O co walczy Lepper
Dla zainteresowanych rzeczywistymi dziesiejszymi problemami Polski Ciekawy artykul na ten temat znalazlem pod http://www.businessman.com.pl/ -- Marek Kowalewski http://www.komarek.w.pl
Re: Pobozna Unia Europejska ?
On 24 Jun 99 at 19:31, Irek Zablocki wrote: > Andrzej Szymoszek: > > > 7F00,,> On 23 Jun 99 at 17:43, Irek Zablocki wrote: > Itd, itp, color, param, param, color. Kolega Zablocki jest proszony o wyslanie tego w jakims ludzkim jezyku, moze byc nawet niemiecki. Andrzej Szymoszek
Zanussi o Kieslowskim
Jubileusz 60-lecia urodzin to dobra okazja do wspomnien i podsumowan. Z tej okazji Krzysztof Zanussi udzielil obszernego wywiadu Magazynowi Gazety Wyborczej. Opisal w nim miedzy innymi perypetie ze swoim "Ro- kiem wschodzacego slonca", zgloszonym w 1984 roku do Oskara, ktorego Jaruzelski polecil osobiscie wycofac z oskarowych wyscigow, bo byla w tym filmie postac uchodzaca za karykature generala. Mnie jednak bardziej zainteresowal inny fragment wypowiedzi Zanussiego. Ponizej zalaczam interesujaca czesc wywiadu, dotyczaca zycia i twor- czosci Krzysztofa Kieslowskiego. Z Zanussim rozmawiali Katarzyna Bielas i Jacek Szczerba. Izabella * * * Na czym polegal fenomen Krzysztofa Kieslowskiego nie do konca wia- domo. Krzysztof byl przez caly czas tym samym czlowiekiem, robil dobre filmy duzo wczesniej, nim go swiat zauwazyl, tyle ze przed- tem nikt by go nie nazywal fenomenem. Przedtem swiat po prostu nie mial do Krzysztofa przekonania, nie kupowano go. Festiwal w Cannes odrzucal po kolei jego filmy. Pamietam, jak mowiono nam, zebysmy dali sobie spokoj z przysylaniem filmow Kieslowskiego, bo on uzna- ny jest raz na zawsze za sprawdzonego tworce lokalnego. On to wszy- stko bardzo mocno przezywal. W roku 1987 zalamal sie wlasciwie system i nie bylo pieniedzy na dokonczenie "Dekalogu". Jako producent, z gotowym piatym i szostym odcinkiem, czyli tymi pozniej najglosniejszymi - "Krotkim filmem o zabijaniu" i "Krotkim filmem o milosci", jezdzilem po kolei do telewizji wloskiej, francuskiej, niemieckiej. Proponowalem im prawa za bardzo niewielkie pieniadze, byle zaplacili za tasme 35 mm na reszte. Mam na pismie odpowiedzi bardzo powaznych redaktorow, ktorzy prze- strzegaja mnie, zebym nie tracil swojej wiarygodnosci, proponujac im autora, o ktorym wiadomo, ze nie ma wyjscia poza swoj obszar etniczny. Takze tematu, ktory jest tak nie na czasie i jest tak dziwaczny, ze tylko w Polsce mogl sie zrodzic. Bo kogo obchodzi w tej chwili Dekalog ? Tak mi powiedziala katolicka redakcja "San Paulo Film", to samo uslyszalem w Niemczech - ze to jest zbyt ostentacyjne, religijne. Krzysztof jeszcze miedzynarodowo sie nie liczyl. Byl wdeptany w ziemie po "Bez konca", ktory to film ja bardzo wysoko cenie, chociaz rozumiem, ze musi trafic na okreslony typ wrazliwosci. Ale film zostal zniszczony w polskiej opinii publi- cznej, wysmiewano sie z Radziwilowicza krazacego po smierci wsrod zywych. To wszystko bylo tak przygnebiajace, ze Krzysztof byl na granicy rzucenia kina - zniechecony i zniesmaczony. I stanem wo- jennym, i szykanami, ktorych doswiadczal od wladzy. A szykany naprawde byly. Nie raz slyszelismy towarzysza Swirgonia, ktory z gory zapowiadal, ze prasa nie zostawi na Krzysztofie suchej nitki. Dotrzymywal slowa. Wtedy nikt z nas nie wierzyl w jakies szybkie zwyciestwo, nikt tez nie egzaltowal sie trwajacym oporem. Wszystko po prostu wygladalo beznadziejnie. I Krzysztof w tym momencie zrobil rzecz heroiczna - rzucil sie do pracy, utopil cala swoja rozterke w pracy. To bylo niezwykle. Trzeba miec straszna dyscypline i bardzo kochac kino, zeby powie- dziec sobie: "Nikt mnie nie chce, ale ja robie swoje". No i robil swoje. Skonczyl "Dekalog", ktory nagle okazal sie cudem. Nie pamietam, kto pierwszy wzial film, ktory z festiwali. Chyba w koncu Cannes, piata czesc, raczej bez przekonania. I nagle sie spodobalo. Okazalo sie, ze caly serial jest wspanialy, BBC poka- zalo go po raz pierwszy pozno wieczorem. Mial tak dobra ogladal- nosc, ze drugi raz dano mu lepszy czas antenowy. To sie normalnie nie zdarza. I zaczelo sie. Kraj po kraju zaczeli go kupowac i wsta- wiac w coraz lepsze programy. Wszyscy to ogladali w telewizji, przychodzili na cala noc do kina, by obejrzec dziesiec czesci naraz. [...] Krzysztof byl juz dojrzalym czlowiekiem. Ten sukces byl dla niego gorzki. Jego wczesniejszy o lata "Przypadek" byl rownie dobry jak ostatnie filmy, a moze nawet lepszy, w swoim czasie bardziej odkryw- czy. I co z tego ? Jeszcze wczesniejszy "Amator" tez byl bardzo dobrym i powaznym filmem. I znow, co z tego ? Krzysztof uwazal, ze ten sukces to zawracanie glowy. Nie mogl juz w swoj sukces uwierzyc. Ciagle powtarzal, ze nie jest zadnym swie- tnym filmowcem. Jesli byl geniuszem, to dlaczego nikt nie widzial tego wczesniej. Uwazal, ze ten caly halas wokol niego jest nic nie wart, ze sukces nic nie znaczy. Byl bardzo zbolaly. Mial poczucie, ze swiat jest glupi. Dzis mowi sie, ze nastepne stulecie bedzie powrotem do duchowosci, pewnie w niewyznaniowym charakterze, tzn. duchowosc tak, religia nie. Krzysztof, nie bedac blisko zwiazany z Kosciolem, a nawet w pewnym momencie lekko odtracony przez katolicka ortodoksje, swiet- nie sie czul, gdy uzywal jezyka, ktory dotykal tajemnicy, w ktory wpisany byl pewien rygoryzm moralny, ale jednoczesnie nie byl
Re: cola, lato
On 25 Jun 99 at 9:26, Irek Zablocki wrote: > Czys Ty sie Szymoszku Andrzeju wody z Odry napil, ze takie > brednie wypisujesz?! :-)) Nie, ja powaznie pisze. Najzupelniej. Wiesz, mam przewod pokarmowy z PCV, to... > Ja od chemikow z prawdziwego zdarzenia > slyszalem, ze cola i wodka to najgorsze, co moze byc. No wiec sa wsrod nas rozne szkoly. To tak jak w medycynie, dawac antybiotyki albo nie dawac. Poza tym jestem fizykiem. > Gdybys > sie nie szczypal i posadzenia o "wspolne biesiadywanie" nie bal i > z Kola sie raz dobrej wodki napil, pod zakusku - to rzeczy, jak > powyzsze bys nie popelnial. ;-) Pijalem. Tyle ze nie z Kola, predzej z Sasza. Ale on juz teraz Polak. Z Kazachstanu, no. > Mnie od malenkosci w kunszcie > rozprowadzania spirytusu szkolono i Dziadzio by mnie z domu > precz wygnal, gdybym spirt z cola jakakolwiek mieszal. Konserwatysta. A tu trza isc z postepem. > Tak Ty sie > opanuj i daj sobie na wstrzymanie i przestan po drutach takie > herezje posylac. Swoim wychowynym na makdonaldach i koli > studentom mozesz. Dobra. Dawaj Ute do sluchawki. Halo, Uta, czesc. Sluchaj, co On sie tak do mnie dostawil z ta kola? > Ot co! Czy Ty dereniowke probowal, a > nalewke na dzikiej rozy, szypszyna inaczej zwana, ha?! A juz nie > ma wyborniejszej, jak na owocach tarniny. O wisniowce nie > wspomne, bo to w kazdym polskim domu mus. Moja pani od polskiego w podstawowce mowila, ze w kazdym polskim domu "Pan Tadeusz" mus. A ja nie mialem. Wtedy jeszcze. Jak byl poploch, ze w bibliotece szkolnej zabraklo, to pani byla niewzruszona: "w kazdym polskim domu..." itp. Teraz porobilo sie tak, ze wiecej ludzi "czyta" niz czyta. Choc nie wiem, czy akurat wisniowke. A te ksiazki...Ladnie wydane, fakt, ale same poradniki, jak zyc, jak kochac, jak sie do internetu podlaczyc. Na polkach osobno literatura piekna, osobno lektury szkolne, choc to tez literatura piekna. A lektury tez sa zastepywane przez takie wyciagi z nich, streszczenia, bryki...Cholera, nikt nic nie czyta. A coraz wiecej ludzi, i to nastolatkow, "czyta". > Bij sie w piersi, lata i jesieni czekaj, tradycje podtrzymuj i pisz, jak > wyszlo a najlepiej zapros, zebym sie sam przekonal. Bije sie w piersi za propagowanie alkololizmu (czytaj: wodka z kola). Zaprosic zaprosze, ale trzeba najpierw do Polski przyjechac, do Wroclawia, czy tam do tej Twojej Pierdzielawy*) > Irek Andrzej *) Pierdzielawa- dolnoslaskie Trojmiasto (Pieszyce, Dzierzoniow, Bielawa).
Dwuglos o wicepremierze
Pewien ogolnopolski dziennik sarkastycznie demaskuje wicepremiera rzadu RP Balcerowicza : Z robocza wizyta pojechal do Waszyngtonu - na konsultacje. Wyposazony we "wskazowki", po konsultacjach wrocil na Ojczyzny lono, aby dalej realizowac "samodzielna" polityke gospodarcza. Nieodrodny syn PRL-u, pojetny uczen Insty- tutu Podstawowych Problemow Marksizmu-Leninizmu przy KC PZPR. Grajac na stara nute mysli, ze nadaje jej nowe brzmienie ? Odpowiada mu w drugim dzienniku ogolnopolskim sam jego naczelny (tyle, ze pod pseudonimem) : Jak myslicie - kto to napisal? "Nasz Dziennik" Ojca Rydzyka? Posel Lopuszanski? Lepper? Switon? Otoz nie - to z pierwszej strony postkomunistycznej "Trybuny". Ten styl, ten jezyk, ta elegancja wywodu - ech, lza sie w oku kreci. Kiedys to straszenie Waszyngtonem i lustrowanie biografii brzmialo groznie i zwiastowalo represje. Dzis to juz tylko gro- teskowa brednia frustratow, ktorzy nie sa w stanie poslugiwac sie zwykla ludzka mowa. Ich z tego belkotu nie wyleczy ani papiez Jan Pawel II, ani prezydent Kwasniewski. Ten drugi dziennik to oczywiscie "Gazeta Wyborcza". Wybrala Malgorzata
Re: Dwuglos o wicepremierze
Polska na pewno normalnieje, bo wiadomoscia dnia sa wybory prezesa PZPN :-) Nie, nie Dziurowicz, ale zostawie przyjemnosc naszemu komentatorowi sportowemu. Witold Owoc
Re: Lenin bez nogi
Nie bez kozery nalezaloby takze przypomniec mlodziezy o malowaniu rak krwawego Felusia na czerwono. Mam oczywiscie na mysli pomniki w Warszawie i w Katowicach. Tam tez nie znaleziono sprawcow-: Wilhelm Glowacki == At 09:52 PM 6/26/99 , you wrote: >Mlodziezy dodam, ze informacja o tym fakcie byla scisle >strzezona tajemnica panstwowa. Czyli nie tak jak teraz, >ze sa reportaze telewizyjne, radiowe i gazetowe o duzo >mniejszych wybuchach. A wtedy nic. Byl zakaz cenzury i >nie wolno bylo nic pisac. > >Witold Owoc >
wydarzenia weekendowe
Podrozowalem w piatek przez zachodnia Polske. Do Rzepina, w te i z powrotem, z postojem w Zielonej Gorze. Jak tak sie jedzie pociagiem przez Dolny Slask, a nastepnie Ziemie Lubuska, to co mozna robic? Mozna sluchac radia, takiego przenosnego, ze sluchawkami. I wtedy jest sie w tzw. ogniu wydarzen. Bo tez i gorace lato sie w piatek zapowiedzialo. "Lucznicy", pielegniarki, biedaczysko z wybitym okiem, tu Miller z Kalinowskim chca wyborow, tam radomiacy Krzaklewskiego od "Zydow" wyzywaja. Wszystko to w dziennikach radiowych roznych stacji. W miare jak pociag sie przemieszcza, fala ucieka, trzeba szukac innej rozglosni, najdzielniej trzyma sie oczywiscie Radio Maryja. Raz nawet w ramach muzycznego przerywnika puscili wersje instrumentalna piosenki Rolling Stonesow "Ruby Tuesday", to jest malo ze tak powiem chrzescijanska piosenka, tekst opowiada wszak o "groupie", czyli panience na jedna noc dla rockmana, ale moze ta wersja instrumentalna, bez tekstu...Nie wiem, czy stali sluchacze wykaza czujnosc, Radio Maryja nie bylo specjalnie szczesliwe z powodu zeszlorocznego koncertu zespolu deklarujacego m.in. "Sympathy for the Devil"A tu jesli nie tekst Jaggera, to chociaz muzyka Richardsa tworzy nastroj pomiedzy jedna modlitwa a druga. "Sympathy for the Devil..." A co z ministrem Tomaszewskim? Tu ani o sympatii, ani o wspolczuciu nie moze byc mowy. Jego chlopaki wybili oko gumowa kula fotoreporterowi "Naszego Dziennika" podczas warszawskiej czwartkowej "zadymy" pracownikow zbrojeniowki, co oni nie wiedza, ze tym nie wolno po twarzach strzelac? Dzisiejsza "Wyborcza" przynosi informacje, ze odbyl sie pogrzeb mlodego mieszkanca Sosnowca, zakatowanego przez nadgorliwych policjantow. Ano, jaki kram, taki pan. "Pan", czyli minister od spraw wewnetrznych, Janusz Tomaszewski, szykowal sie tymczasem do obejrzenia wroclawskiej gali bokserskiej z udzialem m.in. Andrzeja Goloty (wygral, wygral), ostatecznie nie dotarl, tlumaczac sie nie jakimis tam problemami w podleglym mu resorcie, ale spodziewanym niedostatecznie wysokim poziomem sobotnich walk. Dlatego pan wicepremier pobyt na Dolnym Slasku ograniczyl do udzialu w zjezdzie struktur terenowych RS AWS, ktory odbywal sie na zamku Ksiaz. Jakis czas temu "Info radio" urzadzilo plebiscyt na "Dyzme Roku" wsrod polskich politykow. Wygral wlasnie premier Tomaszewski. Taki Dyzma zostaje wicepremierem po to, by sobie pozjazdowac w eleganckich wnetrzach wspanialego zamku, albo poogladac "prawdziwy" zawodowy boks. Wszedzie jako czlowiek z kategoria VIP. Jak siegniemy do powiesci Tadeusza Dolegi- Mostowicza, to stwierdzimy, iz "oryginal" wolal zapasy, tzw. wolnoamerykanke, i gromko zaprotestowal, gdy sedziowie ogladanej przez niego walki nie przyznali zwyciestwa Polakowi. "A gowno!"- krzyknal. Dyzma A.D. 98 nie dal sie sprowokowac, nie przyszedl, zreszta nie mialby okazji, bo tak Golota, jak i Przemyslaw Saleta szybko znokautowali przeciwnikow. Na te wroclawskie imprezy bokserskie do Hali Ludowej obok ze tak powiem policjantow sciagaja "zlodzieje"- VIP-y innego rodzaju, nie tyle z Warszawy, ile spod Warszawy. Potrafil natomiast "znalezc sie" prezydent Wroclawia, senator Bogdan Zdrojewski, ktory w sobotni wieczor wybral premiere w naszym Teatrze Wspolczesnym. A byl do Hali zaproszony. Jeszcze inna impreza odbyla sie w piatek i sobote w Opolu: krajowy festiwal piosenki. Byly konkursy premier i debiutow oraz wystepy gwiazd. Obchodzono jubileusze zepolow: O.N.A. (piata rocznica czegos, co wczesniej nazywalo sie Kombi, a potem wzbogacilo o mloda wokalistke Agnieszke Chylinska), Formacja Niezywych Schabuff (10-ta rocznica od wydania pierwszej plyty) i Perfect (20-ta rocznica, ale to budzi spory, tym bardziej ze w obecnym skladzie nie ma czlowieka ongis dla Perfectu najwazniejszego, ktory zespol zalozyl i byl jego liderem, Zbigniewa Holdysa). Najwiekszy aplauz zyskal sobie jednak Pawel Kukiz, brawurowy rockowy wokalista, niezwykle aktywny, najczesciej kojarzony z zespolem "Piersi", w Opolu przyjmowany szczegolnie goraco, bo stamtad pochodzi. Wzial sobie Kukiz do kompanii Dominike Kurdziel (taka grubaska, co ongis wygrala w Opolu koncert debiutow, a teraz gra na perkusji w talk- show Wojciecha Jagielskiego) oraz Shazze (gwiazda disco-polo, zewnetrznie podobna do Jolanty Kwasniewskiej). Szczegolnie ta ostatnia wzbudzila zainteresowanie, a to ze wzgledu na urode i zgrabna figure (troche sie chyba odchudzila), a takze pomruk sensacji: "disco-polo w Opolu, i to jeszcze z Kukizem". Ale disco-polo nie spiewala, tylko przeciwnie, twierdzila spiewajaco, iz najbardziej lubi rock'n'rolla. Powrot do korzeni? Swoisty hold oddany kulturze (nieco) wyzszej? Ach, jaki bogaty w wydarzenia byl ten pierwszy weekend prawdziwych wakacji. Andrzej Szymoszek PS W Zielonej Gorze polecam tanie jedzenie w barze mlecznym tuz
Filozofowanie o cenzurowaniu pornografii
Kiedys przed laty cenzura wprawiala w stan przygnebienia nie tylko uczonych mezow, ale takze zwyklych smiertelnikow. Dzisiaj, kiedy panuje moda na przemoc i pornografie w srodkach masowego prze- kazu, w stan przygnebienia wprawia coponiektorych brak cenzury. Znalazlam ciekawy material na ten temat, ktory warto przeczytac. Oddajmy glos filozofom. Na poczatek obszerne fragmenty przemowienia prof. Leszka Kolakow- skiego wygloszonego na otwarcie 66. Swiatowego Kongresu PEN Clubu w Warszawie [zrodlo - Gazeta Wyborcza, 19.06.1999 r.] : Moze sie wydac dziwne, ze pod koniec wieku, w ktorym zdarzy- lo sie tyle potwornych nieszczesc spowodowanych zniesieniem wolnosci obywatelskich, lacznie z wolnoscia slowa, w rozmaitych ustrojach, czy totalitarnych, czy po prostu despotycznych, slyszy sie coraz wiecej glosow, ktore domagaja sie przywrocenia cen- zury. Tym razem nie po to, zeby siac obowiazkowa ideologie polityczna lub tlumic opozycje, ale po to, zeby nas chronic przed szczegolnie zlosliwymi demonami naszych czasow, gloryfikacja przemocy i pornografia.[...] Skoro szkodliwe skutki przemocy i pornografii nie budza watpli- wosci, a kontrargumenty sa nieprzekonujace, czy mamy prawo domagac sie przywrocenia instytucji cenzury w cywilizowanym swiecie ? Niekoniecznie, i nie tylko z tego powodu, ze obowiazujace defi- nicje prawne sa tak trudne do ustalenia, ale przede wszystkim dlatego, ze juz teraz nie da sie prawie cenzury narzucic z przy- czyn technicznych, a niebawem bedzie to jeszcze trudniejsze. Mozna, do pewnego stopnia, poddac w jakims kraju cenzurze telewizje publiczna, co sie nawet robi, ale wobec gigantycznej sieci, jaka tworza setki kanalow telewizyjnych, ktore latwo od- bierac w kazdym prawie miejscu swiata, proby narzucenia za- sad moralnych w telewizji i Internecie wydaja sie po prostu bez- skuteczne. Byloby to jeszcze wykonalne, gdyby mozna bylo sprowadzic nasz swiat do poziomu despotycznych i barbarzyn- skich ustrojow, komunistycznych lub islamskich. Prawdopodo- bienstwo powrotu do takiego stanu rzeczy, ktory wymagalby unicestwienia niemal calej infrastruktury technologicznej, jest jednak niewielkie.[...] Tak, czy owak, trudno sobie wyobrazic, zeby wspolczesny swiat mogl sie zaopatrzyc w srodki techniczne umozliwiajace cenzure, ktora nie dopuszczalaby gloryfikacji przemocy ani pornografii, nie naruszajac jednoczesnie podstawowych wol- nosci obywatelskich. Nawet gdyby takie srodki byly dostepne, jest malo prawdopodobne, zeby ich zastosowanie zyskalo wystarczajace poparcie spoleczne, nie jest tez pewne, czy byloby bezpiecznie je zastosowac. Latwo dostrzec konflikt wartosci. Z jednej strony rzucaja sie w oczy szkody dla zdrowia umyslowego i moralnego mlodziezy i dzieci. Z drugiej strony mowi sie nam, ze kazdy ma prawo wyboru. Czy kazdy? Nie. Male dzieci nie maja zadnych praw z tego prostego powodu, ze trudno miec jakies prawa, nie mogac ich jeszcze zrozumiec. Relacje miedzy prawami i obo- wiazkami nie sa symetryczne.[...] Haslo "prawo wyboru", sformulowane bez zadnych ograniczen, jest absurdalne z powodow natury bardziej ogolnej. Mamy pra- wo wyboru jedynie w ramach ograniczen mianowanych przez prawo. Nie mam prawa wyboru we wszystkim. Trzeba tylko zadac sobie pytanie, czy takie prawo mozna uzasadnic. Byc moze, ale biorac pod uwage, ze nie mozna go narzucic z powodow technicznych, lepiej go nie wprowadzac (moze warto jednak sprobowac zakazu prawnego dla szczegolnie odrazajacej formy pornografii, jaka jest pornografia z wyko- rzystaniem dzieci ? [...] Przeciw absurdom, fanatyzmom, klamliwym propagandom mamy tylko bron edukacji. Niestety, procesy w kulturze, ktore wydaja sie nam tak niebezpieczne, redukowanie naszych zainteresowan do tego, co sprawia, ze zycie jest zabawniej- sze i obfitsze w dobra konsumpcyjne, pogarda dla wartosci tradycyjnych, dla prawdy, dla bezinteresownej wiedzy, o ile nie powiekszaja one naszych bogactw i nie oferuja rozrywek - wszystko to podwaza te wlasnie systemy edukacyjne, ktore moglyby stanowic antidotum. Mamy wiec do czynienia z sa- monapedzajacym sie mechanizmem. Czy mozna wyobrazic sobie odwrot kultury w kierunku rewa- loryzacji, przywrocenia samego pojecia prawdy? Czy mozna uleczyc nasze spojrzenie na swiat, przywracajac mu jego dawna wrazliwosc? Mysle, ze to jest zawsze mozliwe, jezeli znajdzie sie dosc ludzi, ktorzy beda sie starali zachowac antyczne filary edu- kacji, umilowanie wiedzy dla niej samej, radosc z poznania dla poznania, radosc z matematyki, bo uczy nas ona, co to znaczy dowodzic, co sie zowie dowodzeniem jakiejs prawdy, bez pytania o jej praktyczne zastosowania, historie, bo po- przez naszych przodkow ukazuje nam nasza brzydote i na- sze piekno. Tak, mysle ze jest to mozliwe, zwazywszy na to, ze krytyka naszej cywilizacji ludycznej narasta i coraz wiecej widac niepokoju co do naszych przyszlych lo
Rabin i tradycja
Oto fragment artykulu Jacka Kuronia w sprawie wypowiedzi rabina Jos- kowicza na spotkaniu z Janem Pawlem II [Gazeta Wyborcza 23.06.1999] : [...] Atak [na rabina Joskowicza - M.Z.] rozpoczely wladze Zwiazku Zydowskich Gmin Wyznaniowych ("Gazeta" z 12-13 czerwca): [...] Do tej wypowiedzi dolaczyl komentator "Gazety" Marek Bey- lin [...] Prawda, najglosniej zaatakowali zachowanie rabina Joskowicza czlonkowie prezydium Zwiazku Gmin Wyznaniowych Zydowskich. Rozumiem ich, choc trudno mi byc wobec ich zachowania wyro- zumialym. Oni sa mlodzi i w swiecki sposob wyksztalceni. Przede wszystkim zas wiedza z tysiacletnich dziejow Zydow w rozprosze- niu, ze jesli uraza sie uczucia religijne olbrzymiej wiekszosci oto- czenia, to trudno zyc i wychowywac dzieci w ojczyznie pobytu. Skoro jednak mlodzi nie moga, czy nie chca prosic, tym bardziej musi to zrobic za nich starzec. Oczywiste jest, ze jesli niektorych poboznych Zydow obraza obe- cnosc krzyza w naszej wspolnej przestrzenii sakralnej, to wszystko, co mowia i czynia w tej sprawie, obraza niektorych poboznych chrzescijan. I nie nalezy pytac, ile osob jest po ktorej stronie, bo przeciez wiemy, ze wartosci (sacrum) nie moga podlegac glosowaniu. Nawet jesli rabin Joskowicz - ktory w dzien po "postanowionym juz wczesniej zdjeciu go z funkcji" wyjechal do Jerozolimy - byl ostatnim Zydem tej formacji w Polsce, to i tak Auschwitz jest swie- tym miejscem dla wszystkich Zydow na swiecie, jak zreszta dla wszystkich Polakow. I nie tylko dla nich. Wlasnie na tym nara- stajacym w ostatnim stuleciu poczuciu jednosci dziejow ludzkich polega najwazniejsze wyzwanie wspolczesnosci. [...] A ponizej istotna czesc komentarza pani Heleny Datner do artykulu Jacka Kuronia [GW, 28.06.1999 r.] : [...] Twoj tekst, Jacku, nalezy do tekstow pieknych, bo najpiekniej i najodwazniej motywowanych: bierzesz w obrone przed opinia publiczna bezbronnego - w Twym mniemaniu - starca, "innego" (przez stroj, jezyk chocby) czlowieka, ktory jest w Twoich oczach obronca sprawy dla niego podstawowej, a w tym spoleczenstwie beznadziejnej. Czlowieka straszliwie samotnego, bo i przez swoich opuszczonego, a moze nawet zdradzonego... jedynego, ktory mial odwage powiedziec cos, co dawno juz powinno zostac po- wiedziane. Szanuje i rozumiem Twoje motywy, zaluje jednak bardzo, ze dales posluch jednej tylko stronie. Po pierwsze, rabin Joskowicz znalazl sie blisko Papieza tylko dlatego, ze mienil sie reprezentantem polskich Zydow. Otoz ta legitymacja dawno juz zostala mu odebrana, a nasza slabosc - slabosc Zwiazku Gmin Zydowskich - polega na tym, ze nie bylismy w stanie efektywnie podziekowac rabinowi Joskowiczowi, ktory z uporem nie chcial nas opuscic. Po drugie, i najwazniejsze - nie zawsze Zydzi krytykujacy innych Zydow robia to ze strachu przed spolecznymi konsekwencjami, bo sie boja, ze spoleczenstwo sie obrazi lub, co gorsza, ich pobije... Czasem Jacku, i Zydzi krytykuja innych Zydow, bo tak im dyktuja ich glebokie przekonania, wrazliwosc i wlasna koncepcja bycia Zydem. Konflikt z rabinem Joskowiczem nalezy do tej wlasnie kategorii. Znalam madrych chasydow. I to jest moja tradycja i historia. Takiej tradycji - w wydaniu rabina Joskowicza - nie chce. Ty, zdaje sie, tez z tradycji polskich wybierasz... Zechciej nie zarzucac nam z tego powodu tchorzostwa. Po trzecie, nie najwazniejsze: sprawa z Joskowiczem wszystkim przeslonila to, co sie dzialo na Umschlagplatzu (zadna gazeta nie zamiescila modlitwy Papieza). A szkoda. Po czwarte, bardzo wazne: rzeczywiscie, sprawa krzyza na zwiro- rowisku nie jest rozwiazana. Oswiadczenie prezydium Zwiazku Gmin mowilo o tym wyraznie. Poland-L zamiescila tresc papieskiej modlitwy na Umschlagplatzu. Pani Datner sie myli. Nie jest tak zle. Modlitwe w calosci zamiescil tez ogolnopolski dziennik "Zycie". Malgorzata
Porozmawiac o depresji (c) - inni a moje pisanie
POROZMAWIAC O DEPRESJI (jak inni widzieli moje pisanie) "Pisalas prawdopodobnie po polsku, a wiec personel nie mogl miec pojecia o tym, co piszesz. Czy interesowano sie tym?" Widac przewidzialam to pytanie, bo odpowiedzialam juz na nie w "Krzywym zwierciadle": :-))) "No i jest jeszcze w tym specjalnym korowodzie typow "Grafomanka - Kawoszka". Baba w srednim wieku, dosyc sympatyczna, tylko zapewne zbyt podekscytowana, roztrzesiona i do tego niesamowicie wscibska. Paraduje nerwowo korytarzami, kreci sie w te i z powrotem, wprowadzajac w wypracowany lad i wysmienita organizacje kliniki niepotrzebny zamet. Wszyscy juz sie smieja, ze gdy przechodzi, robi soba wiatr. Nieodlaczny papieros w gebie, wdzieczy sie lub wykloca o kazdy dodatkowy lyk kawy, a poza tym gryzmoli kartki w jakims tylko sobie znanym jezyku cale Boze dnie. I to jestem ja. Z tym pisaniem jest smiesznie. To znaczy, inni smieja sie ze mnie. Zreszta jak zwykle tutaj, bez specjalnej zenady. Jest w tym bezsprzecznie moja wina, gdyz juz na samym poczatku popelnilam w zwiazku z pisaniem strategiczny blad. Samego faktu nie daloby sie ukryc, a zreszta dlaczego niby mialabym sie ukrywac. Moglam jednak zatrzymac dla siebie pamietnikowy charakter mojej opowiesci. Opowiesci, ktora dotyczy nie tylko mnie, ale i wszystkich ludzi stad. Juz niechby dalej mysleli, ze mam amanta w swoim odleglym kraju i do niego tak wypisuje teskne, czule listy. Chociaz ja i amant, tez cos. Wszyscy sa mocno zaintrygowani moim uporczywym bazgraniem. Nie daja mi spokoju i z ironia dopytuja, czy jest w tej historii mowa rowniez i o nich. W moje potwierdzenia oczywiscie nie wierza i nawet nie przypuszczaja, ze razem ze mna, ze wszystkim, co tu przezywam, z koniecznosci, przewijaja sie w tych wspomnieniach. Zdziwiliby sie zapewne, mogac sie faktycznie na tych kartkach odnalezc. Niektorzy na pewno zdolaliby sie tu rozpoznac, mimo ze jest to tylko mocno nieporadne i subiektywne ich odbicie. Chyba zeby woleli udawac, ze to wcale nie oni, ale to juz zupelnie inna sprawa. Bo lekarze nie tyle sie smieja, co raczej tym moim pisaniem frasuja, jakby zbijalo ich ono z pantalyku. Cala sprawe traktuja powaznie i z duza rezerwa. Bardzo nieufnie ipodejrzliwie podchodza do tak niewinnej skadinad dzialalnosci. Wesza, co sie moze za nia kryc. Moze zaczynaja sie obawiac, ze przypadek jest znacznie powazniejszy, bardziej skomplikowany niz beztrosko diagnozowali do tej pory. A jesli to cos zupelnie innego? Juz nie jakas tam, byle jaka depresja, ale byc moze grozna schizofrenia wraz z neurastenicznym rozszczepieniem jazni? Symptom jest bardzo znaczacy. Saduja mnie wiec i myszkuja. Co bardziej empiryczni siegaja nawet po te zapisane kartki, wslepiajac sie w nie jak kura w gnat. Musza dac za wygrana, choc robia to stanowczo niechetnie. Dla nich jest to tylko bezsensowny szyfr liter, wiedza jednak, ze gdyby mogli rozgryzc takie chore wypisane byle co, mieliby swoja diagnoze jasna jak slonce. A tu nic. Mimo wszystko, wyglada to im chyba jednak na schizofrenie. Robia nade mna strasznie ponure miny. Mieli tu juz roznych "Napoleonow", "Chrystusow". Raz nawet byla "Tiereszkowa", a ta tutaj chce odgrywac role drugiej Sagan. Nawet psychiatrzy moga sie juz czuc troche zmeczeni niekonczaca sie lista paranoidalnych postaci. Niech bedzie do kompletu "Saganka", diabli z nia. Trzeba jednak taka rozdwojona baczniej obserwowac. Nalezaloby takze zmienic cala psychoterapie, repertuar lekow. Czy aby nie jest za pozno? Sadzac po ilosci nabazgranych stron, choroba wyglada na mocno juz zaawansowana, daleko posunieta, musiala poczynic w mozgu niebywale szkody. Dementia praecox jak wol." Magdalena Nawrocka http://www.geocities.com/Paris/9627
Porozmawiac o depresji (a) - czy o niej mowic
POROZMAWIAC O DEPRESJI (po co i do kogo o niej mowic) "Jaki postawilas sobie cel, piszac owa ksiazke, do kogo przede wszystkim ja adresujesz?" Pytasz, jaki byl cel tego pisania. Wlasciwie, przynajmniej z poczatku, nie bylo zadnego celu, a jedynie jakis wewnetrzny przymus. "Krzywe zwierciadlo" napisalam doslownie na zywo. Powstalo ono, do dzis nie rozumiem, w zaduchu kliniki psychiatrycznej w czasie mojego tam pobytu. Pamietam, jak nie majac nawet papieru do pisania (dwa tygodnie kompletnej izolacji od otoczenia - kuracja snem), gryzmolilam w jakims zapamietaniu i z absolutnym przeswiadczeniem, ze tylko to moze mnie jeszcze uratowac moje obserwacje i odczucia na rozowych karteluszkach toaletowego papieru. Zebralo sie tych chorych gryzmolow przepastne pudlo i zdrowa juz glowa musiala je tylko troche uporzadkowac, uladzic, by "Krzywe zwierciadlo" bylo gotowe. Chyba wlasnie dzieki tym wariackim warunkom, w jakich powstala, ksiazka niezle oddaje atmosfere kliniki i autentycznosc tamtych przezyc. W swietnie zorganizowanej, prywatnej klinice, w jakiej sie znalazlam goraco zachecano do roznych terapii zajeciowych: rzezba, malarstwo, basen, gimnastyka. Nic mi z tego nie pasowalo. Jedyne, co umialam robic, pozostajac zreszta wciaz w samotnosci, co wtedy bylo jeszcze bardzo wazne, to pisac, przelewac na papier wszystko, co przewijalo sie w mojej chorej glowie. Rozprawiac sie z sama soba, ale i natlokiem szokujacych obserwacji i wrazen, ktore atakowaly mnie z zewnatrz - inni pacjenci, personel, cala atmosfera prawdziwego "wariatkowa". Te potrzebe pisania tak wspominam: "Kontaktow towarzyskich nie mam wiec zadnych, czytac nie moge, obowiazuje mnie zakaz wizyt, nie zabralam radia ani kart do ukladania pasjansa. Wisielcza beznadzieja. Pozostaje mi tylko jedno, co mnie jeszcze jakos wciaga, zajmuje i jest to pisanie. Chociaz i tu podobnie jak z lektura mam dosyc spore trudnosci. Tworcza impotencja, jak nic. Pisze troche w ciemno. Formulowanie mysli przychodzi mi z oporem, czesto sie gubie, powtarzam. Nie baczac na skladnie, bazgrze byle co. Przelewam na cierpliwy papier po prostu to wszystko, co akurat przewija mi sie w glowie. Zadnej obrobki, nic. Nie mowiac juz zreszta o ortografii i desperackich, usilnych staraniach, aby chociaz mniej wiecej zmiescic sie w niklych liniach pokratkowanego papieru. Tyle tylko, ze mnie wlasciwie nic nie obchodzi, czy to bedzie odczytywalne, czy nie. Mam w nosie odbiorce, chocbym miala nim byc tylko ja sama. Po prostu czuje potrzebe, a raczej jest to jakis wewnetrzny przymus, aby dac upust skolatanym myslom, meczacemu klebowisku uczuc w jakiej by to nie bylo formie. Musze je gdzies przekazac, przeslac, tak jakby z siebie wypluc. Dorazna wiwisekcja, amatorska psychoterapia na wlasny uzytek. Ktos powie - swoisty egzorcyzm i tez bedzie mial racje. Wlasnie jak zlego ducha wypedzam tym pisaniem czarne mysli, rozpraszam mroczne nastroje. To naprawde przynosi mi ulge. To tak jakby zwerbalizowanie pewnych przezyc, czy odczuc w jakims sensie je unicestwialo, a w kazdym razie wyciszalo, tlumilo. Jak gdyby te bolesne aktualne przezycia odsuwaly sie, oddalaly sie ode mnie w dosc smutna wprawdzie, ale juz niegrozna przeszlosc. Podobnie jak w gramatyce zastosowanie pewnych regul, uzycie odpowiednich koncowek pozwala forme czasu terazniejszego zmienic na tryb dokonany w czasie przeszlym. Daj Boze, aby spelnilo taka role to moje bazgranie. Niech dzieki niemu cala smutna terazniejszosc, wszystko to co doprowadzilo mnie pod drzwi tej kliniki rozwieje sie, przebrzmi juz wreszcie jako nieaktualna, dokonana przeszlosc. Niech stanie sie wspomnieniem, dajac szanse przyszlemu, lepszemu wreszcie zyciu. I oby jak najpredzej, bo jestem juz u kresu sil." Samo wiec pisanie wyniknelo z czysto egocentrycznych pobudek. Podzielenie sie z innymi tym bolesnym doswiadczeniem, jakby mnie wyzwolilo i przynioslo niespodziewana ulge. Widac za dlugo zylam w izolacji i w wewnetrznym zakleszczeniu, duszac sie jednoczesnie takim problemem, bedacym niemal tabu. I wiesz, co Ci powiem? Odkad przerwalam te bariere milczenia, nagle sie okazalo, ze jest niespodziewany odzew. Zewszad zaczeli manifestowac sie rozni ludzie, ktorzy blizej lub dalej, mocno lub tylko posrednio maja lub mieli do czynienia z depresja, przezyli to samo lub wciaz borykaja sie jeszcze z ta choroba, zyjac w przekonaniu, ze tylko im przytrafia sie ta druzgoczaca niesprawiedliwosc. A jestem ja, i jest jeszcze wielu, ktorzy tylko po prostu nie smia, obawiaja sie lub moze nawet sie wstydza do tej choroby przyznac. I to by byli, zgodnie z moja dzisiejsza, zdrowa juz na szczescie swiadomoscia, adresaci tego przekazu. Cos w tym stylu - popatrz n
Porozmawiac o depresji (b) - "wentyl"
POROZMAWIAC O DEPRESJI ("wentyl") "Czy nie sadzisz, ze to Twoje pisanie pomoglo Ci w wyzdrowieniu?" Chyba masz racje. Kazda choroba, a juz szczegolnie psychiczna, rozwala czlowieka od srodka, dusi i przygniata. Konieczny jest wentyl. Psychotropy lagodza napiecie, niweluja leki - wspomagaja reorganizacje zaburzonej osobowosci, jednak cala "brudna robote" wewnetrznych porzadkow musi dokonac wczesniej czy pozniej sam pacjent. A zeby tego dokonac musi zaczac "gadac". Ze soba samym, z psychoterapeuta, z sasiadem wariatem, z milionami z podestu - niewazne, wazne tylko, by wreszcie puscil farbe.:-) I tu sie rodzi ekspresja - jaka by nie byla! Poeta wykrzyczy sie w metaforach, w naladowanych emocja myslowych skrotach, ten, ktory zlapie za pedzel odmaluje czarnego nietoperza zionacego ogniem, z oszalalymi slepiami i z ogonem zapetlonej spirali, "rzezbiarz" uwali kupe i zatytuluje swoje dzielo np. "ja" albo "swiat" - i to jest ta kwintesencja, ten psychiczny zadzior, ten bol wreszcie jakos tam z siebie wypluty. Forma krzyczaca symbolami. Ten wentyl. Wentyl - jakby przyzwolenie na dialog, a wiec szansa na poczatek konca? Rozmawialiscie tu niedawno o ekspresji ludzi psychicznie chorych. Padlo oskarzenie, a moze tylko argument - okropienstwo, brzydota. No tak, ale w tej brzydocie tkwi cala obnazona prawda. Prawda o chorobie i ludzkim cierpieniu. Mnie tez dawano wielokrotnie do zrozumienia, ze moj wizerunek z "Krzywego zwierciadla" nie jest wcale sliczniutki, ze moze byc wykorzystany przeciwko mnie. No pewnie, sliczniutki to ten moj autoportret nie jest, bo takim byc nie moze. Nie najsliczniejsza jest grzaska, smierdzaca studnia. Za to jest prawdziwa.Nawetnie mysle sieprzedkimkolwiek usprawiedliwiac, a tym bardziej wstydzic, ze mialam niefart, by do tej studni wpasc. "A jak teraz patrzysz na ten tekst, jakie obecnie ma on dla Ciebie znaczenie?" Jesli o mnie chodzi, ten tekst pozostaje jedynie utrwalonym zapisem. Pisanie spelnilo swa role wtedy, gdy sie dokonywalo, teraz juz dla mnie samej nie ma wiekszego znaczenia. Tak czy inaczej pamiec tamtego koszmaru zbyt bolesnie i gleboko wdarla sie w moja psychike, bym mogla kontynuowac zycie, najspokojniej ignorujac cala te okaleczona przeszlosc. Zignorowac sie nie. Pamietam, i dobrze, ze pamietam. Bo nie jest to - wbrew wszelkiej logice - jedynie zla, czarnowrozbna, destruktywna pamiec. Pamiec tego, co mi sie przytrafilo i przez co juz w zyciu przeszlam okazala sie zupelnie niespodziewanie moim madrym przewodnikiem, doradca, akumulatorem i sojusznikiem. Moze trudno w to uwierzyc, ale tak jest naprawde. Nie raz sie smieje, ze Belzebubowi, temu diablo zlosliwemu bosowi piekielnych mocy wykrecilam wcale niezly numer. Zlapal mnie w te swoja studnie i po tylu latach musial byc butnie pewny, ze juz mu sie nigdy nie wykrece. A ja sie mimo wszystko wywinelam. Trzeba bylo zobaczyc jego wsciekla, zawiedziona gebe.:-) I chyba z tej wscieklosci wlasnie dal mi poteznego kopa w zadek na rozped. Czesto mowie, ze w moje zdrowe nareszcie zycie wyskoczylam jak wystrzelona z katapulty. To wrecz nieprawdopodobne jak wiele w tak krotkim czasie osiagnelam. Majac czterdziesci lat, wszystko zaczelam od poczatku, prawie od zera. Nauczylam sie francuskiego. Przez dwa lata z desperacja automobilowego beztalencia walczylam z tutejsza prefektura, by zdobyc francuskie prawo jazdy - zdalam za siodmym podejsciem!. Zaliczylam kilka kursow, kilka przygotowawczych stazy, by uwienczyc je zdobyciem pracy w moim umilowanym zawodzie. Pracuje we wspaniale zorganizowanym podparyskim osrodku z ludzmi uposledzonymiumyslowo, psychotykami, autystami. Praca jest moja pasja i chyba w tym wszystkim (poza dziecmi) moim najwiekszym zadoscuczynieniem. Jestem dumna z siebie. Nareszcie! Nareszcie pozwalam sobie na taka wobec siebie samej dobra ocene. A nauczyla mnie tego depresja, tego i jeszcze jakze wielu rzeczy. Przedtem bylam zbyt samokrytyczna, wrecz samo sie biczujaca - wszystko mialo byc (czytaj: musialo!) i we mnie, i w zyciu piekne, dobre, co tam, doskonale, doprowadzone nadzwyczajnym chocby wysilkiem, jak to nazywam - na zyle, niemal do perfekcji. A zycie nie chce byc wcale ani idealne, ani ze wszystkim cacusne, totez perfekcjonisci jak i wszyscy ze zbyt duzymi oczekiwaniami przy jednoczesnie zbyt sztywnych kryteriach oceny pierwsi dostaja zyciowego kopa i pekaja najlatwiej. Depresja to twarda szkola zycia, tak o niej powiem. Troche sie jej podlizuje, aby juz tylko zostawila mnie w spokoju,:-) ale i faktycznie tak tez mysle. Pewnie, ze nachodza mnie niekiedy niepotrzebne mysli typu jak w
Porozmawiac o depresji (e) - poczucie winy
POROZMAWIAC O DEPRESJI (wlasna odpowiedzialnosc a poczucie winy) "Jak sie ma do procesu zdrowienia z depresji poczucie wlasnej odpowiedzialnosci za swoja chorobe, a wiec poczucie winy?" Nie wolno utozsamiac tych dwoch pojec. Odpowiedzialnosc - byc moze tak - jest potrzebna i wazna, wina - na pewno nie! Wina chorobliwa, wina neurasteniczna nie wyzwala z choroby, lecz w nia pograza. W depresji poczucie winy jest przesadne, nieproporcjonalne i te przesadnosc, nieproporcjonalnosc trzeba radykalnie usunac. Jak przegnilego, jatrzacego guza. Tak wiec odpowiedzialnosc i wina sa to wedlug mnie dwa aspekty zupelnie rozbiezne, choc oba maja w depresji swoj niebagatelny wydzwiek. Odpowiedzialnosc rozumiana jako samoswiadomosc, czynny, aktywny proces w kontrolowaniu, korygowaniu swej osobowosci. Fajna sprawa takie wewnetrzne "cugle" i kazdy chcialby je pewnie miec. Jedno jest jednak bezsprzeczne - wypuscil je ze swych rak czlowiek chory. Moment poczucia odpowiedzialnosci i wiara w mozliwosc kierowania wlasnym zyciem przychodzi DOPIERO w momencie zdrowienia, przedtem mialo sie jedynie chaotyczne przeswiadczenie, ze wszystko wymyka sie spod naszej kontroli. Nie ma uzdrowienia bez przezwyciezenia poczucia winy. Wedlug mnie poczucie winy jest najciezszym brzemieniem depresji. Wspolniczka i sprawczyni jednoczesnie! Dopoki bede przekonany, ze to, co mi sie przytrafia jest ZASLUZONA kara za moja moralna slabosc, jakie by tam nie byly przewinienia, duchowe czy realne "grzechy", nie rusze nawet palcem w bucie, by sie usprawiedliwiac, bronic, przeciwstawiac. Czlowiek w depresji to czlowiek z chorobliwa wprost wrazliwoscia - jesli zawinilem, MUSZE ZAPLACIC. Wiec placi. Placi ulegloscia wobec choroby, swoim moralnym, tym "zasluzonym" bolem. Sam przed soba zatrzaskuje mozliwosc wyjscia z pulapki. W jego pojeciu, to przeciez zadna pulapka, a jedynie konsekwencja i okupienie win. "Wiara czlowieka, a jego szansa na wyjscie z depresji - jak Pani widzi ten problem?" Wiara czlowieka to bardzo intymna sprawa kazdego z nas, swiadomie sie nad tym nie rozwodze. Mysle, ze na pewno czlowiekowi gleboko wierzacemu znacznie latwiej dojsc ze swoja psychika do ladu. Jednak wydaje mi sie, ze i ateiste stac w psychicznym bolu i na swoisty rachunek sumienia, i przemyslenie swoich pomylek. Czy sie ze mna Pan zgodzi? "Czy dokonal sie u Pani proces duchowego poszukiwania? W jakim stopniu to, co Pania spotkalo bylo zalezne od Pani i wskutek czego odeszlo?" Zapewniam Pana, ze ten proces duchowych poszukiwan dokonal sie we mnie i tylko dzieki temu moge dzis rozmawiac z Panem na ten trudny temat.:) Jestem jednak przekonana, ze bez pomocy medycyny nie byloby mnie najpewniej na te poszukiwania stac. Czy depresja byla ode mnie zalezna? W jakims sensie tak. Bylo wiele uwarunkowan: takie, a nie inne dziecinstwo, takie, a nie inne wychowanie, wpojone wartosci przy pozniejszym duchowym zagubieniu, mala odpornosc psychiczna, zbyt niski prog wrazliwosci, itp. To wszystko mnie dotyczy, czy mialam jednak faktycznie na to wszystko jakis znaczacy wplyw? A dlaczego odeszla? Bo nauczyla mnie juz wszystkiego, co mogla. Ze zycie ludzkie jest jedyne, niepowtarzalne - niewypowiedzianie cenne, i chociaz bywa niekiedy bardzo, bardzo trudne, mimo wszystko jakze warto zyc.:-))) Magdalena Nawrocka http://www.geocities.com/Paris/9627
Porozmawiac o depresji (d) - dlaczego akurat ja
POROZMAWIAC O DEPRESJI (dlaczego akurat ja?) "Co bylo powodem twojej depresji? Slyszalem miedzy innymi o takiej przyczynie jak nieakceptowanie czegos w swoich uczuciach. Im bardziej sie to cos tlumi, tym wieksza pustka powstaje. Co myslisz o takich mechanizmach: - agresja do osob bliskich, poczucie wstydu, bezradnosc; - pragnienia niezgodne z przyswojonymi standardami; - utrata celu w zyciu; Magdo, co mozesz powiedziec o swojej depresji, majac powyzsze punkty na uwadze?" Agresje do osob bliskich, poczucie wstydu wynikajace z poczucia winy i bezradnosc widze bardziej jako skutek, konsekwencje, przejaw choroby, a nie jej przyczynowe podloze. "Cel", to za slabo powiedziane, jest to bardziej pojecie dotyczace konkretnych zamierzen, sposobu na zycie, jego realizacji. Depresja w swojej destrukcji idzie niewspolmiernie dalej - ona odbiera sens zyciu! Zyjesz, a raczej wegetujesz, przestajac rozumiec, czemu twoje zycie ma sluzyc. Mnie rozlozyla smierc dziecka przy porodzie w trzy tygodnie po przyjezdzie do Francji. Totalny szok, zwatpienie we wszystko, powazne zachwianie zbyt watlej zapewne wiary. Jednak logika Opatrznosci jest mimo wszystko niezbadana. Po osmiu latach zmarl nagle na brutalny zawal serca w wieku 34 lat moj mlodszy i bardzo kochany przeze mnie brat. I bylo to jak uderzenie o najglebsze i najczarniejsze dno. Znow caly moj swiat stanal na glowie, przewartosciowalo sie wszystko, raz jeszcze zostalam brutalnie skonfrontowana z problemem zycia i smierci. Zrozumialam wtedy, ze ja mimo wszystko mam wybor: wegetowac czy zyc. Byc moze wlasnie wtedy, w tej kolejnej bolesnej konfrontacji z bezlitosna, bezwzgledna, nieodwracalna smiercia obudzila sie we mnie wola zycia? Od smierci brata zaczelam wychodzic z depresji. "Co wiesz o depresji, jej mechanizmach? Czy leczacy cie psychiatrzy i psychoterapeuci odkryli przed toba "podszewke" tej choroby? A moze to wcale nie byla depresja tylko tzw. bol emigranta?" I czego Ty mnie meczysz?! ;-( Ja dzis moge tylko opowiedziec jak ten stan chorobowy przezywalam, czyli tylko o subiektywnie odbieranych symptomach. Natomiast sama diagnoze choroby stawiali zgodnie liczni francuscy psychiatrzy - depresja melancholiczna! Co to za licho i skad sie bierze, nie wiem i nie potrafilam tego wydobyc od borykajacych sie z moja psychika lekarzy. Podejrzewam, ze dzisiejsza medycyna nie jest jeszcze zbyt mocna w ustaleniu przyczynowosci pewnych chorob, w tym depresji. Nigdy nie bylo tej choroby u nikogo nawet z najdalszej mojej rodziny (kluczowe pytanie kazdego medycznego wywiadu), dziecinstwo mialam biedne, ale jesli juz nie szczesliwe, to na pewno normalne, mlodosc troche mniej normalna, bo w realiach "socjalistycznej paranoi", ale przeciez taka jak wszyscy. Dlaczego akurat mnie to swinstwo gruchnelo, by mi odebrac ze zdrowego zycia cale dziesiec lat?! Nie wiem. Bylam zbyt slaba, zbyt wrazliwa, zbyt wymagajaca w stosunku do siebie i zycia? Emigracja, strata dziecka - ten szok odebralam jako osobista kleske, moj "perfekcjonizm" nie mogl jej strawic. Zawsze aktywna, walczaca z przeciwnosciami wobec tak nieodwracalnego zyciowego niepowodzenia rozsypalam sie w drebiezgi. Nie wiem, dlaczego zachorowalam ani nie wiem, za sprawa czego ostatecznie z tej choroby wyszlam. Widzialam tez niepomierne zdziwienie na gebach lekarzy - tyle ich najrozniejszych staran bez skutku, a nagle zaczynam windowac ku zdrowiu, nie ogladajac sie na nic. Jakby sie cos odkleszczylo. Tylko co?... "Stereotypowo patrzac na twoja chorobe, widzialbym to tak: gdy ktos ma depresje w wieku okolo 40 lat, to jaskrawo wylazi kontrast miedzy ambitnymi marzeniami a wynikiem bilansu zycia, jaki robi sie w tym czasie. Gdy bilans polowy zycia wypada negatywnie w porownaniu z wysrubowanymi i perfekcjonistycznymi oczekiwaniami, depresja jest prawdopodobna. Zwlaszcza, gdy poczucie wlasnej wartosci opiera sie na swoich osiagnieciach." Male sprostowanie. Gdy zapadlam na depresje, mialam 31 lat, gdy z niej wyszlam skonczona czterdziestke. Ale i ten wiek mozna uznac za prog dojrzalego zycia. Mialam juz piecioletniego synka, marzylam o drugim dziecku (od dziecinstwa powtarzalam, ze chcialabym miec siedmioro dzieci!). Bilans na pewno byl ujemny, gdyz bez tego nie podjelabym decyzji o emigracji. Ale to jeszcze byla walka, walka desperacka jak nigdy dotad. Kosztem ogromnego poswiecenia (rozstanie z rodzina, do ktorej bylam bardzo przywiazana; o nostalgii jeszcze wtedy nic nie wiedzialam), postanowilam znalezc lepszy, "normalniejszy" swiat dla dwojga moich dzieci. "Czy powiedzialabys o sobie, gdy mialas np. 35 lat - zasluguje na milosc, za to tylko, ze jestem?" Tu trafiles w dzies
Re: Porozmawiac o depresji (c) - inni a moje pisanie
I dostaje depresji, przes naciskanie DELETEile jeszcze tych odcinkow a,b,c,d,e. Pgodnie Seweryn
Porozmawiac o depresji (f) - wpasc do czarnej dziury
POROZMAWIAC O DEPRESJI (wpasc i wyjsc z czarnej dziury) "Poczatek choroby. To jest bardzo interesujacy moment. Jak do tego doszlo, ze wypuscila Pani z rak te, jak je Pani nazywa, wewnetrzne cugle?" Trzy tygodnie po przyjezdzie do Francji stracilam z winy niedopatrzenia lekarzy dziecko przy porodzie. Mowie na ten temat troche wiecej w felietonie "Trudne poczatki". Autobiograficznym zapisem mojej emigracji jest ksiazka "Po drugiej stronie teczy". "Co przychodzi najpierw - zdrowienie, a za nim poczucie odpowiedzialnosci, czy raczej - wziecie odpowiedzialnosci, czego rezultatem jest zdrowienie?" OdpowiadamPanu oczywiscie jako bylapacjentka. Nieskutecznie leczono mnie przez tyle dlugich lat, nieskuteczne byly wszelkie proby, wysilki z mojej strony, by przejac kontrole nad wlasnym zyciem. Jestem osoba myslaca, dosyc inteligentna, o psychice ludzkiej mialam niejakie pojecie, czy Pan nie wierzy, ze w tak przeciagajacej sie chorobie usilowalam zrobic wszystko ze swojej strony, by sobie pomoc? Wszystko na marne! Dopiero, gdy poczulam sie ogolnie lepiej: poprawa snu, powrocenie apetytu, wyciszenie wewnetrzne, stalam sie zdolna do refleksji, wyciagniecia nieodpartych wnioskow, do konstruowania zarysu przyszlego zycia. Nie byl to oczywiscie zaden jednorazowy magiczny pstryk, byl to zaledwie poczatek dalszych wnikliwych poszukiwan i jeszcze brdzo dlugiej drogi. "Dlaczego uwaza Pani poczucie winy jako cos bardzo zlego, jako wspolwinowajce depresji? Poczucie winy jest naturalna reakcja, jesli zrobilo sie cos niedobrego, prowadzi do pokuty. Czlowiek zaluje, czasem stara sie zadoscuczynic tym, ktorych skrzywdzil, jesli jest to mozliwe - to oczyszczajacy, korygujacy mechanizm?" Ale mowimy o depresji - chorobie! Co innego poczucie winy i chec zadoscuczynienia u zdrowego psychicznie czlowieka, a zupelnie inaczej to wyglada, gdy czlowiek zyje pod znakiem wyolbrzymien, samobiczowania sie, wypaczen. Czlowiek chory jest przekonany, ze zrobil i wciaz robi wiele zlego. Zaluje tak goraco, ze juz chyba bardziej nie mozna. Chcialby zadoscuczynic, chocby cena zrezygnowania z wlasnego zycia (mysli samobojcze). I jest to jak walenie glowa w mur - co by nie zrobil, wszystko na nic, a nawet jest jeszcze gorzej niz bylo. Bo prawda jest taka - dopoki on jest zdesperowany, zrozpaczony, nieszczesliwy, bedzie unieszczesliwial wszystkich wokol. Mowi Pan o pokucie. Depresja jest chyba najciezsza pokuta, jaka sam czlowiek moze sobie zadac. To bol moralny. Bol, ktory tak trudno usmierzyc. "Czy Pani jest ateistka?" Nie! :-) "Pomogla Pani medycyna. Czy ma Pani na mysli pomoc farmakologiczna czy psychoterapie?" To jest ciekawe, bo sama do dzisiaj nie jestem co do tego pewna. Bylam poddana jednemu i drugiemu. Na psychotropy wykazywalam wprost niebywala, niezrozumiala odpornosc. Musi byc cos dziwnego w moim metabolizmie, bo kilkakrotnie nawet po operacji chirurgicznej ku ogromnemu zdziwieniu lekarzy wybudzam sie z narkozy natychmiast i tak skutecznie, ze o wlasnych silach wstaje z operacyjnego stolu. Narkozie poddanna bylam w moim zyciu pieciokrotnie i za kazdym razem jest to samo. Kiedys po operacji guza w piersi w pietnascie minut po wybudzeniu opuscilam pooperacyjny pokoj, by z podlaczona kroplowka zjechac winda z czwartego pietra do przyszpitalnego ogrodu... na papierosa! Nie musze mowic, co to byla za panika wsrod personelu. :-) Jest cos w moim organizmie, co toleruje albo i moze odrzuca srodki farmaceutyczne, pewnie stad tak dlugo nic na mnie nie dzialalo. Poddano mnie terapii snem. Po konskich dawkach, jakie mi podano mialam spac przez tydzien non stop. Nie spalam nawet w nocy. Kiedys jeden chinski lekarz - madry, brodaty i w kimonie - gdy tylko mnie zobaczyl w poczekalni, z miejsca mi powiedzial, co mnie do niego przyprowadza (smierc brata) i jaki jest moj problem (wielodniowa calkowita bezsennosc). Probowal mnie poddac hipnozie, potem stwierdzil, ze jeszcze nigdy nie widzial kogos, kto by sie przed nia tak bronil. W sumie mnie uspil, przepisal jakies straszliwie skomplikowane, arytmetycznie dozowane leczenie. Wszystko pomieszalam! Za to zasnelam, by spac bez przerwy ciurkiem pelne dwie doby. A psychoterapia? Gdy ja zaczynalam, znalam francuski jeszcze bardzo slabo. Nienawidzilam Francji, zatrzasnelam sie przed tym obcym jezykiem, a mimo wszystko z psychiatrami jakos sie dogadywalam, jak to nazywam, w sposob werbalno-migowy. Lekarze nigdy nie chcieli na przyklad mojego meza jako tlumacza. Moze wiec, teraz tak mysle, nie tyle wazne jest, co sie mowi, co sie z siebie wyrzuca, ale sam fakt, ze zaczelo sie mowic, ze jest sie wysluchanym? Poszukiwanie, sam pr
Re: Porozmawiac o depresji (c) - inni a moje pisanie
Steve Pec wrote: > I dostaje depresji, przes naciskanie DELETEile jeszcze tych odcinkow > a,b,c,d,e. > Pgodnie > Seweryn Jak sie ma do zaoferowania tylko taki niewydarzony, "dowcipny" komentarz, to moze lepiej sie powstrzymac i zaoszczedzic innym tego, co na samemu sie narzeka - uzywania klawisza DELETE? Alicja Zielinska
Porozmawiac o depresji (h) - czy i jak leczyc
POROZMAWIAC O DEPRESJI (czy i jak leczyc) Padl i taki glos na temat depresji: "Stawiam teze, ze depresja to problem filozoficzno - spoleczny, a nie wylacznie psychiatryczny czy psychologiczny. Wszystkie wiec tak zwane techniki terapii: farmakologia czy psychoterapia nie sa w stanie tak naprawde czlowieka "wyleczyc". To wszystko leczy objawy. Chyba, ze za wyleczenie uwazamy tylko i wylacznie przywrocenie czlowiekowi umiejetnosci jakiegos "trwania" w rzeczywistosci. I tylko tyle. Uwazam, ze "objawowe" leczenie pacjenta pozwoli mu jedynie zapomniec i wyciszyc go. Nie usunie ono jednak podstawowej przyczyny takiego stanu - bolu istnienia i braku sensu istnienia. Jesli juz pomoc ma psycholog, musi byc on duchowym przewodnikiem - troche filozof, troche kaplan. Bez tego wszystko na nic, zagubiony czlowiek bedzie gonil w pietke." Ciekawe ujecie i byc moze duzo w nim racji. Jest jednak rzecz, ktora mnie tu bardzo niepokoi. Wyobrazmy sobie, ze taki "glos" trafia do osoby pograzonej w depresji, osoby ktora w ostatnim odruchu samoobrony decyduje sie szukac u kogos pomocy. Czyta taka opinie - wszystkie alternatywy po kolei zatrzaskuja sie przed nia jako bezuzyteczne, oszukancze nawet. Ni psychiatra, ni hipnoterapeuta, ni psychoterapeuta, psycholog tez nie, bo jeszcze nie filozof i kaplan... Wiec kto i jak ma tej osobie pomoc?! Ona zgodzi sie z diagnoza, ze zgubila sens zycia. Tylko jak i przy czyjej pomocy ma go teraz odnalezc? Studiujac filozoficzne dziela, modlac sie zagorzale, wstepujac do sekty, gdzie inni beda myslec i za nia decydowac?!... Moze nawet i juz to robi, tyle ze wlasnie goni w pietke - znalezc utracony sens zycia, nie taka to prosta sprawa. Latwiej budowac od nowa niz rekonstruowac cos, co istnialo i zostalo zburzone. Jest to mozliwe, ale to dluga droga odnawiania sie wiary. Wiary zarowno w sensie religijnym, jak i "laickiej" - etycznej - utraconej wiary we wpojone i uznawane dotad wartosci. Zaden psycholog, nawet "psycholog - filozof i kaplan" nie zrobi tego w miejsce pacjenta. Moze co najwyzej wskazac mu drogowskazy - idz tedy, kieruj sie na to albo na tamto, bedzie ci latwiej. Nie stac na taki niewymierny wprost wysilek religijno- etyczno-filozoficznych poszukiwan osobe zyjaca pod pregierzem choroby i jej dewastacyjnych objawow, takich jak: niepokoj, bezsennosc, pesymizm, brak woli dzialania, chaos mysli, ekstrema emocji, itp. I te objawy trzeba najpierw zniwelowac lub chociaz wyciszyc. Tu trzeba lekarza! Tylko tyle, za to bardzo mocno, chcialam do powyzszego rozumowania dorzucic. Magdalena Nawrocka http://www.geocities.com/Paris/9627
Porozmawiac o depresji (i) - co jest groteska
POROZMAWIAC O DEPRESJI (co jest groteska) "Poczucie humoru - cenny skarb, ale ani zabezpiecza przed depresja, ani nie pomaga w wyjsciu z niej. Moze jednak istotnie, gdy juz jakimis sposobami pokonasz chorobe, wyjdziesz z depresji, widzisz swe depresyjne zachowania i mysli jak cos bardzo groteskowego. I wtedy tylko poczucie humoru jest nieoceniona pomoca w pogodzeniu sie z tym absurdalnym okresem - a niektorym wrecz - jak Magdalena - w napisaniu o nim ksiazki." "Krzywe zwierciadlo" nie powstalo z dystansu czasu, napisalo mi sie ono zupelnie na zywo w zatechlej i pelnej chorego, wariackiego napiecia atmosferze obwarowanej na zagubionej wyspie kliniki psychiatrycznej. Juz sama topografia tej lecznicy, nie wspominajac o zupelnie poronionym w zalozeniach "rezimie" mogly odbic szajbe do zenitu. Ta cala "kliniczna rzeczywistosc", organizacja na wariackich papierach sama w sobie byla mocno groteskowa. Przynajmniej ja tak ja odbieralam. Fakt, ze bylam moralnie zdruzgotana, autentycznie nieszczesliwa, moj intelekt dzialal jednak bez zarzutu, co niekiedy bylo bardzo pomocne, innym razem sprawialo, ze narzucone mi absurdalne warunki klinicznej egzystencji stawaly sie wprost nie do zniesienia. Ile razy zalowalam, ze nie jestem nieswiadomym, oszolomionym, uciekajacym we wlasny swiat prawdziwym swirem? A ja ostro i krytycznie widzialam wszystko wokol. I za wszelka cene chcialam sie od takiego "wariatkowa" odciac. Leczenie depresji w osrodku zamknietym wraz z ludzmi znaczniepowazniej chorymi psychiczniejestczesto koniecznoscia, ale konsekwencje bywaja dla "depresyjniaka" cholernie, ale to cholernie przykre, a nawet szokujace. "Mysle ze umiejetnosc pisarska jest tu wielka pomoca w uzyskaniu dystansu czy wyciagniecia "nauk" z tej "plamy na zyciorysie". Niektorzy mowia o oswajaniu obledu. Jakie jest Twoje zdanie, Magdaleno?" Nie wierze, ze obled mozna oswoic. To on dyktuje prawa, naklada limity - ujarzmia. Nawet do glowy mi nie przyszlo zaprzyjaznic sie, chocby ze wzgledu na dlugoletnia zazylosc, z moja depresja. Zawsze wiedzialam, ze jest to moj smiertelny wrog. Zwyciezy on albo ja. Ktos musial sie poddac, innej mozliwosci nie bylo. Magdalena Nawrocka http://www.geocities.com/Paris/9627
Porozmawiac o depresji (j) - humor jako ochronna tarcza
POROZMAWIAC O DEPRESJI (humor jako oslonna tarcza) Stefan Grass - recenzent moich ksiazek - powiedzial: "W przytoczonych tu dotad fragmentach "Krzywego zwierciadla" brakuje jednej wspanialej przyprawy, ktora zmusza do czytania tej ksiazki od pierwszej do ostatniej strony: Magda pisze z humorem godnym jej imienniczki - Samozwaniec. I wlasnie to poczucie humoru - w mej skromnej opinii - bylo ta lina bezpieczenstwa, ktora z pewnoscia pozwolila Magdzie wydobyc sie o wlasnych silach z tej "omszalej, czarnej studni". Humor jest orezem!" Humor, Moj laskawy Recenzencie, masz racje, to wspaniala tarcza oslonna, zywa iskra, ktora potrafi rozswietlic najciemniejsza chwile. W przypadku nie smiesznej choroby o poczucie humoru troche trudniej. Jesli ma sie jednak przyslowiowego diabla za skora, nawet oszolomiony psychotropami rozpycha sie on i w czarnej dziurze, bodzac ostrymi rozkami. Pewnie stad w takich okolicznosciach jest to humorek troche diabelski. Nie lekki, perlisty, blyskotliwy, ale zywiony ironia, sarkazmem, zjadliwa karykatura, gorzkim przejaskrawieniem. I dobrze ze jest chociaz taki. Troche na zasadzie: jak sie nie ma, co sie lubi, to sie lubi, co sie ma. Zreszta w sama pore pochwaliles akurat te niby zalete, gdyz wlasnie inny recenzent - dobry bo krajowy ;-))) - widac wcale nie humorysta, wrzucil ostatnio "Krzywe zwierciadlo" do kosza i jeszcze mial do mnie pretensje, ze go probowalam troche rozsmieszyc. To nie przystoi - powiada. - Temat powazny taki, depresja cala czarna, a tu durna wesolkowatosc, przesmiewanie sie jakies, bagatelizowanie ludzkiego nieszczescia, ot co. I kazal mi na smutno. Tak mi sie dostalo, a Ty tu chwalisz, ze z humorem?! Od jutra lapie za czarny flamaster i przemaluje maszynopis na czarna, zlowieszcza klepsydre. A po prawdzie to i Ty tez moglbys sie wreszcie ustatkowac! Tylko jakies smichy - chichy Ci ciagle w glowie. Sam widzisz, kto doceni dzisiaj humorystyczne podejscie, samoobrone na zasadzie - jak nie moze byc dobrze, niech bedzie chociaz smiesznie? Widac dzisiaj znow moda na zasmarkane w nieutulonym placzu chusteczki. A wiec lzawo. Albo i nie! Przytocze tu fragment bedacy wlasnie takim tragiczno - komicznym obrazkiem z zycia kliniki: * * * * * Jeszcze mi tylko brakowalo, jakby tego wszystkiego nie bylo az nadto, konfliktow z innymi pacjentami. A bylo to tak. Dzisiaj podczas ogladania telewizji, a raczej wyrwanych skrawkow przypadkowych programow, atak "Boksera-Proroka" skierowal sie na mnie. Nieopatrznie. Skad mogl wiedziec, ze ja tez jestem podminowana i agresywna jak rzadko. Wpadl do sali jak wariat, kopnal z marszu maly podreczny stoliczek. Posypaly sie niedopalki i suszone kwiatki. Szukajac dla siebie miejsca, choc bylo jeszcze kilka wolnych krzesel, przesadzal roznych chorych, doslownie ich przetasowal. Bylo to zlosliwe wygryzanie, prowokacyjne wysadzanie z siodla. Taki mial widac kaprys, chociaz potrzebe wlasciwego usytuowania przed ekranem uzasadnial swoim ciezko uposledzonym wzrokiem, powolujac sie na opinie nic zreszta wedlug niego niewartych tutejszych lekarzy. Pacjenci oczywiscie bez najmniejszego szemrania zabierali swe tylki z zajetych siedzen, a co bardziej gorliwi, nawet jeszcze nie nagabywani podnosili sie za wczasu sami, na wypadek gdyby ich miejsce rowniez sie "Bokserowi" spodobalo. Zrobilo sie niezle zamieszanie. Ja siedzialam troche z boku. Usadowiwszy sie wreszcie, nowo przybyly telewidz postanowil zaprezentowac ogolowi wlasna wersje programu. Elokwentnie i z wigorem komentowal wszystko, co dzialo sie na ekranie. Dorzucal wlasne interpretacje i konkluzje, a swoje wywody wspomagal urozmaiconym pantomimicznym pokazem. Gadal troche po francusku, troche po swojemu, ale za to bez przerwy. Wlasnie zamierzalam opuscic sale, gdy niespodziewanie zwrocil sie do mnie. Tracil obcesowo moj lokiec, nie tyle proszac, co zadajac, abym dala mu papierosa. Normalnie obczestowuje nikotynowa uzywka wszystkich potrzebujacych i to bez najmniejszego oporu. Chetnie i z naturalnym wyrozumieniem. Sama nie wiem, co teraz we mnie wstapilo. Ostentacyjnie wciskajac pelna paczke w kieszen szlafroka, "Bokserowi" odmowilam. Tego sie nie spodziewal. Na krotka chwile zamarl w tepym zaskoczeniu, po czym jak nieostroznie odbezpieczony granat gwaltownie wybuchnal. Zaczynala sie jego permanentna, cowieczorna i nieunikniona eksplozja. Tyle ze tym razem ja bylam jej podmiotem. Z poczatku, gdy tylko mnie okrutnie wyzywal, siedzialam nadal spokojnie w fotelu, proszac go jedynie, aby sie przymknal, przestal sie nade mna slinic i najlepiej jakby w ogole zabral stad swoj obmierzly pysk. Ciagle bylam grz
Porozmawiac o depresji (k) - zdrowienie
POROZMAWIAC O DEPRESJI (zdrowienie) "Bardzo ciekawilyby mnie tez te fragmenty, ktore dotycza momentow Twojego odkrycia, ze pokonalas chorobe." Oto dwa z nich: "Cala noc przespana. Co za dobrodziejstwo, jaka ulga. Po dlugotrwalej, chronicznej juz zapewne bezsennosci, przeplatanej meczaca mozaika okrutnych koszmarow, po raz pierwszy gleboki i spokojny sen. Wreszcie calkowite oderwanie sie chociaz na pewien czas od meczacego psychicznego chaosu niosace odprezenie i pozwalajace na odzyskanie sil. Czuje sie rzeska, wypoczeta, przepelniona energia i ten moj stan jest tak niecodzienny, ze az dla mnie dziwny. Z radosnym entuzjazmem odkrywam go na nowo. Jedna mala, normalnie przespana noc, a dla mnie jest to wydarzenie i swieto. Nareszcie przydali sie na cos tutejsi medycy, o ktorych juz myslalam, ze dali co do mnie za wygrana, tak sie niedowierzajaco dziwowali, konstatujac mojawyjatkowa, aczkolwiek ewidentna odpornosc na ich sprawdzone i niezawodne farmakologiczne receptury. Najwazniejsze, ze w koncu znalezli, co potrzebne, a biorac pod uwage, jak w tej chwili wprost nieprawdopodobnie dobrze sie czuje, musi to byc trafienie w dziesiatke. Przezostatniechorobliwelatanalykalamsie najrozniejszych nasennych srodkow co niemiara. Zaliczylam nawet, majace przynosic rewelacyjne skutki, seanse hipnozy i akupunktury. Efekty byly byle jakie. Nawet jesli udawalo mi sie wreszcie zasnac w sztucznym, niemal narkotycznym odurzeniu i przespac noc lepiej lub gorzej, co z tego, kiedy rano wstawalam polprzytomna, niemal pijana i skolowaciala ze szczetem. Snulam sie potem w ciagu dnia snieta i wypluta, wlewajac w siebie morze kawy, decydujac sie niekiedy na krotka, nerwowa drzemke. Bylam do niczego. Niecierpliwie czekalam juz tylko na niezawodnai faktycznie dopingujaca doze regularnego wczesnowieczornego drinka. Oczywiscie, kazdy nastepny lyk coraz bardziej mnie wspomagal, ustawiajac ospaly metabolizm na szybsze obroty, az do nieuniknionego odurzenia, pozwalajacego zapasc w niespokojny sen. Tak to szlo. Klopoty ze spaniem i pierwszy krok na drodze do alkoholizmu zrobiony. Za to dzisiaj bylo zupelnie inaczej. Gdy o godzinie szostej rano przyszla pielegniarka z termometrem, ja juz krecilam sie po pokoju. O tak w koncu wczesnej porze czulam sie w pelnej formie, na biegu. Zupelnie jakby ktos we mnie wmontowal silna baterie, mocna sprezyne, maly wewnetrzny motorek. Bylam przepelniona energia, gotowa do konstruktywnego dzialania takiego chociazby jak przepierka, zrobienie porzadku w szafie czy podjecie zarzuconego od wielu dni pisania. Po prostu niebywale. Jesli tylko byloby tak dalej, dobra nasza. Sa pierwsze efekty, jest wiec sens i cala reszte leczyc. Po raz pierwszy od mojego tu przyjscia cos wreszcie ruszylo, zmienilo sie na lepsze. I jest to wazne, nawet bardzo wazne. Podbudowuje i budzi nadzieje. To tak, jakbys na koncu dlugiego, czarnego tunelu zobaczyl jeszcze niesmiale, lecz przyciagajace i pelne obietnic male, jasne swiatlo. Jesli je raz dostrzegles, zaczynasz wierzyc, ze mordercza wedrowka w ograniczonej i przytlaczajacej przestrzeni jest juz tylko kwestia czasu, ktory cie zblizy ku swiatlu. A swiatlo to wyjscie z tunelu-pulapki, to twoja wolnosc." I troche dalej: "I jak tu nie wierzyc w horoskopy? Budze sie wczesnie, godzina szosta rano. Mile brzmiacy glos radiowej spikerki wlasnie przepowiada najblizsza przyszlosc poszczegolnym znakom zodiaku. W tle sympatyczna muzyczka. Troche rozbawiona wylawiam horoskop dla siebie. - Ryby. Ryby, uwaga. Dzis nadszedl czas waszego przebudzenia. Wykorzystajcie te szanse, nie przegapcie jej. Potraktujcie przemiany, jakie was spotkaja, jak najbardziej serio. I prosze. Albo jest to sugestia albo faktycznie cos zaistnialo, dokonujac we mnie fantastycznych przeobrazen. Czuje sie, jakby ktos dowcipny wylal mi na glowe kubel zimnej wody. Strzepuje, otrzasam z siebie te wode razem z resztkami snu. Zmyly sie i gdzies przepadly wszystkie nocne majaki. Splynal i zniknal na dobre caly koszmar czarnej otchlani. Otworzyly sie oczy, mozg zaczal normalnie pracowac. Ja sie naprawde "rozbudzilam". Ja juz czuwam, mysle i czuje. Od kilku dni niesmialo sie obserwuje i nie moge sie oprzec wrazeniu, ze jestem nie ta sama. Zupelnie inaczej mysle i reaguje. Czuje sie wyzwolona. Jak gdyby ktos przenicowal mnie na druga strone albo mnie odczarowal, odmienil. I jest to tak wspaniale, a jednoczesnie nieoczekiwane, ze az szokujace. Kiedys spytalam moja lekarke o fizjologiczny obraz przemian utozsamianych z depresja. Chcialam wiedziec, co dzieje sie w takim chorym mozgu. Zdziwila mnie jej
Porozmawiac o depresji (l) - spontanicznosc
POROZMAWIAC O DEPRESJI (spontanicznosc) Ktos gdzies tam zapytal o rade, odpowiedzialam zgodnie z wlasnym doswiadczeniem i wiedza na jakis tam psychologiczny temat. I tu sie okazalo, ze wreszcie (!) wypowiedzialam sie spontanicznie i od serca, w odroznieniu odmoich "wypieszczonych", stonowanych, mniej "prawdziwych" innych postingow. Taka byla ocena jednej z mlodziutkich dyskutantek, ktora darze szczera przyjaznia. Moze dlatego ta jej przychylna ocena niby rzadko spotykanej u mnie spontanicznosci, dala mi do myslenia. Po zastanowieniu sie, odpowiedzialam jej jakos tak: Zabilas mi poteznego cwieka, przyznaje. Spontanicznosc u mnie jako rzadkosc? A to ci dopiero! A wiesz dlaczego? Bo przez te wszystkie chore lata bylam "cala spontaniczna". Az do bolu! Wszystko na zywiol, wszystko od serca, wszystko na ostrzu noza, wszystko na jedna karte. Wszystkiego za duzo, wszystko za mocno, we wszystkim przesada. Taka wlasnie byla jedna z krzywych mord mojej depresji. Czy masz pojecie, jak cos takiego meczy i wypala? Zadnych polsrodkow, prawie zadnej kontroli, wstret do owijania w bawelne, do polslowek, do wywazania argumentow, do tonowania uczuc... Wymagania od siebie i innych, oczekiwania wobec zycia z desperackim warunkiem - jak nie moge miec wszystkiego, nie chce nic! Czy mozesz sobie wyobrazic, do czego do prowadzi? Do wypalenia sie w beznadziejnej walce, do poczucia bezsilnosci, do totalnej rezygnacji. A teraz te "wypieszczone" teksty. ;-) Tym gorzej dla tych tekstow, wspolczuje Czytelnikowi, tym lepiej jednak dla mnie. Sa one efektem mojej usilnej wewnetrznej korekty, korekty niezbednej po spustoszeniach i wypaczeniach poczynionych przez depresje. To tak, jakby znarowionej, szamoczacej sie na wszystkie strony szkapie madry (poniewczasie) woznica zalozyl niezbyt moze ladne, ale jakze pomocne cugle. Woznica mowi "wio!", woznica mowi "prr!", kon jedzie rowno i prosto, nie tracac na darmo swej zywiolowej sily. Nie musze chyba dodawac, ze ta szarpiaca sie szkapina jest podobna do moich znarowionych emocji. Ta spontanicznosc wciaz we mnie tkwi, pulsuje gdzies w glebi jak swieze zrodelko, do ktorego moge zawsze siegnac, gdy potrzeba. Przestala jednak byc silniejsza ode mnie. Teraz ja mam nad nia wladze. Nad innymi emocjami tez. I bardzo mnie to cieszy i jestem nawet dumna z tak widocznych efektow mojej autokorekty, tylko troche tego biednego Czytelnika mi zal. Znow przyjdzie mi pisac dla zatrzasnietej szuflady. Nie mozna jednak miec wszystkiego na raz, ech! :- Magdalena Nawrocka http://www.geocities.com/Paris/9627
Porozmawiac o depresji (g) - depresja moj byly bol
POROZMAWIAC O DEPRESJI (depresja - moj byly bol) Ta wypowiedz sprawila mi szczegolna radosc: "Magda zmobilizowala mnie do zabrania glosu w tej dyskusji, do spojrzenia prawdzie w oczy. Tak jak wszyscy boje sie prawdy, a na pewno wspomnien przebytej przeze mnie ciezkiej depresji. Praktycznie od pieciu lat szczelnie zamykam brame pamieci o przezyciach, odczuciach i bolu - az tu nagle zostaje sprowokowana do spojrzenia, o zeby tylko do spojrzenia, do przezycia jeszcze raz, przez chwile, w innej na szczescie percepcji depresji, tej strasznej choroby. Wszystko ozylo i nagle poczulam, ze musze sie dowiedziec wiecej, ze mam niedosyt i... odnalazlam strone Magdy na Internecie..." Nawet sie nie domyslasz, jak cieplo mi sie zrobilo na sercu, gdy przeczytalam Twoj List. Zrobilas mi sie nagle bardzo bliska. Zdobylas sie na odwage, by wystapic z anonimowego kregu bylych ofiar depresji i wiesz, co Ci powiem - wlasnie w ten sposob Ty z ta choroba rozprawilas sie jakby raz jeszcze, moze mozna nawet powiedziec - ostatecznie. Mowic otwarcie o depresji, jak zreszta o kazdej traktowanej przez innych troche (a moze nawet bardzo) "wstydliwej","zenujacej" chorobie (AIDS,narkomania, alkoholizm) jest jak rzucenie wyzwania. Wyzwania tym innym, ktorzy nie rozumiejac, odsuwaja sie od chorego lub wrecz go potepiaja. Wyzwania samemu sobie - nie ma w tym zadnej, ale to ZADNEJ MOJEJ WINY, ze akurat ja padlam ofiara tej choroby. Wyzwania rzuconemu depresji - jakby jej dal po pysku! ;-) - przez tyle lat ty mnie upokarzalas, gnebilas, teraz moja kolej. Zdemaskuje cie, bede glosno krzyczec na widok twojego kazdego obrzydliwego, przebieglego podstepu, niebezpiecznego przejawu, sytuacji zagrozenia. Ostrzege innych, bedziesz miala mniej ofiar. Nie masz juz nade mna wladzy, nie boje sie ciebie, mozesz mi natrukac... I to jest moj odwet! Ciesze sie dla Ciebie jak ciesze sie dla mnie samej. Jestesmy wyzwolone! Mozemy rozmawiac o depresji w czasie przeszlym i dokonanym. Depresja - nasz byly bol. Na szczescie juz tylko - byly bol. Magdalena Nawrocka http://www.geocities.com/Paris/9627
Porozmawiac o depresji (m) - nawet z dala od jesiennej szarugi
POROZMAWIAC O DEPRESJI (nawet z dala od jesiennej szarugi) "Widze, ze rozmowa o depresji w pelnym toku - no coz, jesien. Zimno, plucha, brak slonca... nic dziwnego, ze miewamy czarne nastroje. Aby do wiosny! Z wiosna budzi sie zycie, a wiec i nadzieja... " Jesien a depresja, mowisz?... Na pewno sa ludzie szczegolniewrazliwi na warunkizewnetrzne:spadek atmosferycznego cisnienia, pelnia ksiezyca, brak slonca lub susza, nie wiem, czy do nich naleze. Mysle, ze jesli ktos ma psychicznie peknac, moze mu sie to zdarzyc i w bajecznie pieknej scenerii. Nawet z dala od jesiennej szarugi. Wszystko zalezy od naszego nastawienia w odbieraniu zewnetrznego swiata. Gdy w glowie lad i spokoj, nawet jesienna szaruga milo sie kojarzy z ucieczka w przytulne domowe zacisze, jesli cos w psychice nawalilo, powodujac spadek nastroju, ni najpiekniejsza muzyka, ni najpiekniejszy obraz nie ukoi "krwawiacej duszy". Jeszcze przeszkadza, drazni! Raniacy kolec jest w nas. Przytrafilo mi sie to kilka lat temu. Na jeden letni miesiac podjelam sie odwaznie w pracy (pracy, ktora uwielbiam) zastepstwa w pelnym wymiarze godzin, chociaz normalnie pracuje na niewiele wiecej niz pol etatu. Zdawalo mi sie - tak krotko, wytrzymam. Ale nie szlo. Juz na samym poczatku jeden z naszych pensjonariuszy, ktorego bardzo lubilam i ktorego osobiscie odtransportowalam na specjalistyczny (dla ludzi uposledzonych i chorych psychicznie) wakacyjny oboz wylecial z okna z wysokiego pierwszego pietra i sie zabil. Nie musze mowic, czym to bylo dla naszej ekipy i reszty pensjonariuszy i w jakiej atmosferze przyszlo mi pracowac. Bylo ciezko, ale ciagnelam, jak to nazywam, na zyle - zobowiazalas sie, to musisz. Zmobilizowalam sie na maksa i jakos wytrwalam. Caly sierpien mialam wolne, wyjechalam z dzieciakami do pieknej nadoceanicznej krainy Vandee. Piekno dzikiej, nie ujarzmionej natury, nareszcie warunki do kompletnego relaksu i odpoczynku, dobre zarcie, ogrzewany basen - a ja wlasnie wtedy pekam, zalamuje sie psychicznie. Jakby popuscily jakies wewnetrzne cugle, pozwalajac na niezbedne odreagowanie wszystkiego, co kumulowalo sie w tym trudnym przedwakacyjnym okresie. Gdy po powrocie z wakacji trafilam do lekarza, ten rzuciwszy okiem na wyniki szczegolowej analizy krwi, zamarl w oslupieniu - Pani kochana, a gdziez to pani tak wyniszczyla organizm?! Jakby przezyla pani wojne?! Slonca pani od lat nie widziala?! I wszystko podkreslal na czerwono. Spadek zelaza, wapna, magnezu, zanik witaminy D - po miesiecznym pobycie na pieknej, dzikiej oceanicznej plazy?! A to w glowie bylo nie w porzadku, za okres skumulowanego, intensywnego stresu zaplacilo cialo. Tak to dziala. ;-( z jesiennym, pogodnym pozdrowieniem, Magdalena Nawrocka http://www.geocities.com/Paris/9627
Depresja, moj nieuchronny bol
POROZMAWIAC O DEPRESJI (depresja - moj nieuchronny bol) Od zeszlego trudnego wakacyjnego lata przyszla na mnie "jesienna szaruga". Zaczelo znow dziac sie ze mna zle, coraz gorzej. Objawy byly poczatkowo jedynie psychosomatyczne: zawroty, glowy, chwile slabosci, utrata apetytu, zaburzenia snu. Lekarz ogolny leczyl mnie na niskie cisnienie, co zreszta potwierdzil kardiolog, wysylajac mnie do domu na cala dobe z malenkim cisnieniomierzem, wlaczajacym sie automatycznie co pol godziny. Wyszlo na to, ze gdzies nad ranem jestem w stanie prawie letargu, cisnienie spada do piecdziesieciu, rano po przebudzeniu jest rowniez bardzo niskie i mimo kilku szatanskich kaw podnosi sie niezwykle powoli. Jako przyczyne zdemaskowano zazywane przeze mnie od lat kropelki, ktore przepisal mi psychiatra, gdy wchodzilam z kliniki. Ktore to ja bralam za srodek nasenny, a ktore okazaly sie psychotropem. A bon? Przez tyle lat zazywalam to swinstwo, wlasciwie nie wiedzac, co biore. Uprzejmie prosilam lekarzy o przepisywanie mi tego specyfiku, lekarze uprzejmie wystawiali recepte. Wszyscy byli nad wyraz uprzejmi i najzupelniej zgodni, ze musze dobrze spac (od kiedy pamietam, mialam z tym klopoty), a po kropelkach spalam bardzo dobrze tyle, ze nikt dotad nie wiedzial, co dzieje sie w nocy z moim organizmem. Dobrze mowie, moze wykonczyc czlowieka ta francuska uprzejmosc. :-) Teraz chociaz wszystko stalo sie jasne, kropelki kazano mi wyrzucic do smieci, do czego sie gorliwie zastosowalam. Mialo byc OK. Ale nie bylo. Mimo innych srodkow nasennych, spalam - zupelnie jak Lenin - trzy, cztery godziny na dobe, reszta byla nieustajaca mordega przewracania sie w lozku w oczekiwaniu na nowy dzien. W ciagu dnia nasilaly sie moje, jak je nazywam, mroczki, znaczy sie chwile obrzydliwej slabosci. Mysle sobie, trzeba przeczekac i juz. Gdy jednak gdzies w pazdzierniku zeszlego roku, padlam w salonie nieprzytomna jak kloda, rozbijajac sobie bolesnie o stolik moj nieszczesny leb i przerazona Dorotka wezwala do domu lekarke, cala sprawa zdecydowanie przybrala rumiencow, to znaczy powoli zaczelo sie wyjasniac, co i jak. Po dokladnym zbadaniu i przeanalizowaniu objawow, wezwana do interwencji lekarka, ktora byla oczywiscie lekarzem ogolnym, wypisujac recepte komentowala rozne duperele, ktore mi zaleca, natomiast jakos dziwnie przemilczala dwa ostatnie specyfiki, nie wiedzac, ze z przebytej przed laty tak dlugotrwalej depresji znam je, i to doskonale jak przyslowiowy zly szelag. Jednym byl srodek przeciwlekowy, brany pod jezyk i dzialajacy poza pominieciem ukladu pokarmowego poprzez krew wprost na mozg, dzieki czemu niweluje kryzys lekowy doslownie natychmiast. Drugim lekarstwem byl nie wyprobowany wprawdzie na mnie dotad, lecz znany mi z nazwy zwyczajny antydepreser. By wiec "zazenowana" lekarka poczula sie bardziej na luzie, wprowadzilam ja szybciutko w historie "mojej choroby", cytujac cala litanie psychotropow, ktorymi w tamtej "chorej epoce" bez skutku probowano mnie leczyc. Potem opowiedzialam jej ochotnie jak to niespodziewanie, za to ostatecznie i bezpowrotnie wyszlam z tej bryndzy, jak zdrowe wreszcie zycie stalo sie dla mnie szczesliwe i owocne, aktywne jak nigdy dotad. Tu zaczelam sie chwalic jak wiele w tak krotkim czasie po wyjsciu z depresji osiagnelam: nauka francuskiego, zdobycie prawa jazdy i wreszcie rozpoczecie pracy w moim umilowanym zawodzie... Sluchala z cala uwaga, przytakiwala z aprobata, przepisane leczenie radzila jednak zastosowac, co zreszta bez najmniejszego przekonania zrobilam. Nie mialam wielkiej ochoty, by znow pasc gdzies na pysk czy ryzykowac "chwile slabosci", gdy siade akurat za kierownica. Po jakims czasie z wynikami analiz przyszlam do gabinetu tej lekarki. Wyszla gdzies na chwile, zostawiajac mnie sama. Zerknelam odruchowo na ekran komputera ustawionego na moje medyczne dossier. Wyswietlona diagnoza porazila mnie jak piorun - spazmofilia! Nie ukrywam, przezylam zupelnie niespodziewany, bardzo mocny, bardzo brutalny szok. Jaka spazmofilia?! Jaka depresja?! To niemozliwe, zeby to samo gowno po tylu latach powrocilo do mnie raz jeszcze! Wrzeszczalam, buntujac sie i nie wierzac. Skad znow depresja?! Zycie jest piekne, nie mam najmniejszych powodow do jakiejkolwiek depresji, wprost przeciwnie, nigdy nie bylam tak zrownowazona, a jednoczesnie,tak optymistyczna, entuzjastyczna, pogodna. A ze zle spie czy trace apetyt - to bzdety, mam to zreszta po Ojcu, ktory na najmniejszy stres reagowal podobnie. Nie mam powodu do depresji, nie mam zadnych, tak dobrze mi przeciez znanych, symptomow depresji - nie ma zadnej depresji! Pomylka w diagnozie! Na wszelki wypadek postanowilam jednak skonsultowac mego psychiatre
Depresja, moj nieuchronny bol - cd
Sprawa sie przeciaga. To juz prawie poltora roku jak jestem leczona przeciwdepresyjnie bez postawionej wyraznej diagnozy jakiejkolwiek depresji. Jeszcze bez zadnych objawow psychicznych typowych dla tej choroby. Ale one nadchodza - nieodwolalnie i alarmujaco. Jak zwykle, codzienne trudnosci sa ich katalizatorem. Pod koniec zeszlego roku zaczynaja sie w osrodku, w ktorym pracuje bardzo powazne problemy. Towarzystwo charytatywne rozporzadzajace naszymi finansami jakos zle nimi rozporzadzalo albo narobilo jakis finansowych machlojek, w kazdym razie w budzecie zrobila sie ogromniasta dziura - zupelnie jak w Polsce! Deficyt sie zrobil milionowy, sprawa poszla do sadu. Od dwoch miesiecy mamy tak zwanego administratora z trybunalu, ktory weszy i szuka sposobow na zmniejszenie deficytu. Jesli nie znajdzie, zamyka "butik". Ponad trzysta osob personelu znajdzie sie na zielonej trawce, a pensjonariusze prosto ze swietnie, choc kosztownie prowadzonego reedukacyjnego osrodka przejda na lozka zamknietych szpitali psychiatrycznych. Gowno w kratke! Nie musze Wam mowic o atmosferze, w jakiej przychodzi nam pracowac. Wszyscy wokol zaczynaja pekac, nie wytrzymuja napiecia zagrozenia i oczekiwania, sami z siebie proponuja sie na liste ewentualnych zwolnien. Najpierw myslalam, ze moze znalezli cos innego, a gdzie tam, to tylko nerwy puszczaja. Ja tez zaczynam pekac. Pierwszy kryzys nachodzi mnie w pracy, gdy jeden z pensjonariuszy zupelnie nie zlosliwie, za to bardzo bolesnie tryknal mnie glowa w plecy, w miejsce najbardziej wrazliwe po niedawnym upadku ze schodow. Zabolalo mnie jak cholera, prawda. Normalnie zareagowalabym zloscia, buntem, opieprzylabym "dowcipnisia" i na tym koniec. A ja, co robie?... Siadam na podlodze w kuchni i placze. Placze rzewnie i rozpaczliwie jak mala skrzywdzona dziewczynka. Moi koledzy z ekipy przylatuja mnie pocieszac, masowac bolace miejsce, traktujac moje zachowanie jak najbardziej normalnie. Ale ja znam siebie zbyt dobrze i wiem, ze moja reakcja nie jest "normalna", jeszcze kilka miesiecy temu, w zadnym wypadku nie zareagowalbym w ten sposob. Placz, ktory nawet w dramatycznych momentach przychodzi mi z wielkim trudem albo wcale?! I to byl dla mnie pierwszy alarm. Moja lekarka zdiagnozowala krotko - wycienczenie! Fizyczne i psychiczne wyczerpanie. Dala mi jakichs glupot na wzmocnienie, dwa tygodnie zwolnienia z pracy, o depresji wciaz nie bylo mowy. Znaczy sie, klarownej mowy. Drugi alarm wybil w domowych pieleszach. Zaczelo sie od blahego konfliktu z moja corka, Dorotka, ktora nie przyszla na czas do domu po szkole, a ja zrobilam z tego histeryczne pieklo. Cala sprawa nabrala wyolbrzymionych, drastycznych wymiarow. Z wlasna corka nie rozmawialam ponad dwa tygodnie! W glowie znow zaczelo mi sie wszystko pieprzyc do kupy: poczucie winy za jej zmarnowane dziecinstwo i w zwiazku z tym moja zbyt duza teraz wobec niej poblazliwosc. Rozzalenie szlo leb w leb z pretensjami: nieliczenie sie z moja osoba juz nie tylko przez Dorotke, ale przez wszystkich jak leci czlonkow rodziny, szczegolnie ojca, ktory daje zly przyklad, bo za grosz nie ma uznania za wszystko, co robie dla rodziny i domu - generalizowalam z rozmachem i gladko. O rany, jak ja dobrze to znalam! Rodzinny dramat. Przy niebywale goracej "konfrontacji" poplakalismy sie wszyscy, ja oczywiscie bylam obstawiona w roli glownej. Teraz wiedzialam juz na pewno - mam powody do nawrotu depresji, wykazuje ewidentne jej symptomy. Nie mam sie dalej co oszukiwac, musze szukac na gwalt dobrego psychiatry. Jak to jednak glupi ma szczescie. Trafil mi sie facet tak genialny, ze tylko po to, by go poznac chyba warto bylo znow wdepnac w to gowniane bagno. A gdzie go tam porownywac z milczkowata, sympatyczna grubaska?! Szperacz, prowokator, intrygant! Nareszcie godny mnie przeciwnik, takiego mi bylo trzeba. Mojej dluuugiej historii - juz sama nie wiem, historii choroby czy historii zycia - sluchal wprawdzie z rozdziawiona geba za to, gdy skonczylam, wzial mnie w przyslowiowy krzyzowy ogien pytan. Pytan tak dociekliwych, tak intrygujaco albo i prowokujaco postawionych, ze wychodzac od niego az do nastepnej wizyty wszystko doslownie kotluje sie w mojej nieszczesnej mozgownicy. Skojarzenia, wspomnienia, analogie, porownania... To wszystko bombarduje mnie i daje mi tyle do myslenia, ze na kolejna wizyte przychodze jak ta pilna i zdolna uczennica z gotowymi odpowiedziami, przemysleniami albo nawet w dziesiatke strzelonymi wnioskami. Za co zreszta ten specjalista od "zagubionych duszyczek" mnie chwali, smiejac sie, ze jeszcze troche, a bede wiedziala o depresji wiecej od niego i wtedy on bedzie musial mi placic. Nie ukrywam, ze takie odwrocenie rol, bardzo by mi sie podobalo. :-) Jakie w
Re: chamstwo i chuliganstwo cd.
Ameryka dostanie zapewne ten caly depresyjny balagan za jednym zamachem.:-( Za jednym zamachem skasowac latwiej.;-) A tak w ogole, to pierwsza partie (regulaminowo przewidzianych piec postingow) wyslalam juz wczoraj, ale na serwerze cos sie znow zapchalo i doszlo dopiero dzisiaj, a dzisiaj u mnie jest juz jutro, tak wiec postanawiam pchnac cala reszte (wiecej nie bedzie!), by miec to z glowy. A i naszemu milemu Moderatorowi nie uchodzi opieszale odpowiadac, a na tej Liscie najwazniejsze - rob, co sie podoba i co uchodzi. Bon. Wybaczcie wiec ten jednorazowy natlok postingow z mojej strony, co zreszta do tej pory raczej rzadko mi sie zdarzalo. Pomyslalam sobie - na koniec poszaleje!;-) Moderator wyrozumialy, wybaczy, a gdyby nawet, zadna nawet najdluzsza kwarantanna mi w tej chwili niestraszna. No i poszalalam. Sprobujcie kiedys, to calkiem w deche uczucie.;-))) On Sun, 27 Jun 1999 19:05:19 -0600, Witold Owoc wrote: >Zasadniczo nie interesuja mnie rozwazania typu, a wyrzuc >pan tego czy tez innego bo []. A dlaczego to tak? >Wolna amerykanka jest prosta konsekwencja wolnosci. Identyfikacja >listow czy tez ograniczanie anonimow, sa to owszem uciazliwosci >dla niewinnych uczestnikow dyskusji, ale na liscie jest >jak w zyciu z ograniczeniami predkosci i zebra do przechodzenia >przez jezdnie. Szukam reguly, ktora rowniez poza Internetem, >stosujemy wszyscy. > >Kilkakrotnie wysuwano przypuszczenia, ze zapominam o tym co >X. czy tez Y. zrobili. Nie, nie zapominam, ja im to wybaczam. >Czy zbyt latwo wybaczam ? Chyba na pewno nie, emigracja, >oderwanie od korzeni kulturowych, wyobcowanie na obczyznie >stwarza atmosfere w ktorej przebaczenie i wyrozumialosc sa >prawdopodobnie tymi czynnikami, ktore pomagaja w zachowaniu >swojej wlasnej normalnosci. > >Nie bede dawal ograniczen wedlug swojego widzimisie. No dobrze, >a co z tym chamstwem i chuliganstwem itp. ? Moze, tu zwracam sie >do ogolu uczestnikow listy, do (regularnie rozsylanych) regul >dolacze przestrzeganie wartosci chrzescijanskich. Kultura polska >jest kultura z wartosciami chrzescijanskimi, nawet polska lewica >i polscy ateisci sa inni niz gdyby byli z kraju muzulmanskiego itd. Bylam wprost pewna, ze Pan przesle kolejne "pachnace mydelko".;-) Tym razem to wartosci chrzescijanskie i przebaczenie. Niezmiernie chwalebne! Czy zawsze jednak, mam na mysli jedynie te Liste, ktorej jest Pan akurat moderatorem, jest Pan az tak wybaczajacy? To dlaczego, gdy byla ostatnia afera z donosem i gdy Pan Mirek Wiechowski (sam moderator Listy Polska) w najlepszej wierze chcial przeslac na P-L list wyrazajacy Jego oburzenie i poparcie dla wszystkich tym faktem oburzonych, w tym rowniez dla Pana, Pan ten posting zatrzymal i nie puscil go na forum? Czy jest cos, czego dotad nie jest Pan w stanie wybaczyc Panu Wiechowskiemu? Czy prawdziwie po chrzescijansku jest odrzucenie czyjejs reki wyciagnietej do zgody?... Dlaczego, gdy poslalam dowcipny posting "Chcemy Marcina!" - odpowiedzial mi Pan prywatnie lakonicznie, lecz jednoznacznie i stanowczo, jednym jedynym wykrzyknikiem - nie! Czym zaszkodzil Panu Marcin Fibich i czego nie jest w stanie Mu Pan wybaczyc, by sie tak przed Nim tak obsesyjnie i formalnie odcinac?... Dlaczego wyrzucil Pan na zbity leb Emilke? Ja Jej wybaczalam to glupie trzy po trzy? Mnie tam nie przeszkadzala. Panu jednak tak, traktowal Pan Jej obecnosc i dalsze trucie jako zagrozenie dla Listy, a wiec i dla siebie samego... A taki Leo-Tar? Czy to po chrzescijansku zatrzaskiwac drzwi przed kims z powaznym psychicznym problemem? Nie bardziej po chrzescijansku, byloby Go tu dopuscic, wysluchac, moze pomoc?... Latwo wybaczac, gdy idzie o czyjs, a nie o wlasny tylek. Dobrze to znamy. Gdy jeden z zasluzonych uczestnikow tej Listy (celowo pomijam nazwisko, ale i tak kazdy sie domysla, o kogo chodzi) zostal tu obrzydliwie spotwarzony, nawet nie kiwnal Pan palcem w bucie, by stanac w Jego obronie. Zmusil Go Pan do upokarzajacego wylegitymowania sie dokumentem AK i... do odejscia. Doskonale rozumiem, ze po czyms takim musial odejsc i Pan rowniez dobrze o tym wiedzial, pozostajac jak zwykle w cieniu - wybaczajacy i cierpliwy - "po chrzescijansku" pozwolil Mu zrezygnowac z udzialu w Panskiej Liscie. Odeszlo stad wielu naprawde wartosciowych i wiele wnoszacych do tej Listy ludzi. A to za sprawa Panskiej biernej i "wyrozumialej" postawy. Wybacza Pan chuliganom i chamom! Czy raczej woli Pan sie im nie narazac? - taki cham, wiadomo, do wszystkiego zdolny. Za to nie robi Pan nic, by zatrzymac tu ludzi inteligentnych, kulturalnych - oni nie sa dla Pana zagrozeniem, wiec ani Pana ziebia, ani grzeja. Mozna sie zastanowic nad dalszym poziomem tej Listy. Moim skromnym zdaniem bedzie spadac na leb na szyje, ale to juz nie moja sprawa. Uczestnikow podzieli Pan na kilka kategorii: - chamy i chuliganie, ktorym Pan z gory przebacza, aby tylko Panu osobiscie nie podskakiwali, nie szkodzili; - "recenzenci" i dostarczyciele prasowek - dla Pana obojetni, niegrozni, robiacy frekw
Brawo Pani Alicjo !
Wlasnie, nie czyn drugiemu co tobie nie mile. Przy okazji chcialem sie zapytac, co sie stalo z limitem dziennym listow (nie, to nie do Pani Alicji).
Re: chamstwo i chuliganstwo cd.
[...] >Dlaczego, gdy poslalam dowcipny posting "Chcemy Marcina!" - >odpowiedzial mi Pan prywatnie lakonicznie, lecz jednoznacznie i >stanowczo, jednym jedynym wykrzyknikiem - nie! Czym zaszkodzil >Panu Marcin Fibich i czego nie jest w stanie Mu Pan wybaczyc, by >sie tak przed Nim tak obsesyjnie i formalnie odcinac?... "Marcin Fibich" chyba nadal jest na liscie i moze wystepowac pod swoim prawdziwym nazwiskiem. >Dlaczego wyrzucil Pan na zbity leb Emilke? Ja Jej wybaczalam to >glupie trzy po trzy? Mnie tam nie przeszkadzala. Panu jednak tak, >traktowal Pan Jej obecnosc i dalsze trucie jako zagrozenie dla >Listy, a wiec i dla siebie samego... Emilka zostala skreslona z listy na jej wlasne zyczenie. Odwiedzila kilka innych list i Poland-L tylko po to, aby narobic jak najwiecej zamieszania i napyskowac wlascicielom list. Ciesze sie, ze Pani osobiscie nie przeszkadzala. Emilka znalazla wlasciwa dla siebie liste dyskusyjna na ktorej sie czesto wyraza. Proponuje Pani dolaczyc do niej. >A taki Leo-Tar? Czy to po chrzescijansku zatrzaskiwac drzwi przed >kims z powaznym psychicznym problemem? Nie bardziej po >chrzescijansku, byloby Go tu dopuscic, wysluchac, moze pomoc?... Nie wiem... Moze Pani powinna wejsc z nim w prywatna korespondencje, skoro chce Pani sluchac w jaki sposob inicjuje swoja corke. Na pewno wszystkie listy o depresji mu pomoga. Zig Rybak [...] >Magda N
cola, lato
>Bije sie w piersi za propagowanie alkololizmu (czytaj: wodka > z kola). Zaprosic zaprosze, ale trzeba najpierw do Polski > przyjechac, do Wroclawia, czy tam do tej Twojej Pierdzielawy*) > > >> Irek > > Andrzej > > *) Pierdzielawa- dolnoslaskie Trojmiasto (Pieszyce, Dzierzoniow, > Bielawa). Latwo sie bic w piersi jak sie ich nie ma. Ja bic nie bede bo mam. Przy Pierdzielawie od razu przypomnialy mi sie wszystkie wycieczki piesze w mlodosci choc okreslenia Pierdzielawa nie znalam. Co do alkoholizmu to ja popieram. Dopoki pilam spirytus rozcienczony wisniowka i wody do zmieszania co dawalo okolo 70 procent to bylam zeska i zdrowa . Na zachodzie przez te 'drinki' tak zdziadzialam ze juz nawet pic nie moge. Ale jestem przekonana ze to nie wiek ale brak odpowiednich mieszanek wybuchowych Pozdrawiam Sliwka >
Nie, Pani Magdaleno
Nie prosze Pania, z dwoch powodow nie. Po pierwsze "pani Emilka" odeszla sama oraz nie prawda jest ze obaj panowie sa jakos specjalnie przesladowani (co do leotara, to poprosze zerknac nizej). Po drugie od pewnego czasu zaszlo na Poland-L pewne przewartosciowanie kryteriow uczestnictwa. Bardzo sie staram ich trzymac. Zasugerowalem wartosci chrzescijanskie, a wiec i przebaczenie i pokore. Nie oznacza to ze bede teraz wypisywal eseje filozoficzne na ten temat. Ale jednak wskaze, ze ani przebaczenie ani pokora nie wymazuja win, ani tym bardziej nie oznaczaja niekarania czy tez uwalniaja od pokuty. Ponadto jesli ktos z zalozenia nie chce wysluchac innych, jak wlasnie np. pan l., to nikt nas nie zmusza do sluchania ich. Propozycje, ktore padaly w ciagu lat istnienia P-L wcale tak bardzo nie odbiegaja od tej wlasnie - z wyjatkiem sugestii glosowania wszystkich o wszystkim. Pozdrawiam - Witold Owoc P.S. W przeciwienstwie do wielu innych list, Poland-L jest lista o polskiej kulturze, a nie lista na ktorej sie pisze do mnie i o mnie. Jesli osoby, ktore odeszly zalozyly wlasne listy, to jak mozna sobie wyobrazic obecnosc ich wszystkich razem na jednej liscie. (pytanie retoryczne, wiec brak na koncu znaku zapytania)
Top Secret;-)
Ciekawa i wedlug mnie bardzo symptomatyczna wiadomosc podala wczoraj TV Polonia. Polski batalion w Kossowie dostal dwie miejscowosci do ochrony: Jedna zamieszkala przez ludnosc albanska i jedna przez ludnosc serbska. W miescowosci zamieszkiwanej przez ludnosc albanska obecne tam odzialy amerykanskie byly kilkakrotnie ostrzeliwane. Amerykanie zaproponowali na kwatere nieuzywana hale fabryczna. Wg mnie uwazali, ze jest to tani i w miare bezpieczny sposob bo budynek goruje nad otoczeniem co ulatwia kontrole pola ostrzalu. Polacy odpowiedzieli, ze dobra baza jest dla nich bardzo wazna i ze wybuduja obok wlasna. A hala przyda sie na uruchomienie produkcji przemyslowej. Chyba tu spotkalo sie europejskie i amerykanskie myslenie: Amerykanie mysla o jak najtanszej kontroli pola ostrzalu a Polacy o uruchomieniu produkcji!!! Oczywiscie rozumiem, ze to sa wstepne i szybkie decyzje, ktore beda podlegaly ciaglej aktualizacji. Pozdrowienia Jacek Gancarczyk http://www.eurofresh.se
Re: filmy
Male Zielone: > On Thu, 24 Jun 1999, Magdalena Lenarczyk wrote: > > > Bartek Rajwa: > > > > > Szybciutko, moja fimowa klasyfikacja: > > > (...) > > a to moja: > > > a oto nasza: > > Gwiezdne Wojny I > Gwiezdne Wojny II > Gwiezdne Wojny III > Gwiezdne Wojny IV > ET > Armagedon > Park Jurajski > > > Grtxy > Zlosliwi, gdyby byli bardziej czujni, zauwazyliby, ze Male Zielone podaly tylko amerykanskie filmy. Natomiast czesto-gesto wspominaly o tym, ze wspolnie z ziemskimi buduja Jurop. No to co to za budowanie, jak sie popiera holyl~udska produkcje, a nie rodzime jewropejskie filmy, jak np. "La soupe aux choux"? > > W celu przezwyciezenia problemu ciazenie oraz pozbycia sie pypcia na nosie > zaleca sie przyspieszenie tempa prywatyzacji. W celu przezwyciezenia problemu nie dostrzegania wartosci europejskich oraz pozbycia sie pypcia na trabie zaleca sie przyspieszenie tempa integracji. Irek