka w przytulne domowe zacisze,
jesli  cos  w psychice nawalilo, powodujac spadek nastroju,  ni
najpiekniejsza  muzyka,  ni  najpiekniejszy  obraz   nie   ukoi
"krwawiacej duszy". Jeszcze przeszkadza, drazni! Raniacy  kolec
jest w nas.

Przytrafilo  mi  sie  to kilka lat  temu.  Na  jeden  letni
miesiac  podjelam sie odwaznie w pracy (pracy, ktora uwielbiam)
zastepstwa w pelnym wymiarze godzin, chociaz normalnie  pracuje
na  niewiele wiecej niz pol etatu. Zdawalo mi sie - tak krotko,
wytrzymam. Ale nie szlo. Juz na samym poczatku jeden z  naszych
pensjonariuszy,  ktorego  bardzo lubilam  i  ktorego  osobiscie
odtransportowalam na specjalistyczny (dla ludzi uposledzonych i
chorych psychicznie) wakacyjny oboz wylecial z okna z wysokiego
pierwszego  pietra i sie zabil. Nie musze mowic, czym  to  bylo
dla  naszej ekipy i reszty pensjonariuszy i w jakiej atmosferze
przyszlo mi pracowac.

Bylo  ciezko,  ale  ciagnelam, jak to nazywam,  na  zyle  -
zobowiazalas  sie, to musisz. Zmobilizowalam  sie  na  maksa  i
jakos  wytrwalam.  Caly  sierpien mialam  wolne,  wyjechalam  z
dzieciakami  do  pieknej nadoceanicznej krainy  Vandee.  Piekno
dzikiej,   nie   ujarzmionej  natury,  nareszcie   warunki   do
kompletnego relaksu i odpoczynku, dobre zarcie, ogrzewany basen
-  a  ja  wlasnie wtedy pekam, zalamuje sie psychicznie.  Jakby
popuscily  jakies  wewnetrzne cugle,  pozwalajac  na  niezbedne
odreagowanie  wszystkiego,  co kumulowalo  sie  w  tym  trudnym
przedwakacyjnym okresie.

Gdy   po  powrocie  z  wakacji  trafilam  do  lekarza,  ten
rzuciwszy okiem na wyniki szczegolowej analizy krwi,  zamarl  w
oslupieniu  -  Pani kochana, a gdziez to pani  tak  wyniszczyla
organizm?! Jakby przezyla pani wojne?! Slonca pani od  lat  nie
widziala?!  I  wszystko podkreslal na czerwono. Spadek  zelaza,
wapna,  magnezu, zanik witaminy D - po miesiecznym  pobycie  na
pieknej, dzikiej oceanicznej plazy?! A to w glowie bylo  nie  w
porzadku, za okres skumulowanego, intensywnego stresu zaplacilo
cialo. Tak to dziala. ;-(

z jesiennym, pogodnym pozdrowieniem,





Magdalena Nawrocka
http://www.geocities.com/Paris/9627



Depresja, moj nieuchronny bol

1999-06-28 Thread Anonymous

POROZMAWIAC O DEPRESJI

   (depresja - moj nieuchronny bol)



Od  zeszlego  trudnego wakacyjnego lata  przyszla  na  mnie
"jesienna  szaruga". Zaczelo znow dziac sie ze mna  zle,  coraz
gorzej.   Objawy   byly  poczatkowo  jedynie  psychosomatyczne:
zawroty,  glowy,  chwile slabosci, utrata  apetytu,  zaburzenia
snu.  Lekarz ogolny leczyl mnie na niskie cisnienie, co zreszta
potwierdzil  kardiolog, wysylajac mnie do domu na cala  dobe  z
malenkim cisnieniomierzem, wlaczajacym sie automatycznie co pol
godziny.  Wyszlo  na to, ze gdzies nad ranem  jestem  w  stanie
prawie  letargu,  cisnienie spada do  piecdziesieciu,  rano  po
przebudzeniu   jest  rowniez  bardzo  niskie   i   mimo   kilku
szatanskich kaw podnosi sie niezwykle powoli.

Jako  przyczyne zdemaskowano zazywane przeze  mnie  od  lat
kropelki,  ktore  przepisal  mi psychiatra,  gdy  wchodzilam  z
kliniki. Ktore to ja bralam za srodek nasenny, a ktore  okazaly
sie  psychotropem. A bon? Przez tyle lat zazywalam to swinstwo,
wlasciwie  nie wiedzac, co biore. Uprzejmie prosilam lekarzy  o
przepisywanie  mi tego specyfiku, lekarze uprzejmie  wystawiali
recepte. Wszyscy byli nad wyraz uprzejmi i najzupelniej zgodni,
ze musze dobrze spac (od kiedy pamietam, mialam z tym klopoty),
a  po  kropelkach spalam bardzo dobrze tyle, ze nikt dotad  nie
wiedzial, co dzieje sie w nocy z moim organizmem. Dobrze mowie,
moze wykonczyc czlowieka ta francuska uprzejmosc. :-)

Teraz chociaz wszystko stalo sie jasne, kropelki kazano  mi
wyrzucic  do smieci, do czego sie gorliwie zastosowalam.  Mialo
byc  OK. Ale nie bylo. Mimo innych srodkow nasennych, spalam  -
zupelnie jak Lenin - trzy, cztery godziny na dobe, reszta  byla
nieustajaca  mordega przewracania sie w lozku w oczekiwaniu  na
nowy  dzien.  W ciagu dnia nasilaly sie moje, jak  je  nazywam,
mroczki, znaczy sie chwile obrzydliwej slabosci.

Mysle  sobie, trzeba przeczekac i juz. Gdy jednak gdzies  w
pazdzierniku  zeszlego roku, padlam w salonie nieprzytomna  jak
kloda, rozbijajac sobie bolesnie o stolik moj nieszczesny leb i
przerazona  Dorotka  wezwala  do  domu  lekarke,  cala   sprawa
zdecydowanie przybrala rumiencow, to znaczy powoli zaczelo  sie
wyjasniac, co i jak.

Po  dokladnym zbadaniu i przeanalizowaniu objawow,  wezwana
do interwencji lekarka, ktora byla oczywiscie lekarzem ogolnym,
wypisujac recepte komentowala rozne duperele, ktore mi  zaleca,
natomiast  jakos  dziwnie przemilczala dwa ostatnie  specyfiki,
nie  wiedzac,  ze  z  przebytej  przed  laty  tak  dlugotrwalej
depresji  znam je, i to doskonale jak przyslowiowy zly  szelag.
Jednym  byl  srodek przeciwlekowy, brany pod jezyk i dzialajacy
poza  pominieciem  ukladu pokarmowego poprzez  krew  wprost  na
mozg,   dzieki   czemu   niweluje   kryzys   lekowy   doslownie
natychmiast. Drugim lekarstwem byl nie wyprobowany wprawdzie na
mnie dotad, lecz znany mi z nazwy zwyczajny antydepreser.

By  wiec  "zazenowana"  lekarka  poczula  sie  bardziej  na
luzie,  wprowadzilam ja szybciutko w historie "mojej  choroby",
cytujac  cala  litanie psychotropow, ktorymi w  tamtej  "chorej
epoce" bez skutku probowano mnie leczyc.

Potem  opowiedzialam  jej ochotnie jak to  niespodziewanie,
za  to  ostatecznie i bezpowrotnie wyszlam z tej  bryndzy,  jak
zdrowe  wreszcie zycie stalo sie dla mnie szczesliwe i  owocne,
aktywne  jak nigdy dotad. Tu zaczelam sie chwalic jak  wiele  w
tak  krotkim  czasie  po wyjsciu z depresji  osiagnelam:  nauka
francuskiego, zdobycie prawa jazdy i wreszcie rozpoczecie pracy
w   moim   umilowanym  zawodzie...  Sluchala  z   cala   uwaga,
przytakiwala  z  aprobata, przepisane leczenie  radzila  jednak
zastosowac, co zreszta bez najmniejszego przekonania  zrobilam.
Nie  mialam  wielkiej ochoty, by znow pasc gdzies na  pysk  czy
ryzykowac "chwile slabosci", gdy siade akurat za kierownica.

Po  jakims  czasie z wynikami analiz przyszlam do  gabinetu
tej  lekarki. Wyszla gdzies na chwile, zostawiajac  mnie  sama.
Zerknelam  odruchowo  na ekran komputera  ustawionego  na  moje
medyczne dossier. Wyswietlona diagnoza porazila mnie jak piorun
-  spazmofilia! Nie ukrywam, przezylam zupelnie niespodziewany,
bardzo mocny, bardzo brutalny szok.

Jaka  spazmofilia?! Jaka depresja?! To niemozliwe, zeby  to
samo  gowno  po  tylu  latach powrocilo do  mnie  raz  jeszcze!
Wrzeszczalam, buntujac sie i nie wierzac. Skad znow  depresja?!
Zycie   jest   piekne,   nie  mam  najmniejszych   powodow   do
jakiejkolwiek depresji, wprost przeciwnie, nigdy nie bylam  tak
zrownowazona, a jednoczesnie,tak optymistyczna,
entuzjastyczna, pogodna. A ze zle spie czy trace  apetyt  -  to
bzdety,  mam  to  zreszta po Ojcu, ktory na  najmniejszy  stres
reagowal podobnie. Nie mam powodu do depresji, nie mam zadnych,
tak  dobrze mi przeciez znanych, symptomow depresji  -  nie  ma
zadnej depresji! Pomylka w diagnozie!

Na  wszelki  wypadek postanowilam jednak skonsultowac  mego
psychiatre

Depresja, moj nieuchronny bol - cd

1999-06-28 Thread Magdalena Nawrocka

Sprawa  sie  przeciaga.  To juz  prawie  poltora  roku  jak
jestem  leczona  przeciwdepresyjnie  bez  postawionej  wyraznej
diagnozy  jakiejkolwiek depresji. Jeszcze bez  zadnych  objawow
psychicznych  typowych dla tej choroby.  Ale  one  nadchodza  -
nieodwolalnie i alarmujaco. Jak zwykle, codzienne trudnosci  sa
ich katalizatorem.

Pod  koniec zeszlego roku zaczynaja sie w osrodku, w ktorym
pracuje   bardzo  powazne  problemy.  Towarzystwo  charytatywne
rozporzadzajace naszymi finansami jakos zle nimi  rozporzadzalo
albo  narobilo  jakis finansowych machlojek, w kazdym  razie  w
budzecie  zrobila  sie  ogromniasta dziura  -  zupelnie  jak  w
Polsce!

Deficyt  sie  zrobil milionowy, sprawa poszla do  sadu.  Od
dwoch  miesiecy  mamy tak zwanego administratora  z  trybunalu,
ktory  weszy  i szuka sposobow na zmniejszenie deficytu.  Jesli
nie  znajdzie,  zamyka  "butik". Ponad trzysta  osob  personelu
znajdzie  sie  na zielonej trawce, a pensjonariusze  prosto  ze
swietnie,  choc kosztownie prowadzonego reedukacyjnego  osrodka
przejda na lozka zamknietych szpitali psychiatrycznych. Gowno w
kratke!  Nie musze Wam mowic o atmosferze, w jakiej  przychodzi
nam  pracowac.  Wszyscy wokol zaczynaja pekac,  nie  wytrzymuja
napiecia zagrozenia i oczekiwania, sami z siebie proponuja  sie
na  liste  ewentualnych zwolnien. Najpierw  myslalam,  ze  moze
znalezli cos innego, a gdzie tam, to tylko nerwy puszczaja.

Ja  tez  zaczynam  pekac. Pierwszy kryzys nachodzi  mnie  w
pracy, gdy jeden z pensjonariuszy zupelnie nie zlosliwie, za to
bardzo   bolesnie  tryknal  mnie  glowa  w  plecy,  w   miejsce
najbardziej  wrazliwe po niedawnym upadku ze schodow.  Zabolalo
mnie  jak  cholera,  prawda. Normalnie zareagowalabym  zloscia,
buntem, opieprzylabym "dowcipnisia" i na tym koniec. A  ja,  co
robie?... Siadam na podlodze w kuchni i placze. Placze  rzewnie
i  rozpaczliwie jak mala skrzywdzona dziewczynka. Moi koledzy z
ekipy   przylatuja  mnie  pocieszac,  masowac  bolace  miejsce,
traktujac  moje  zachowanie jak najbardziej normalnie.  Ale  ja
znam  siebie  zbyt  dobrze i wiem, ze  moja  reakcja  nie  jest
"normalna",  jeszcze kilka miesiecy temu, w zadnym wypadku  nie
zareagowalbym  w ten sposob. Placz, ktory nawet w dramatycznych
momentach przychodzi mi z wielkim trudem albo wcale?! I to  byl
dla  mnie  pierwszy alarm. Moja lekarka zdiagnozowala krotko  -
wycienczenie!  Fizyczne  i  psychiczne  wyczerpanie.  Dala   mi
jakichs glupot na wzmocnienie, dwa tygodnie zwolnienia z pracy,
o depresji wciaz nie bylo mowy. Znaczy sie, klarownej mowy.

Drugi  alarm  wybil w domowych pieleszach. Zaczelo  sie  od
blahego konfliktu z moja corka, Dorotka, ktora nie przyszla  na
czas  do  domu  po  szkole, a ja zrobilam  z  tego  histeryczne
pieklo.   Cala  sprawa  nabrala  wyolbrzymionych,  drastycznych
wymiarow. Z wlasna corka nie rozmawialam ponad dwa tygodnie!  W
glowie  znow zaczelo mi sie wszystko pieprzyc do kupy: poczucie
winy  za jej zmarnowane dziecinstwo i w zwiazku z tym moja zbyt
duza teraz wobec niej poblazliwosc.

Rozzalenie szlo leb w leb z pretensjami: nieliczenie sie  z
moja  osoba  juz nie tylko przez Dorotke, ale przez  wszystkich
jak  leci  czlonkow rodziny, szczegolnie ojca, ktory  daje  zly
przyklad, bo za grosz nie ma uznania za wszystko, co robie  dla
rodziny i domu - generalizowalam z rozmachem i gladko. O  rany,
jak  ja  dobrze  to  znalam! Rodzinny  dramat.  Przy  niebywale
goracej  "konfrontacji" poplakalismy sie wszyscy, ja oczywiscie
bylam  obstawiona w roli glownej. Teraz wiedzialam juz na pewno
-  mam  powody  do  nawrotu depresji,  wykazuje  ewidentne  jej
symptomy. Nie mam sie dalej co oszukiwac, musze szukac na gwalt
dobrego psychiatry.

Jak  to jednak glupi ma szczescie. Trafil mi sie facet  tak
genialny,  ze tylko po to, by go poznac chyba warto  bylo  znow
wdepnac  w  to  gowniane bagno. A gdzie  go  tam  porownywac  z
milczkowata,   sympatyczna  grubaska?!  Szperacz,   prowokator,
intrygant!  Nareszcie godny mnie przeciwnik,  takiego  mi  bylo
trzeba.

Mojej  dluuugiej  historii - juz sama  nie  wiem,  historii
choroby  czy  historii zycia - sluchal wprawdzie z rozdziawiona
geba  za to, gdy skonczylam, wzial mnie w przyslowiowy krzyzowy
ogien  pytan.  Pytan tak dociekliwych, tak intrygujaco  albo  i
prowokujaco postawionych, ze wychodzac od niego az do nastepnej
wizyty  wszystko  doslownie kotluje sie  w  mojej  nieszczesnej
mozgownicy.  Skojarzenia, wspomnienia, analogie,  porownania...
To  wszystko bombarduje mnie i daje mi tyle do myslenia, ze  na
kolejna  wizyte  przychodze jak ta pilna i zdolna  uczennica  z
gotowymi  odpowiedziami, przemysleniami albo nawet w dziesiatke
strzelonymi  wnioskami.  Za  co  zreszta  ten  specjalista   od
"zagubionych  duszyczek" mnie chwali, smiejac sie,  ze  jeszcze
troche, a bede wiedziala o depresji wiecej od niego i wtedy  on
bedzie musial mi placic. Nie ukrywam, ze takie odwrocenie  rol,
bardzo by mi sie podobalo. :-)

Jakie  w

Re: chamstwo i chuliganstwo cd.

1999-06-28 Thread Anonymous

Ameryka dostanie zapewne ten caly depresyjny balagan za jednym
zamachem.:-( Za jednym zamachem skasowac latwiej.;-) A tak w
ogole, to pierwsza partie (regulaminowo przewidzianych piec
postingow) wyslalam juz wczoraj, ale na serwerze cos sie znow
zapchalo i doszlo dopiero dzisiaj, a dzisiaj u mnie jest juz
jutro, tak wiec postanawiam pchnac cala reszte (wiecej nie
bedzie!), by miec to z glowy. A i naszemu milemu Moderatorowi nie
uchodzi opieszale odpowiadac, a na tej Liscie najwazniejsze - rob,
co sie podoba i co uchodzi. Bon.
Wybaczcie wiec ten jednorazowy natlok postingow z mojej strony, co
zreszta do tej pory raczej rzadko mi sie zdarzalo. Pomyslalam
sobie - na koniec poszaleje!;-) Moderator wyrozumialy, wybaczy, a
gdyby nawet, zadna nawet najdluzsza kwarantanna mi w tej chwili
niestraszna. No i poszalalam. Sprobujcie kiedys, to calkiem w
deche uczucie.;-)))

On Sun, 27 Jun 1999 19:05:19 -0600, Witold Owoc wrote:

>Zasadniczo nie interesuja mnie rozwazania typu, a wyrzuc
>pan tego czy tez innego bo []. A dlaczego to tak?
>Wolna amerykanka jest prosta konsekwencja wolnosci. Identyfikacja
>listow czy tez ograniczanie anonimow, sa to owszem uciazliwosci
>dla niewinnych uczestnikow dyskusji, ale na liscie jest
>jak w zyciu z ograniczeniami predkosci i zebra do przechodzenia
>przez jezdnie. Szukam reguly, ktora rowniez poza Internetem,
>stosujemy wszyscy.
>
>Kilkakrotnie wysuwano przypuszczenia, ze zapominam o tym co
>X. czy tez Y. zrobili. Nie, nie zapominam, ja im to wybaczam.
>Czy zbyt latwo wybaczam ? Chyba na pewno nie, emigracja,
>oderwanie od korzeni kulturowych, wyobcowanie na obczyznie
>stwarza atmosfere w ktorej przebaczenie i wyrozumialosc sa
>prawdopodobnie tymi czynnikami, ktore pomagaja w zachowaniu
>swojej wlasnej normalnosci.
>
>Nie bede dawal ograniczen wedlug swojego widzimisie. No dobrze,
>a co z tym chamstwem i chuliganstwem itp. ? Moze, tu zwracam sie
>do ogolu uczestnikow listy, do (regularnie rozsylanych) regul
>dolacze przestrzeganie wartosci chrzescijanskich. Kultura polska
>jest kultura z wartosciami chrzescijanskimi, nawet polska lewica
>i polscy ateisci sa inni niz gdyby byli z kraju muzulmanskiego
itd.

Bylam wprost pewna, ze Pan przesle kolejne "pachnace mydelko".;-)
Tym razem to wartosci chrzescijanskie i przebaczenie. Niezmiernie
chwalebne! Czy zawsze jednak, mam na mysli jedynie te Liste,
ktorej jest Pan akurat moderatorem, jest Pan az tak wybaczajacy?

To dlaczego, gdy byla ostatnia afera z donosem i gdy Pan Mirek
Wiechowski (sam moderator Listy Polska) w najlepszej wierze chcial
przeslac na P-L list wyrazajacy Jego oburzenie i poparcie dla
wszystkich tym faktem oburzonych, w tym rowniez dla Pana, Pan ten
posting zatrzymal i nie puscil go na forum? Czy jest cos, czego
dotad nie jest Pan w stanie wybaczyc Panu Wiechowskiemu? Czy
prawdziwie po chrzescijansku jest odrzucenie czyjejs reki
wyciagnietej do zgody?...

Dlaczego, gdy poslalam dowcipny posting "Chcemy Marcina!" -
odpowiedzial mi Pan prywatnie lakonicznie, lecz jednoznacznie i
stanowczo, jednym jedynym wykrzyknikiem - nie! Czym zaszkodzil
Panu Marcin Fibich i czego nie jest w stanie Mu Pan wybaczyc, by
sie tak przed Nim tak obsesyjnie i formalnie odcinac?...

Dlaczego wyrzucil Pan na zbity leb Emilke? Ja Jej wybaczalam to
glupie trzy po trzy? Mnie tam nie przeszkadzala. Panu jednak tak,
traktowal Pan Jej obecnosc i dalsze trucie jako zagrozenie dla
Listy, a wiec i dla siebie samego...

A taki Leo-Tar? Czy to po chrzescijansku zatrzaskiwac drzwi przed
kims z powaznym psychicznym problemem? Nie bardziej po
chrzescijansku, byloby Go tu dopuscic, wysluchac, moze pomoc?...

Latwo wybaczac, gdy idzie o czyjs, a nie o wlasny tylek. Dobrze to
znamy. Gdy jeden z zasluzonych uczestnikow tej Listy (celowo
pomijam nazwisko, ale i tak kazdy sie domysla, o kogo chodzi)
zostal tu obrzydliwie spotwarzony, nawet nie kiwnal Pan palcem w
bucie, by stanac w Jego obronie. Zmusil Go Pan do upokarzajacego
wylegitymowania sie dokumentem AK i... do odejscia. Doskonale
rozumiem, ze po czyms takim musial odejsc i Pan rowniez dobrze o
tym wiedzial, pozostajac jak zwykle w cieniu - wybaczajacy i
cierpliwy - "po chrzescijansku" pozwolil Mu zrezygnowac z udzialu
w Panskiej Liscie.

Odeszlo stad wielu naprawde wartosciowych i wiele wnoszacych do
tej Listy ludzi. A to za sprawa Panskiej biernej i "wyrozumialej"
postawy. Wybacza Pan chuliganom i chamom! Czy raczej woli Pan sie
im nie narazac? - taki cham, wiadomo, do wszystkiego zdolny. Za to
nie robi Pan nic, by zatrzymac tu ludzi inteligentnych,
kulturalnych - oni nie sa dla Pana zagrozeniem, wiec ani Pana
ziebia, ani grzeja. Mozna sie zastanowic nad dalszym poziomem tej
Listy. Moim skromnym zdaniem bedzie spadac na leb na szyje, ale to
juz nie moja sprawa.

Uczestnikow podzieli Pan na kilka kategorii:
 - chamy i chuliganie, ktorym Pan z gory przebacza, aby tylko Panu
osobiscie nie podskakiwali, nie szkodzili;
 - "recenzenci" i dostarczyciele prasowek - dla Pana obojetni,
niegrozni, robiacy frekw

Brawo Pani Alicjo !

1999-06-28 Thread Witold Owoc

Wlasnie, nie czyn drugiemu co tobie nie mile.

Przy okazji chcialem sie zapytac, co sie stalo z limitem
dziennym listow (nie, to nie do Pani Alicji).



Re: chamstwo i chuliganstwo cd.

1999-06-28 Thread Z.I. Rybak

[...]

>Dlaczego, gdy poslalam dowcipny posting "Chcemy Marcina!" -
>odpowiedzial mi Pan prywatnie lakonicznie, lecz jednoznacznie i
>stanowczo, jednym jedynym wykrzyknikiem - nie! Czym zaszkodzil
>Panu Marcin Fibich i czego nie jest w stanie Mu Pan wybaczyc, by
>sie tak przed Nim tak obsesyjnie i formalnie odcinac?...

"Marcin Fibich" chyba nadal jest na liscie i moze wystepowac pod swoim
prawdziwym nazwiskiem.

>Dlaczego wyrzucil Pan na zbity leb Emilke? Ja Jej wybaczalam to
>glupie trzy po trzy? Mnie tam nie przeszkadzala. Panu jednak tak,
>traktowal Pan Jej obecnosc i dalsze trucie jako zagrozenie dla
>Listy, a wiec i dla siebie samego...

Emilka zostala skreslona z listy na jej wlasne zyczenie. Odwiedzila kilka
innych list i Poland-L tylko po to, aby narobic jak najwiecej zamieszania i
napyskowac wlascicielom list. Ciesze sie, ze Pani osobiscie nie
przeszkadzala. Emilka znalazla wlasciwa dla siebie liste dyskusyjna na
ktorej sie czesto wyraza. Proponuje Pani dolaczyc do niej.

>A taki Leo-Tar? Czy to po chrzescijansku zatrzaskiwac drzwi przed
>kims z powaznym psychicznym problemem? Nie bardziej po
>chrzescijansku, byloby Go tu dopuscic, wysluchac, moze pomoc?...

Nie wiem... Moze Pani powinna wejsc z nim w prywatna korespondencje, skoro
chce Pani sluchac w jaki sposob inicjuje swoja corke. Na pewno wszystkie
listy o depresji mu pomoga.

Zig Rybak

[...]
>Magda N



cola, lato

1999-06-28 Thread Sliwka Prunka

>Bije sie w piersi za propagowanie alkololizmu (czytaj: wodka
>  z kola). Zaprosic zaprosze, ale trzeba najpierw do Polski
>  przyjechac, do Wroclawia, czy tam do tej Twojej Pierdzielawy*)
>
>
>> Irek
>
>   Andrzej
>
>  *) Pierdzielawa- dolnoslaskie Trojmiasto (Pieszyce, Dzierzoniow,
> Bielawa).


Latwo sie bic w piersi jak sie ich nie ma. Ja bic nie bede bo mam. Przy
Pierdzielawie od razu przypomnialy mi sie wszystkie wycieczki piesze w
mlodosci choc okreslenia Pierdzielawa nie znalam. Co do alkoholizmu to ja
popieram. Dopoki pilam spirytus rozcienczony wisniowka i wody do zmieszania
co dawalo okolo 70 procent to bylam zeska i zdrowa . Na zachodzie przez te
'drinki' tak zdziadzialam ze juz nawet pic nie moge. Ale jestem przekonana
ze to nie wiek ale brak odpowiednich mieszanek wybuchowych

Pozdrawiam

Sliwka
>



Nie, Pani Magdaleno

1999-06-28 Thread Witold Owoc

Nie prosze Pania, z dwoch powodow nie. Po pierwsze "pani Emilka"
odeszla sama oraz nie prawda jest ze obaj panowie sa jakos
specjalnie przesladowani (co do leotara, to poprosze zerknac nizej).

Po drugie od pewnego czasu zaszlo na Poland-L pewne przewartosciowanie
kryteriow uczestnictwa. Bardzo sie staram ich trzymac. Zasugerowalem
wartosci chrzescijanskie, a wiec i przebaczenie i pokore. Nie oznacza
to ze bede teraz wypisywal eseje filozoficzne na ten temat. Ale
jednak wskaze, ze ani przebaczenie ani pokora nie wymazuja win,
ani tym bardziej nie oznaczaja niekarania czy tez uwalniaja od
pokuty. Ponadto jesli ktos z zalozenia nie chce wysluchac innych,
jak wlasnie np. pan l., to nikt nas nie zmusza do sluchania ich.
Propozycje, ktore padaly w ciagu lat istnienia P-L wcale tak
bardzo nie odbiegaja od tej wlasnie - z wyjatkiem sugestii
glosowania wszystkich o wszystkim.

Pozdrawiam - Witold Owoc

P.S. W przeciwienstwie do wielu innych list, Poland-L jest lista o
polskiej kulturze, a nie lista na ktorej sie pisze do mnie i o mnie.
Jesli osoby, ktore odeszly zalozyly wlasne listy, to jak mozna
sobie wyobrazic obecnosc ich wszystkich razem na jednej liscie.
(pytanie retoryczne, wiec brak na koncu znaku zapytania)



Top Secret;-)

1999-06-28 Thread Jacek Gancarczyk

Ciekawa i wedlug mnie bardzo symptomatyczna
wiadomosc podala wczoraj TV Polonia.

Polski batalion w Kossowie dostal dwie miejscowosci do ochrony:
Jedna zamieszkala przez ludnosc albanska i jedna przez ludnosc serbska.
W miescowosci zamieszkiwanej przez ludnosc albanska obecne tam
odzialy amerykanskie byly kilkakrotnie ostrzeliwane. Amerykanie
zaproponowali na kwatere nieuzywana hale fabryczna. Wg mnie
uwazali, ze jest to tani i w miare bezpieczny sposob bo budynek
goruje nad otoczeniem co ulatwia kontrole pola ostrzalu.

Polacy odpowiedzieli, ze dobra baza jest dla nich bardzo wazna
i ze wybuduja obok wlasna. A hala przyda sie na uruchomienie
produkcji przemyslowej.

Chyba tu spotkalo sie europejskie i amerykanskie myslenie:
Amerykanie mysla o jak najtanszej kontroli pola ostrzalu a Polacy
o uruchomieniu produkcji!!!

Oczywiscie rozumiem, ze to sa wstepne i szybkie decyzje, ktore
beda podlegaly ciaglej aktualizacji.

Pozdrowienia
Jacek Gancarczyk
http://www.eurofresh.se



Re: filmy

1999-06-28 Thread Irek Zablocki

Male Zielone:

> On Thu, 24 Jun 1999, Magdalena Lenarczyk wrote:
>
> > Bartek Rajwa:
> >
> > > Szybciutko, moja fimowa klasyfikacja:
> > > (...)
> > a to moja:
> >
> a oto nasza:
>
> Gwiezdne Wojny I
> Gwiezdne Wojny II
> Gwiezdne Wojny III
> Gwiezdne Wojny IV
> ET
> Armagedon
> Park Jurajski
>
>
> Grtxy
>
Zlosliwi, gdyby byli bardziej czujni, zauwazyliby, ze Male Zielone
podaly tylko amerykanskie filmy. Natomiast czesto-gesto
wspominaly o tym, ze wspolnie z ziemskimi buduja Jurop. No to
co to za budowanie, jak sie popiera holyl~udska produkcje, a nie
rodzime jewropejskie filmy, jak np. "La soupe aux choux"?
>
> W celu przezwyciezenia problemu ciazenie oraz pozbycia sie pypcia na nosie
> zaleca sie przyspieszenie tempa prywatyzacji.

W celu przezwyciezenia problemu nie dostrzegania wartosci
europejskich oraz pozbycia sie pypcia na trabie zaleca sie
przyspieszenie tempa integracji.

Irek